Los Angeles 1984: Medale, które zabrała nam polityka

Ponad 30 lat temu polscy biegacze mogli zdobyć kilka medali olimpijskich, ale władze nie puściły ich na igrzyska. Zabrali ich za to na zawody Przyjaźń-84 do Moskwy. Cały kraj się śmiał i płakał, a co myśleli oni? Ci, którym groteska PRL odebrała życiową szansę?

Jerzy Skarżyński, Bogusław Mamiński, Ryszard Ostrowski, Lucyna Langer-Kałek Tomasz Woźny
Szanse na medale igrzysk olimpijskich w 1984 roku odebrała im polityka (fot. Tomasz Woźny).

Jest maj 1984 roku. Wszyscy sportowcy z kwalifikacjami na olimpiadę w Los Angeles 1984 już czują pismo nosem. Od jakiegoś czasu w gazetach ukazują się artykuły mówiące o przerażającym obliczu Miasta Aniołów. A to matkę z dzieckiem przejechał na pasach jakiś pirat drogowy, a to nożownik napadł Bogu ducha winnych turystów, a to rozpętała się strzelanina jak na Dzikim Zachodzie. Słowem – strach, terror, no i jeszcze smog. Gęsty, duszący, dla atletów zabójczy.

Szlaban z Moskwy

„Kiedy dostałem zaproszenie na spotkanie od Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, to już wiedziałem, o co chodzi – wspomina Jerzy Skarżyński, który jako jeden z pierwszych wybiegał olimpijskie minimum. – Na miejscu otrzymaliśmy piąte kółko olimpijskie, znak, że się zakwalifikowaliśmy, że jesteśmy olimpijczykami i informację, że zamiast do Los Angeles lecimy do Moskwy. Tyle. Nikt nie rozpaczał, nikt nie rwał włosów z głowy. To były takie czasy”.

Jakie czasy? Czasy, w których decyzja Kremla załatwiła na cacy takie gwiazdy biegania, jak Lucyna Langer-Kałek, Ryszard Ostrowski, Bogusław Mamiński i Jerzy Skarżyński. Ta czwórka spotkała się właśnie na zaproszenie Runner’s World, by powspominać dni, w których odebrano im szansę walki o olimpijskie laury.

By pomówić o czasach, w których paszporty na mityng dostawało się z rzadka, w których przed zawodami doklejało się do butów paski, żeby z Nike zrobić sponsora kadry Adidasa. W których z kadrą na zawody jeździli posępni panowie od nie wiadomo czego, a Moskwa decydowała o tym, gdzie mają biegać polscy lekkoatleci.

Los Angeles to był zawał

Cała groteska bojkotu olimpiady w Los Angeles w 1984 roku zaczęła się cztery lata wcześniej w Moskwie. Na tamtejszych igrzyskach nie pojawiło się wiele krajów Zachodu – ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Chciały w ten sposób sprzeciwić się radzieckiej inwazji na Afganistan. To właśnie dlatego Moskwa zdecydowała, że odwdzięczy się podobnym bojkotem Los Angeles.

Zobacz też: Trening biegacza według Jerzego Skarżyńskiego.

Los Angeles, igrzyska przyjaźni Tomasz Woźny
Brakuje medali z 1984 roku (fot. Tomasz Woźny).

Kreml wymyślił, że zorganizuje swoje zawody pod hasłem Przyjaźń-84, rozgrywane w 9 państwach bloku wschodniego. Wywarł też na tyle silną presję na inne państwa komunistyczne, że do Los Angeles pojechali tylko Rumuni. Choć i u nas było blisko takiej odważnej decyzji.

„Polska wstrzymywała się do ostatniej chwili – opowiada dziennikarz i ówczesny członek zarządu PKOl Tadeusz Olszański. – Dużo zależało od decyzji Węgrów, którzy też długo byli niepewni. Ale gdy okazało się, że na olimpiadę jadą tak nielubiani przez nich Rumuni, to oni stwierdzili, że też Los Angeles bojkotują. Straciliśmy sojusznika i szansę. Blady jak ściana szef PKOl nawet nie zarządził głosowania zarządu, by jasno pokazać, że decyzja została nam narzucona przez Moskwę, przez Kreml”.

