Przez całą zeszłoroczną zimę Anna Catt wstawała każdego ranka, żeby pobiegać w mroźnych ciemnościach. „Po treningu zawsze mam uczucie, że wszystko na świecie staje się jakby trochę lepsze. Dopiero wtedy jestem gotowa rozpocząć nowy dzień” – wyjaśnia biegaczka.
Nie ma innego uczucia, które można by porównać do tego wewnętrznego „blasku” po odbytym biegu. Ta mieszanka zadowolenia, radości, wewnętrznego spokoju i ostrości umysłu jest jednym z najważniejszych powodów, dla których zakładasz sportowe buty niezależnie od pogody i często wtedy, kiedy inni jeszcze sobie smacznie śpią.
Przyznaj jednak, że nie zawsze było tak różowo. Przypominasz sobie własne początki? Te sygnały ostrzegawcze wysyłane przez organizm już po kilku minutach treningu? Płonące płuca, trzeszczące stawy, swędząca skóra i uczucie, że wszyscy się na Ciebie gapią? No i w końcu Twoje zdziwienie na widok pełnych zadowolenia biegaczy mijanych po drodze, którym ta „mordęga” najwyraźniej sprawiała czystą przyjemność?
Kiedy Anna pięć lat temu zaczynała swoją biegową przygodę, także szczerze nienawidziła porannych treningów. „Walczyłam wówczas z ciężką depresją i zewsząd słyszałam, że sport pomoże mi ją pokonać. Ale aktywność fizyczna nie sprawiała mi żadnej przyjemności” – opowiada.
Właściwie można uznać to za mały cud, że bardzo wielu z tych, którzy po raz pierwszy w życiu sięgają po biegowe buty, nie wyrzuca ich do śmieci, tylko znajduje w sobie determinację, aby sznurować je następny, a potem kolejny raz. Szczególnie jeśli uświadomimy sobie, że przecież naszym naturalnym instynktem (jak zresztą wszystkich ssaków) jest oszczędzanie energii.
„Żaden rozsądny myśliwy czy łowca nie poświęciłby 500 spalonych kilokalorii tylko po to, by dla przyjemności przebiec osiem kilometrów – mówi Daniel Lieberman, profesor biologii ewolucyjnej człowieka na Uniwersytecie Harvarda. – Niepotrzebne obciążenie organizmu pozbawiałoby naszych przodków energii potrzebnej im do rozmnażania czy po prostu przetrwania” – dodaje.