Tenzing Hillary Everest Marathon: Bieg na dachu świata

Maraton to dla niejednego Kowalskiego zupełna abstrakcja. Zmierzyli się z nim nieliczni, a regularnie pokonują tylko najwięksi biegowi zapaleńcy. Bartek Matczak należy natomiast do ostatniej kategorii szaleńców, dla których 42 kilometry po płaskim terenie to niewystarczająco ekscytujące przeżycie. W poszukiwaniu trudniejszych wyzwań pewnego dnia zawędrował do Nepalu, na start słynnego Tenzing Hillary Everest Marathon.

Everest Marathon Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam
fot. Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam

Druga w nocy. Budzi mnie huk lawiny i trzask lodowca, na którym rozbity jest mój namiot. W ciągu półtora tygodnia trekkingu przywykłem do niewygody spania na cienkim materacu, ale warunki panujące tutaj są wyjątkowo niesprzyjające.

Za pięć godzin mam stanąć na linii startu maratonu. Szczególnego – najwyższego maratonu na świecie Tenzing Hillary Everest Marathon. Ta ostatnia noc przed najtrudniejszym biegiem mojego życia była pełna wrażeń – podobnie jak każda chwila, odkąd postawiłem stopę na nepalskiej ziemi.

Idąc na start...

Dwa ostatnie dni spędziłem w Everest Base Camp (EBC) na wysokości 5364 m n.p.m. Jedyny sposób, by tutaj dotrzeć, to własne nogi. Najbliższe lotnisko znajduje się w Lukli, czyli 50 km dalej i blisko 3000 metrów niżej. Najbliższa droga to kolejne dwa dni marszu z Lukli. Mozolna wędrówka na start miała nas – biegaczy – przygotować na ekstremalne warunki panujące powyżej 5000 m n.p.m.

Każdego dnia wspinaliśmy się o kolejne metry w górę, pozwalając naszym organizmom przyzwyczaić się do gwałtownie spadającej zawartości tlenu w powietrzu i do coraz niższego ciśnienia. Dzień przed startem barometr wskazał 540 hPa. To o połowę mniej od tego, co doświadczamy na co dzień, mieszkając i trenując na nizinach.

Teraz, na każdym kroku i podczas codziennych spotkań z organizatorami, powtarzane są nam – aż do znudzenia – symptomy accute mountain sickness (AMS, pol. ostra choroba górska). Dwa dni przed startem wszyscy przejdziemy drobiazgowe badania lekarskie, mające stwierdzić, jak nasze ciała przystosowały się do tutejszych warunków i czy możemy bezpiecznie stawić czoło wyzwaniu. AMS pokonała dużą liczbę śmiałków, którzy planowali w tym roku ukończyć Tenzing Hillary Everest Marathon.

Everest Marathon Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam
fot. Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam

Z około 80 obcokrajowców (reprezentacja całego świata – od Europy, przez Stany Zjednoczone i Kanadę, Australię, Nową Zelandię, Hongkong, aż do RPA) wspólnie wędrujących na start, 9 zostało pokonanych przez bóle głowy, mdłości, zasłabnięcia. Jednakże ten, kto już dotrze na start, znajdzie się też na mecie. Everest Marathon nie ma oficjalnego limitu czasowego. Limit nie jest potrzebny, gdyż pokonanie trasy maratonu to jedyny sposób, by wrócić z Everest Base Camp do domu.

10 dni trwał trekking z Lukli na start. Następnie dzień odpoczynku. 29 maja – start. Data jest nieprzypadkowa – 29 maja 1953 roku Szerpa Norgay Tenzing i Nowozelandczyk Edmund Hillary zdobyli szczyt Mt. Everestu jako pierwsi ludzie na świecie. 50 lat później, dla uczczenia tamtego wydarzenia, zorganizowany został pierwszy Tenzing Hillary Everest Marathon.