Rozdział książki pt. „Osobista historia olimpiad”, poświęcony Los Angeles 1984, Tadeusz Olszański tytułuje „Zawał”. Bo, zaiste, zawał to był. „Decyzja o bojkocie przyspieszyła zakończenie karier starszych zawodników, uniemożliwiła rozbłyśnięcie talentem młodych. Do walki nie stanęli wielcy mistrzowie” – mówi dziennikarz. Ta sytuacja odbiła się także na kiepskich wynikach w kolejnych igrzyskach w Seulu.

Byli tacy, co tylko truchtali

Postaciami w tym dramacie byli także biegacze. Zwłaszcza ci, którzy wypracowali na Los Angeles świetną formę, co udowodnili na zawodach Przyjaźń-84. Ryszard Ostrowski w biegu na 800 metrów zdobył złoto. Bogusław Mamiński w Moskwie w 1984 r. również wywalczył krążek tego koloru na dystansie 3000 m z przeszkodami, a na mityngu przed olimpiadą pobiegł w najlepszym na świecie czasie w tym roku.

Jerzy Skarżyński minimum na olimpiadę wywalczył na maratonie w Wiedniu. Przybiegł drugi po Antonim Niemczaku – na zawodach Przyjaźń-84 był w maratonie czwarty. Świetne wyniki miała Lucyna Langer-Kałek. Też wybiegała swój rekord życiowy na 100 metrów przez płotki, który – podobnie jak u Mamińskiego – był najlepszym wynikiem w 1984 roku na świecie. W Pradze, bo kobiety w ramach zawodów Przyjaźń-84 rywalizowały właśnie tam, zdobyła brązowy medal.

Los Angeles, igrzyska przyjaźni Tomasz Woźny
Zamiast do LA sportowcy pojechali do Moskwy (fot. Tomasz Woźny).

„Ostatnio moje córki znalazły w internecie nagranie z mityngu w Zurichu, który zorganizowany został tuż po olimpiadzie – opowiada Lucyna Langer-Kałek. – Biegnę tam już z mistrzyniami olimpijskimi i wygrywam o dziesiątą sekundy. W biegu na 100 metrów to jest naprawdę bardzo dużo”. Mimo topowej formy, nie było im dane startować z Zachodem. Musieli jechać do smutnej Moskwy i, jak sami wspominają, deszczowej, zimnej Pragi. Na zawody, które dla wszystkich ekip były po prostu rosyjskim substytutem.

„Na przykład Niemcy z NRD na maraton przyjechali potruchtać – opowiada Jerzy Skarżyński. – Nie wiem nawet, czy ukończyli bieg, a mieli naprawdę mocną ekipę”. On dzień po ogłoszeniu, że Los Angeles nie będzie, pobiegł w zawodach na 10 kilometrów swoją życiówkę. Czy ze złości? Śmieje się, że nie, a dominującym uczuciem była bezsilność.

Albo kontuzja, albo różyczka

Gdyby więc pojechali do Los Angeles, to niewykluczone, że i tak wyśmienite czasy z Moskwy i Pragi mieliby lepsze. Bo i tam – mimo cichego bojkotu enerdowskich maratończyków – toczył się ostry bój. Na zawodach Przyjaźń-84 padło 48 rekordów świata, a w Los Angeles tylko 12.

„Rosjanie mieli wielkie parcie na wyniki, chcieli pokazać, gdzie odbywa się prawdziwa olimpiada. Na przykład na maratonie w połowie dystansu wypchnęli z krzaków grupę świeżych biegaczy, żeby pociągnęła czołówkę” – wspomina Skarżyński i dodaje, że maraton biegł w niesamowitym tempie, bo pierwsza dycha poszła w tempie poniżej 3 minut na kilometr.

