Mógłbyś przemierzyć w jego poszukiwaniu całą wyspę, a i tak byś go nie znalazł. A teraz stoi kilka metrów przed mną i czeka. Śmieszny ptak. Chociaż czy to w ogóle jest ptak? Może bardziej kogut? Ta myśl zaprząta mi głowę na ostatniej prostej biegu, kiedy ubłocony, ze spaloną słońcem skórą i posklejanymi potem włosami wbiegam na linię mety. Doping zachwyconych kibiców uskrzydla, ale, prawdę mówiąc, jestem zbyt wycieńczony nawet na to, żeby pomachać dłonią. Przed startem uważałem to trochę za dziecinadę, ale teraz, kiedy pluszowy Dodo ściska mnie na mecie, przepełnia mnie radość. Jest tutaj z dwóch powodów: jako „patron” Dodo Trail i jako symbol Mauritiusa.
Podejrzewam, że facet w kostiumie zwierzaka, którego jasnoczerwone pióra przywołują na myśl utaplanego w farbie Bibo z „Ulicy Sezamkowej”, musiał przed „występem” tygodniami trenować w saunie. Dzisiaj na finiszu jest jednak przyjemne 25 stopni. Chmury chronią przed palącym słońcem, do tego wieje orzeźwiający wiatr. Bądź co bądź warunki do biegania okazały się więc całkiem niezłe, co rano wcale nie było takie oczywiste.
Widoki all inclusive
Dodo Trail składa się z trzech, a właściwie czterech – jeśli uwzględnimy rodzinną „piątkę”, która moim zdaniem bez wątpienia na to zasługuje – biegów. Jako wytrawniejsi trailowcy mamy do wyboru trzy dystanse (50, 25 i 10 kilometrów), wszystkie ze startem na wybrzeżu i trasami prowadzącymi przez pagórkowate i skaliste tereny wyspy, parki krajobrazowe, strome zbocza wygasłych wulkanów, plantacje trzciny cukrowej i bananów oraz gaje palmowe. Szlaki turystyczne na Mauritiusie dostarczają niezapomnianych wrażeń obcowania z naturą wyspy. Doznań, których co najwyżej namiastki doświadczą uwięzieni w 14-dniowym hotelowym all inclusive urlopowicze i o których całkowicie zapomnieć mogą przywiązani do 18 dołków golfiści.