Od tamtej pory co roku, zawsze tego samego dnia, grupa śmiałków postanawia zmierzyć się z wyczerpującą trasą. Kamienie, wąskie, piaszczyste ścieżki, strome podbiegi, kręte i niemożliwie trudne technicznie zbiegi – tak będą wyglądały następne 42 kilometry. Całą trasę już znamy – w ostatnich dniach pokonywaliśmy ją w przeciwnym kierunku.

7 rano – start

Zza okolicznych szczytów powoli wychodzi słońce, temperatura się podnosi. Wciąż jednak oscyluje poniżej 0 st. C. Tubylcy – nepalscy Szerpowie, którzy całe życie spędzają na tamtejszych szlakach – ruszyli jako pierwsi. Wzrokowy kontakt z nimi straciłem szybciej niż z czołówką dowolnego biegu ulicznego w Polsce. Pod nogami błoto, kamienie, uformowane przez spiętrzony lód przeszkody. Początkowe kilometry wiodą przez słynny lodowiec Khumbu.

Everest Marathon Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam
fot. Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam

5. km – Gorak Shep. To stąd 60 lat wcześniej Tenzing i Hillary wyruszyli, by zdobyć dach świata. Osada dla podróżników jest zlokalizowana na dnie wyschniętego jeziora, 5100 m n.p.m. Wybiegając zza wzgórza, zobaczyłem miejsce, gdzie jeszcze 3 dni temu stał mój namiot. Przypomniałem sobie tamten poranek. Po kiepsko przespanej nocy, przerywanej wielokrotnie tupotem wędrujących z EBC w dół stad jaków – nasze namioty stały pół metra od ścieżki – jak co dzień o 6 rano obudzili nas Szerpowie kubkiem gorącej herbaty.

6:30 to czas porannej toalety, w misce letniej wody. To też część codziennego rytuału. Przez pierwszych kilka dni doskonaliłem sztukę mycia się w spartańskich warunkach. Doszedłem do wprawy – mała miska letniej wody i dwa bidony z wodą włożone poprzedniej nocy do śpiwora wystarczały, by opłukać ciało, twarz, umyć zęby i głowę. W Gorak Shep jednak nie skorzystałem z tego.

O 6:30 namiot był pokryty szronem – tym razem ograniczyłem się do naprawdę niezbędnego minimum. Czas odcinka z EBC do Gorak Shep: 45 minut. 9 min/km. Oddech – coraz cięższy. Bieg praktycznie niemożliwy. Kilkaset metrów dalej przeszedłem do marszobiegu. 12. km – docieram do Lobuche. Wysokość już poniżej 5000 m n.p.m., jednak dotychczasowe 1,5 godziny walki o powietrze daje się we znaki. Niedotlenione mięśnie, arytmiczna trasa, pojawiają się pierwsze skurcze, które nie opuszczą mnie już do mety.

Chwilę wcześniej dogonił mnie Daniel, Nowozelandczyk. Chłopak w moim wieku, podobnie jak ja biegający tradycyjny maraton w 3 godziny. Przez chwilę razem błądzimy w poszukiwaniu szlaku. Trasa oznaczona była z rzadka malutkimi, czerwonymi tasiemkami, tudzież napisem kredą na kamieniu, wykonanym 3 dni wcześniej i prawie już zmytym przez wieczorny deszcz. Na szczęście idący w przeciwnym kierunku Szerpa wskazał nam właściwą drogę.

Everest Marathon Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam
fot. Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam

Około 20. kilometra jest Dingbuche. Podobnie jak Lobuche, Dingbuche jest osadą złożoną z kilku gospodarstw, piekarni, kafejki internetowej i paru tzw. tea houses lub lodges. W sezonie zaludniona przez turystów i wspierających ich Szerpów oraz tragarzy, poza sezonem całkowicie opustoszała.

Samotna walka

W Dingbuche jest do przebiegnięcia około 5-kilometrowa pętla. Po nawrocie zaczynam widzieć biegnących w drugą stronę przyjaciół z grupy – Gerda i Jorga z Niemiec (rekord życiowy Jorga w Ironmanie to 9 godzin), Ryana (Amerykanina z Kolorado, bieg ukończył ostatecznie jako 3. obcokrajowiec).