Los Angeles 1984: Medale, które zabrała nam polityka  PAP, East News
Bogusław Mamiński (fot. East News)

Ryszard Ostrowski wybiegał na zawodach Przyjaźń-84 złoto. Był w takiej formie, że w kraju nie było z kim się ścigać. Tuż po ogłoszeniu, że do Los Angeles nie jedzie, myślał, że nadrobi tę stratę, na przykład za cztery lata w Seulu. No i pojechał, ale drobna kontuzja pokrzyżowała mu szyki – doszedł tylko do ćwierćfinału. Chciał startować jeszcze na olimpiadzie w Barcelonie w 1992 roku, ale córka przed wyjazdem zaraziła go różyczką.

„Czas, w którym sportowiec może osiągać najlepsze wyniki, jest bardzo krótki. Dużą część mojego czasu zmarnowała koszmarna polityka tamtego okresu” – mówi z goryczą. Bogusław Mamiński, rekordzista Polski, zdobywca Pucharu Świata, wicemistrz świata i wicemistrz Europy, nie ma olimpijskiego medalu.

Zobacz plan treningowy, według którego biegał Bogusław Mamiński.

„Sportowiec u schyłku swojej kariery zauważa, czego mu brakuje. Niemal zawsze jest jakiś niedosyt. W moim przypadku to brak medalu na igrzyskach olimpijskich”– mówi. I mimo tego, że w 2007 roku uznano ich medale z zawodów Przyjaźń-84 jako predestynujące do olimpijskiej emerytury, to i tak pozostaje niedosyt. Zwłaszcza w przypadku Jerzego Skarżyńskiego, który jako jedyny z nich na olimpiadzie nie był, a sam zauważa, że występ na igrzyskach to dla każdego sportowca wielka nobilitacja.

Po tym, jak polskie władze olimpijskie odebrały im tę życiową szansę, mogli zgorzknieć, popaść we frustrację, wylewać żale i rwać włosy z głowy. Ale tak się nie stało. Jerzy Skarżyński mówi, że nawet wtedy, w 1984 roku, szybko przestawili się z żalu po straconej olimpiadzie na myślenie o treningu, o bieganiu, o następnych, najbliższych zawodach.

„Poza tym byliśmy młodymi ludźmi z dystansem. On nas ratował w tych trudnych czasach. Bez niego szło zwariować” – mówi Bogusław Mamiński, który dziś organizuje największy w kraju bieg masowy Biegnij Warszawo. Razem z Jerzym Skarżyńskim, którego książki o bieganiu rozchodzą się w tysiącach egzemplarzy, wspominają czasy, gdy paszport każdego sportowca leżał w COS – Centralnym Ośrodku Sportu.

Los Angeles 1984: Medale, które zabrała nam polityka  PAP, East News
Ryszard Ostrowski (fot. PAP)

Paszport w centrali

Centralny Ośrodek Sportu to symbol warunków, w jakich przyszło startować biegaczom w tamtych czasach. Za największą przeszkodę nie uznają wcale tego, że bawełniane bluzy nasiąkały deszczem tak, że z rękawów strzelały strugi wody. Nie narzekają, że na zgrupowania trzeba było wieźć bagażnik wody niegazowanej, że podobnie było z proszkiem do prania. Że na terenie AWF to tak karmili, że nawet Lucyna Langer-Kałek chodziła głodna, a co dopiero chłopaki.

Sami kombinowali dobrą wołowinę, u zaprzyjaźnionych gospodarzy kupowali kury, a jak Jerzy Skarżyński zobaczył catering podczas mistrzostw Europy w Stuttgarcie (1986 r.), to żałował, że biega maraton i musi jeść do startu postne porcje. No i w porządku, niech tak będzie. Ale fakt, że to działacze decydowali, na który mityng sportowiec może pojechać i wydawali paszport, który leżał w Centralnym Ośrodku Sportu, według własnego widzimisię, to naprawdę im życie sportowe komplikowało.

