To jeden z najciekawszych i magicznych biegów w Europie, wokół górskiego jeziora, przy świetle pochodni. Lotnisko w Bolzano, wciśnięte klinem pomiędzy górską dolinę otoczoną wysokimi szczytami, przywitało nas powiewem ciepłego powietrza i winoroślami na stoku, które graniczą tu z miniaturową halą przylotów.
Specyficzny mikroklimat powoduje, że Bolzano to jedno z najcieplejszych miast we Włoszech. Palmy i winorośl są tu niemal na każdym kroku. Z kilkuosobową ekipą biegaczy i kibiców z Polski ruszamy do miejscowości Merano. Po drodze planujemy, w ramach relaksu przed biegiem, rafting na rzece Passauer. Następnego dnia docieramy wcześnie rano do wioski odległej o 10 km od Merano i bazy Acquaterra.
Zakładamy pianki, kapoki, kaski i po krótkim kursie „jak bez ofiar przeżyć rafting” zrzucamy ponton na wodę. Naszym 5-osobowym teamem dowodzi Johanes. Początkowo rzeka nie stawia zaciętego oporu, ale już po kilku minutach pokazuje swoje zęby. Z sąsiedniego pontonu wypadł Szwajcar, ale dopłynął o własnych siłach do naszej szalupy.
Johanes brawurowo rzucił się tylko za płynącym w otmętach wiosłem, wzbudzając aplauz i podziw kobiet na pokładzie. Po dwóch godzinach walki z rzeką dobijamy do kamienistego nabrzeża, ładujemy pontony na samochód. Koszt raftingu od osoby – ok. 40 euro. Ruszamy samochodem do miejscowości Curon Venosta, by zakwaterować się w hotelu i przygotować do biegu.
Już blisko 21.00
Rafting wcale nie okazał się relaksem przed nocnym biegiem, bo ze zmęczenia i podniecenia nie mogę zasnąć, żeby choć trochę zregenerować ciało. Ale co tam, warto było! Staram się wizualizować trasę w głowie. Przebiegam ją w myślach. Po krótkiej, ale nerwowej drzemce, szybko konfi guruję biegowy sprzęt i o godzinie 20 docieram na polanę nad jeziorem Resia z całą ekipą. Ostatecznie w biegu będę uczestniczył ja i Joanna Góra, redaktor naczelna „Shape’a”.
Reszta dziennikarzy stwierdza, że dystans 15 km to ponad ich siły, choć namawiamy ich usilnie, żeby choć przemaszerowali trasę, bo za biegacza mi ustawiają się ludzie z kijami do nordic walking. Każdy w pakiecie startowym otrzymuje diodową lampkę czołową, żeby oświetlać sobie górską drogę. Przed startem i zapadnięciem zmroku robimy kilka zdjęć tłumowi biegaczy, którzy z lampkami czołowymi na głowie wyglądają jak górnicy przed zjazdem do kopalni.
Spikerka przez cały czas komentuje coś radośnie po włosku, z szybkością karabinu maszynowego. Atmosfera na linii startu piknikowa. Włosi w porównaniu do innych nacji, np. rdzennie germańskich, nie spinają się tak przed biegiem. Żartują, uśmiechają się, są swobodni i wyluzowani. „Forza Antonio!” – krzyczy piękna Włoszka i macha do pokazującego biały garnitur zębów faceta obok nas. Antonio znika w mroku.
Straż nocna
Podniecenie spikerki sięga zenitu. Wystrzał i poszli! Ruszamy niemal z końca stawki, ale szybko mijamy kolejnych zawodników. Joanna mówi, że woli wystartować szybciej, a zwolnić pod koniec. Ja stwierdzam, że mam zupełnie odwrotną taktykę, ale postanawiamy jakoś wypracować kompromis i trzymać się razem. Dobiegamy do pacemakera z wymalowaną na baloniku cyfrą 1.30.