Chwilę później mija mnie Scott – młody, dwudziestokilkuletni biegacz ze Stanów. Przed maratonem spędził 6 tygodni w okolicy startu, wspinając się na okoliczne szczyty. Niewątpliwie pozwoliło mu się to zaaklimatyzować i bez problemu wygrał klasyfikację obcokrajowców. Druga połowa maratonu to samotna walka z własnymi słabościami i niedoskonałościami. Bolące nogi, dokuczliwy upał (w trakcie biegu temperatura wzrasta do 30oC), skurcze, pragnienie...

Mimo że na plecach miałem półtoralitrowy bukłak z piciem, spakowany w wyjątkowo lekki i wygodny plecak, to opróżnił się bardzo szybko. Szczęśliwie co około 5 kilometrów znajdowały się punkty z wodą pitną. Z początku je omijałem, jednak przez ostatnie dwie godziny wyglądałem ich z utęsknieniem. Kolejna przeszkoda do pokonania to coraz mocniejszy wiatr, dmuchający prosto w twarz drobinkami pokruszonych skał.

Everest Marathon Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam
fot. Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam

Na szczęście, S-Laby na nogach doskonale spełniły swoje zadanie. Stabilne na kamieniach, przyczepne w błocie i na lodzie, szybko schnące, a przede wszystkim wygodne. Dzięki nim moje stopy były na mecie jednymi z nielicznych pozbawionych obtarć i pęcherzy. 30. km – buddyjski klasztor w Thyangboche.

Za chwilę będzie zbieg, po którym nastąpi morderczy podbieg. Przez następne 5 km będę miał do pokonania 600 m... w pionie. To zdecydowanie najdłuższe 5 kilometrów w moim życiu.

Widząc metę

Ostatnie kilometry to łagodnie meandrująca wzdłuż zbocza ścieżka, prowadząca do mety w Namche Bazaar. Zobaczywszy na kilka minut przed metą miejsce, gdzie 10 dni wcześniej był rozbity nasz obóz, uśmiechnąłem się na jego wspomnienie.

Przypomniała mi się wówczas scena, gdy pasący się obok namiotów jak postanowił przebiec przez nasz obóz, w pierwszej kolejności taranując namiot-toaletę, z którego korzystała w tym czasie jedna z naszych koleżanek. W pierwszej chwili, przestraszeni, wybuchnęliśmy śmiechem, gdy okazało się, że nikt nie ucierpiał. Od tamtej pory jednak mieliśmy ogromny respekt dla jaków, a mijanie ich na trasie maratonu było dodatkowym utrudnieniem.

Wszyscy dotarli

Na mecie na każdego czekała pamiątkowa koszulka, ciepły dres i ręcznik. Nasze ubrania zostały w EBC i miały do nas dotrzeć dopiero za dwa dni. Tyle czasu bowiem potrzebują Szerpowie, by pokonać trasę maratonu, niosąc nasze bagaże. Mnie zajęło to 6 godzin i 26 minut – blisko godzinę dłużej niż wspomnianemu wcześniej Scottowi i ponad 2,5 godziny dłużej niż najszybszemu Szerpie.

Everest Marathon Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam
fot. Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam

Ściągnąłem buty i skarpetki, usiadłem na ziemi i przez kolejne godziny patrzyłem na metę. Najpierw z niedowierzaniem, że pokonałem prawdopodobnie najcięższe 42 km na świecie. Na starcie znalazłem się dzięki ogromnemu wsparciu najbliższych (duchowe) oraz mojego pracodawcy – Engineering Design Center (materialne). Na metę dotarłem tylko siłą własnej woli i wyczerpanych do cna mięśni.