„Myśmy na meczach międzynarodowych, nawet na zawodach Przyjaźń-84, musieli się dobrze sprawować, bo mściliby się na nas, nie puszczając na mityngi. A to była dla nas śmierć. Myśmy tam zarabiali na życie. Jak człowiek wybiegał 1000 dolarów, to cały rok mógł żyć” – opowiada Bogusław Mamiński.

Bo dzień na obozie kadry dla tych, którym nie płaciło państwo, kosztował tylko jednego dolara. Z paszportami były nieraz takie jaja, że dopiero na lotnisku sportowiec dostawał dokument do ręki. Był nawet przypadek, że jeden z zawodników dostał paszport kolegi o tym samym nazwisku i imieniu. Na granicy naściemniał, że to zdjęcie to automatem robione, dlatego on blondyn, a na fotce ciemny i jakiś taki większy. No i puścili. Bez przeszkód doleciał do Pekinu i z powrotem. Sportowiec z PRL musiał umieć dobrze kombinować.

Los Angeles, igrzyska przyjaźni Tomasz Woźny
Czwórka biegaczy, która nie pojechała na olimpiadę w Los Angeles w 1984 roku, to był światowy top, pierwsza liga. Ci ludzie ścigali się i wygrywali ze światową czołówką i w sprincie, i na długim dystansie (fot. Tomasz Woźny).

Walka na logo

„Myśmy przecież musieli zarabiać na życie. A nie dało się tego zrobić za 200 rubli nagrody za medal w Moskwie. A często było tak, że zaproszenia na ważne mityngi zostawały w szufladach działaczy. Bez żadnego uzasadnienia” – mówi Lucyna Langer-Kałek.

No chyba że działacze też mogli lecieć. Z Jerzym Skarżyńskim zabrał się taki jeden do Japonii. Zarobił na „kieszonkowym” ponad tysiąc dolarów, a nikt nie wiedział, kto to i dlaczego pojechał. Musiał się partii przypodobać i tyle.

„Udręka polegała na tym, że nie było jak się do mityngów przygotowywać. Człowiek nie wiedział, czy pojedzie, czy nie, więc trudno było plan treningowy ustalać. Czasem w ostatniej chwili informowali, że możemy jechać, a tu forma w dołku. A czasem forma była na topie, a tu zakaz” – mówi Ryszard Ostrowski.

Szlag ich jeszcze trafiał, bo w całym cywilizowanym świecie buty sportowiec wybierał sobie sam, a w PRL robił to za niego związek. U nas, jak Bogusław Mamiński chciał biegać w butach Nike, to mu w oficjalnym warsztacie Adidasa dorabiali pasek, żeby było zgodnie z kontraktem. Jerzy Skarżyński logo Asicsa zaklejał taśmą całkiem, na ślepo, żeby nie było widać. Zresztą z kontraktów sponsorskich kadra nic nie miała. Torbę sportowego sprzętu i tyle.

„Dlatego, jak po mityngu w Zurichu napisali, że Kałkowa tylko za dolary biega, to ja uznałam, że mi ten artykuł schlebia. A czego miałam się wstydzić? Że zarabiam na życie jak człowiek, normalnie?” – mówi sportsmenka. Ale w 1984 roku to nie był normalny kraj i to nie była normalna olimpiada. Polityka zepsuła okazję naszym biegaczom, zepsuła zawody Przyjaźń-84, ale zepsuła też Los Angeles, bo i tam zrobiła swoje.

Biegacze starej szkoły to prawdziwi twardziele. Zobacz, jak trenowali: Złote zasady starej szkoły biegania

Los Angeles 1984: Medale, które zabrała nam polityka  PAP, East News
Jerzy Skarżyński w 1985 (fot. PAP)

Wiec na walizkach

O tym, że Polska to nie był normalny kraj, wiedzą nie tylko biegacze, sportowcy, ale dziennikarze i badacze. Bogusław Mamiński, wspominając tamte czasy, nadzwyczaj ciepło wyraża się o tygodniku „Sportowiec”. Jego naczelnym w tamtym czasie był Witold Duński, przez którego felieton zatytułowany „Wielki Piątek” cały nakład decydenci postanowili przekazać na przemiał.