Trzymamy się go, podobnie jak grupa ok. 15 osób. Wąska ścieżka z trudem mieści tłum biegaczy, którzy lawirują między palącymi się pochodniami. Dookoła ciemność, migają światełka czołówek. Po naszej prawej stronie w świetle księżyca błyszczy granatowa tafla jeziora Resia. Po około 5 km wbiegamy na tamę jeziora. Tu dopinguje nas tłum ludzi, dobrze widoczny w świetle latarni na koronie tamy. Mijamy dziewczynę z napisem „Małgorzata” na numerze startowym.
„Skąd jesteś?” – zagaduję. „Z Nowego Sącza” – odpowiada zasapana Małgorzata, która okazuje się studentką na wakacjach w Południowym Tyrolu. Pochłaniam kubek z wodą – punkty z napojami rozstawione są co kilka kilometrów. Wiatr od jeziora przyjemnie chłodzi biegaczy. Zaraz za tamą skręcamy w prawo i zaczynają się dość ostre podbiegi na górskiej ścieżce. Trzymamy się dzielnie pacemakera. Na 9. km natrafiamy na bardzo ostry podbieg. Tętno 185.
Szybka decyzja: postanawiamy pomaszerować przez minutę, żeby uspokoić oddech. Jednak te 1500 m n.p.m. i rozrzedzone nieco powietrze dają się we znaki. To prawie tak, jakbyśmy biegl i na wysokości szczytu naszej Śnieżki. Pacemaker, niestety, oddala się. Nie gonimy go, ruszamy swoim tempem. Nagle fajerwerki, ognie. To znak, że pierwszy zawodnik minął linię mety.
Anioł i diabeł
Kończą się podbiegi i widać światła. Mylnie uznaję, że to już meta i nieco przyspieszam. A to dopiero miejscowość Resia! Czuję, że te podbiegi i wysokość dały mi już nieźle w kość. Przez myśl przebiega mi słowo „ZWOLNIJ”, ale morduję ją myślą „Biegnij dalej!”. Diabeł nie daje za wygraną i mówi „Zatrzymaj się!”, ale w tej samej chwili anioł odgania go i krzyczy: „Dasz radę!”.
Pojawiają się bębniarze na skraju ścieżki. Ten jednostajny rytm naprawdę pomaga. Meta już blisko. Przyspieszam resztką sił. Przebiegam przez namiot rozstawiony na polanie, wypełniony setkami wiwatujących kibiców. Na metę wbiegamy z Joanną prawie jednocześnie. Czas 1:33. Po biegu Włosi i biegacze z całego świata spotykaj ą się w wielkim namiocie. Jest wśród nich zwycięzca Marco Mazza z wynikiem 0:50.04 i Niemka Christine Fiedler z czasem 0:57.58.
Muzyka, jedzenie, impreza na całego! Nikt nie myśli o spaniu, choć jest niemal północ. Rozbrzmiewa język włoski, niemiecki i ladyński, czyli lokalny dialekt, którym posługuje się 5% mieszkańców Południowego Tyrolu. Najlepsze imprezy biegowe mają swoją niepowtarzalną oprawę, dramaturgię, historię, dzieją się w magicznym miejscu. Nocny bieg Giro Lago di Resia zasługuje już na miano imprezy kultowej, którą warto wpisać do kalendarza.
Trening
Przygotowując się do biegu przez 5 miesięcy biegałem regularnie 3 razy w tygodniu. Każdy z biegów zawierał jednokilometrowy podbieg o nachyleniu 10-15 stopni.
- Wtorek – lekki bieg, około 30-40 minut.
- Czwartek – bieg na 80% Tmax 40-50 min z interwałami 95% Tmax.
- Sobota – długie wybieganie, 1.30 godz.
- Między treningami: przysiady 4 x 20 powtórzeń (ważę 90 kg, więc dodatkowego obciążenia nie stosowałem); spięcia brzucha na piłce treningowej 4 x 20 powtórzeń; pompki 4 x 15 powtórzeń.
RW 11-12/2010