Następnie, po krótkim masażu, zacząłem dopingować kolejnych znajomych, z którymi się zżyłem przez kilkanaście dni wspólnej wędrówki. Po 7 godzinach na metę dotarł Hindus Raju. Rok wcześniej wspiął się na sam szczyt Mount Everestu. Zapytany, co jest trudniejsze, bez zastanowienia odpowiedział: „Zdecydowanie maraton”.

Po 7,5 godzinach od startu na metę przybiega Michelle. Niemiec, który ukończył ten bieg po raz drugi. Za rok też weźmie w nim udział. Pół godziny po Michelle na mecie pojawia się Kevin z RPA i Vicky z Wielkiej Brytanii. To ona znajdowała się w namiocie staranowanym przez jaka. Kevin i Vicky zgodnie deklarują: „Nigdy więcej!”.

Kolejne 35 minut i widzę, jak do mety docierają wyczerpani przyjaciele z Anglii – Noel, Gavin i Wayne. Przez cały wyjazd wspólnie się wspieraliśmy, dzięki czemu łatwiej nam było przezwyciężyć wszelkie niedogodności i ograniczenia. Już wieczorem, gdy większość grupy jadła kolację, dotarł Peter – 60-latek z Anglii, który na trasie spędził 12,5 godziny. Jego partnerka została po drodze i noc spędziła w przydrożnym szałasie. Na mecie pojawiła się następnego dnia rano. W tym momencie byliśmy już w komplecie.

Everest Marathon Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam
fot. Bijay Garmer, Bartek Matczak, Everest Marathon, Bimal Gautam

Mogliśmy wracać do Katmandu. Ostatniego dnia w Katmandu zorganizowana została impreza pożegnalna. Wśród gości, obok wszystkich uczestników tegorocznego biegu, była wnuczka Sir Edmunda Hillary’ego – Amelia.

Nowozelandka działa charytatywnie w Nepalu, tego wieczoru robiła jednak za gwiazdę, z którą każdy bez wyjątku chciał zrobić sobie zdjęcie. Około 4 tygodni zajęło mi dojście do siebie po całej wyprawie. Wystarczająco dużo czasu, by zatęsknić i pomyśleć: „Czy za rok też się spotkamy?”.

Tenzing Hillary Everest Marathon

Najwyżej położony maraton na świecie. Rozegrany po raz pierwszy w 2003 roku. Organizowany jest zawsze 29 maja, w dniu, w którym w 1953 roku Mount Everest jako pierwsi w historii zdobyli Nepalczyk Tenzing Norgay i Nowozelandczyk Edmund Hillary. Tenzing Hillary Everest Marathon co roku gromadzi na starcie około 200 śmiałków. Połowa zawodników to lokalni Szerpowie startujący w osobnej kategorii, druga połowa reprezentuje cały świat. 42-kilometrowa trasa biegu wiedzie spod bazy wypadowej na Mount Everest (5364 m n.p.m.) do Namche Bazar (3446 m n.p.m.). Suma przewyższeń to 2777 m w górę i 4579 m w dół. Tego samego dnia, co maraton, organizowany jest także półmaraton. Startuje ze zlokalizowanego w pół drogi Dingbuche, metę ma wspólną z maratonem – w Namche Bazaar.

W 2017 roku w kategorii zawodników zagranicznych zwyciężył Polak - Piotr Hercog. Wcześniej czterokrotnie sztuki tej dokonał Robert Celiński (w latach, 2005, 2014, 2015 i 2016). Warto dodać, że w całej historii tego biegu na podium w klasyfikacji generalnej nie stanął nigdy biegacz spoza Nepalu.

Start: 5364 m n.p.m.

Meta: 3446 m n.p.m.

Dystans: 42 195 m

Strona internetowa: everestmarathon.com

Uwaga! Tenzing Hillary Everest Marathon nie jest jednym biegiem maratońskim na najwyższym szczycie świata. Od 1987 roku, co dwa lata, organizowany jest również The Everest Marathon, który rozpoczyna się w Gorak Shep, a kończy w Namche Bazaar.

RW 09/2012

Zobacz również:
REKLAMA
}