„To było ponad 200 tysięcy egzemplarzy. Sporo celulozy pozyskała wtedy papiernia w Konstancinie. A wszystko przez to, że w jednym zdaniu opowiedziałem się za Los Angeles. Ale zwolnili mnie nie tylko za to zdanie, ale za cały wywiad w »New York Timesie«, w którym powiedziałem, co naprawdę myślę o bojkocie” – opowiada legendarny redaktor.

Opowiada też, że na spotkaniu, na którym go zwalniali, usłyszał, żeby się nie martwił, że partia się nim zaopiekuje. Ale on odpowiedział, że ma w d… partię. Podobne wspomnienia oparów groteski ma z tamtych czasów profesor Wojciech Lipoński z Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu.

On sam był w kadrze i pamięta, że gdy mieli lecieć do USA na zawody, to jeden z zawodników, gorliwych sprzymierzeńców systemu, wskoczył na walizki i zakrzyknął, że łącząc się w solidarności z ludem Wietnamu, zawodnicy odmawiają wyjazdu do Ameryki. Nie zdążyli go z tych waliz w porę ściągnąć i z wyjazdu były nici.

„W Los Angeles organizowany był wieczór olimpijskiej poezji krajów, które nie mogły przyjechać na igrzyska. Poproszono mnie o przygotowanie polskich wierszy. Wysłałem kilka utworów Kazimierza Wierzyńskiego ze zbioru »Laur olimpijski«. Poszły w trzech kopiach. Pierwsza pocztą, drugą dostał zaprzyjaźniony Amerykanin jadący do Stanów, który się wystraszył i zamiast przewieźć też wysłał je pocztą, a trzecią wziął kolega jadący na staż naukowy. I tylko ta ostatnia kopia szczęśliwie, bez cenzury, dotarła do adresata” – opowiada profesor Wojciech Lipoński.

Los Angeles 1984: Medale, które zabrała nam polityka  PAP, East News
Lucyna Langer-Kałek (fot. arch prywatne)

To był jeden z dwóch polskich akcentów w Los Angeles. Drugim był występ teatru Tadeusza Kantora w wiosce olimpijskiej. Ale sama olimpiada w USA nie była przepełniona duchem szczytnej idei barona Pierre’a de Coubertina. Tadeusz Olszański przypomina, że sędziowie byli stronniczy na korzyść Amerykanów i punktowali zbitych jak sine jabłka pięściarzy, a publiczność w skandaliczny sposób wygwizdywała reprezentantów Chin i Rumunii.

„Okazało się, że igrzyska odbywające się w podzielonym świecie są skażone duchem szowinizmu” – wspomina dziennikarz.

Przeżyj jeszcze raz największe sukcesy polskich biegaczy - obejrzyj wideo!

Nie ma się co oglądać za siebie, trzeba dalej biec

Jak wiele wyrzeczeń kosztowały biegaczy przygotowania do Los Angeles, najlepiej świadczy chyba wyznanie Lucyny Langer-Kałek, która mówi, że wstrzymywała się z zajściem w ciążę przed olimpiadą. Na Seul postanowiła już jednak nie czekać: dziś ma syna i dwie córki. Jeśli zapytać ją, dlaczego przez tę odebraną szansę na olimpijskie złoto (bo brąz zdobyła w Moskwie) nie zgorzkniała, to powie właśnie, że sport to nie wszystko, że są jeszcze dzieci.

