Jest wspólny mianownik każdego rodzaju biegania na każdym poziomie, od zawodników parkrun po profesjonalistów: jeśli chcesz się naprawdę ścigać, to będzie bolało. Ale biegacze to trochę masochiści – często od kolejnego medalu czy lepszej życiówki ważniejsze jest pokonanie własnych słabości, mimo bólu i trudności. A im bardziej boli i im trudniej, tym większa satysfakcja na mecie.
Piękno biegania polega właśnie na tym, że to, jaki jesteś twardy, rozgrywa się tylko między Tobą a dystansem. Jasne, są inni biegacze, ale to nie oni są największym problemem. Problem jest właściwie wyłącznie w Twojej głowie i w tym, jak ona radzi sobie z bólem.
Niewiele sporów niesie w sobie taką ciągłą mentalną walkę, jak bieg w zawodach, i to właściwie już od pierwszym metrów. Cały czas masz ochotę biec jak najszybciej, a to automatycznie powoduje większy ból. Czy wybierzesz mocne tempo, czy jednak odpuścisz? Pobiegniesz szybko jeszcze kilometr czy zwolnisz? To nie ma nic wspólnego z bezstresowym bieganiem dla przyjemności.
Większość biegaczy zgadza się co do tego, że bieganie na dystansach jest trudniejsze niż sprinty poniżej 200 metrów, które wymagają wybuchowej mocy, ale które nie zmuszają Cię do długotrwałej walki z narastającym zmęczeniem. Nie ma już tej większości, kiedy trzeba określić dystans, który jest najtrudniejszy do pokonania w rekordowym tempie. Czy jest to kończące się bólem 400 metrów, czy jednak wykańczający całe ciało maraton?
Aby zdecydować, które zawody są najtrudniejsze, musisz najpierw określić, co sprawia, że dany dystans jest taki ciężki. Każdy z nich to inne wyzwanie dla ciała, dla ducha i dla mózgu. To właśnie ten ostatni decyduje o tym, kiedy i jak bardzo dopada Cię zmęczenie.