„Cała nasza czwórka ma to szczęście, że mimo wielkiego poświęcenia sportowi udało się przejść przez te lata z rodzinami, bez rozwodów. Wielu sportowców nie miało tego szczęścia” – wyznaje Bogusław Mamiński. „Oprócz sportu w życiu trzeba mieć coś jeszcze, bo on bywa niewdzięczny” – dodaje Ryszard Ostrowski, którego syn poszedł z sukcesami w ślady ojca i ma na swoim koncie rekord Polski. Zresztą, Artur Ostrowski trenuje z żelazną dyscypliną pod okiem taty.

„Nie ma co się za dużo oglądać za siebie – podsumowuje tamten czas Jerzy Skarżyński. – Jak blokują drogę na wprost, to trzeba skręcić w lewo, ale trzeba dalej biec, czyli po prostu robić swoje. Tak działaliśmy. Owszem, mogłem się po decyzji o bojkocie Los Angeles podpalić. Miałbym swoje miejsce w historii jako płonący biegacz, ale nie cieszyłbym się teraz życiem, sportem, wielką popularnością biegania i moich książek”.

Los Angeles, igrzyska przyjaźni Tomasz Woźny
Do dziś stają na bieżni, do dziś startują w biegach ulicznych. Choć narzekają, że wyczyn niszczy, a kondycja już nie ta (fot. Tomasz Woźny).

Czasem więc tylko wspominają dawne czasy, ale rzadko. I raczej te dobre, zabawne chwile. Jak ta, gdy kolomiot Władysław Komar psikał na ubeków udawanym atramentem z pióra, które kupił na Zachodzie w sklepie ze śmiesznymi gadżetami. Wspominają także sukcesy, a było ich niemało. Mistrzowie Polski, Europy, rekordy kraju, świetne wyniki na mityngach. Pierwszy w kraju zachodni kontrakt Bogusława Mamińskiego.

Naprawdę jest się czym pochwalić. Szkoda im tylko, że wyczynowa lekkoatletyka leży, że nie ma pieniędzy i pomysłu na wyczyn. Ale na pocieszenie pozostaje im to, że dziś w kraju panuje szał na bieganie. I Bogusław Mamiński może mieć swoje następne Los Angeles. Tym razem jest nim wyzwanie zebrania 20 tysięcy uczestników na Biegnij Warszawo. Bo zawodowstwo w tej grupie uprawia już tylko Ryszard Ostrowski. Mierzy teraz z synem w kolejną olimpiadę – jego Los Angeles.

Igrzyska Olimpijskie Moskwa 1980

Niechlubny okres w historii igrzysk olimpijskich lat osiemdziesiątych zaczął się już w 1980 roku. Wtedy to do Moskwy nie pojechało wiele krajów Zachodu, na czele z USA. W 1979 roku Związek Radziecki wprowadził wojska do Afganistanu. Ta interwencja wzbudziła niezadowolenie państw Zachodu.

Jednym ze sposobów, w jaki kraje demokratyczne chciały zademonstrować sprzeciw wobec takiej polityki Moskwy, był bojkot olimpiady. W konsekwencji tej decyzji na igrzyska nie pojechało 60 narodowych reprezentacji, a wśród nich takie kraje, jak: Japonia, Turcja, RFN, Stany Zjednoczone Ameryki, Norwegia, Kanada, Egipt, Chiny i Argentyna. Igrzyskom, w których wystartowało ponad pięć tysięcy sportowców, towarzyszyła polityczna atmosfera wyścigu na informację i krytykę.

Radziecka propaganda atakowała Amerykę, która była liderem bojkotująych państw, a USA broniły swojej decyzji. Konsekwencją tej politycznej awantury była zemsta Kremla na USA cztery lata później. Oficjalnie radziecka partia głosiła, że sportowcy bloku wschodniego nie jadą do Ameryki, bo organizatorzy igrzysk olimpijskich w USA nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa sportowcom, ale wiadomo było, że to rewanż za bojkot w 1980 roku.

Los Angeles, igrzyska przyjaźni Tomasz Woźny
Tego, że cała Polska zacznie biegać, spodziewali się. Jeździli na Zachód i widzieli, ile osób tam truchta. Od 1989 roku po prostu na to czekali (fot. Tomasz Woźny).

Skutki sportowe tej decyzji były jeszcze gorsze niż w Moskwie. Zawody Przyjaźń-84, zorganizowane przez Moskwę, były dla sportowców namiastką igrzysk olimpijskich, a w demokratycznych Stanach polityczna atmosfera także wpływała na sędziowanie i zachowanie kibiców wobec tych państw komunistycznych, które mimo decyzji Kremla zdecydowały się pojechać do USA. Na kolejnej olimpiadzie w Seulu w 1988 roku stawili się już wszyscy, ale państwa komunistyczne też demonstrowały swoje niezadowolenie z wyboru demokratycznej części Korei na gospodarza igrzysk.

Kiedy sport wygrał z polityką?

  • Mandela i białe rugby: W 1992 roku Republika Południowej Afryki otrzymuje organizację Pucharu Świata w rugby. Dwa lata później władzę w RPA przejmuje Nelson Mandela, a ten sport jednoznacznie kojarzy się z apartheidem, bo do kraju przywieźli go Holendrzy, a czarni mieszkańcy Republiki mają zakaz wstępu na stadiony. Jednak Mandela znów stawia sprawę ponad podziałami. Decyduje, że zawody się odbędą. W 1995 roku RPA wygrywa Puchar Świata. Dla odmienionej Republiki zdobywa go drużyna składająca się z białych graczy. Zawody dla całego świata stają sie symbolem pojednania, wyższości sportu nad uprzedzeniami i jego wartości w pokojowym jednoczeniu świata.
  • Boston Strong: 15 kwietnia 2013 roku na trasie maratonu w Bostonie wybuchają dwie bomby. W wyniku eksplozji giną trzy osoby, a 264 zostaje rannych. Zamachowcami okazują się młodzi ludzie pochodzenia czeczeńsko-awarskiego. Ale nie udaje im się terrorem zniechęcić sportowców z całego globu do udziału w tym biegu. Tuż po wydarzeniach z 15 kwietnia w świat idzie hasło „Boston Strong”, które ma symbolizować jedność biegaczy w obliczu tragedii. Odbywają się biegi wsparcia, słowa otuchy płyną z całego świata. Największym sukcesem postawy Boston Strong jest fakt, że w 2014 r., czyli rok po tragedii, na trasie maratonu pojawia sie milion widzów - dwa razy tyle, co przed 2013 rokiem.
  • Zawody muszą trwać: 5 września 1972 roku na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Monachium dochodzi do tragedii. Grupa palestyńskich terorrystów z organizacji Czarny Wrzesień wdziera się na teren wioski olimpijskiej i bierze za zakładnikow izraelskich sportowców. Domagają się, by Izrael wypuścił więźniów politycznych. W czasie nieudanej akcji odbicia porwanych olimpijczyków ginie 9 sportowców, 5 terrorystów i niemiecki policjant. Cały świat spodziewa się, że olimpiada zostanie odwołana, ale przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego mówi, że „The games must go on”. Kontrowersyjna dla wielu decyzja powoduje jednak, że zamachowcom nie udaje się przerwać igrzysk.
  • Pierwsza kobieta na maratonie: W 1967 roku Kathrine Switzer zarejestrowała się na bostońskim maratonie pod neutralnie brzmiącymi inicjałami K. V. Switzer. Organizatorzy myśleli, że jest mężczyzną i dopuścili ją do biegu. Już na trasie zorientowali się, że mają do czynienia z kobietą i próbowali ją zepchnąć z drogi. Nie udało się. Kathrine dobiegła do mety i tym samym przetarła szlak innym paniom, którym do tej pory organizatorzy zabraniali startu w maratonach, argumentując swoją decyzję absurdalnymi względami zdrowotnymi. Kathrine Switzer zaangażowała się natomiast w dziennikarstwo i działalność na rzecz kobiet w sporcie.

Nasi Bohaterowie:

Los Angeles, igrzyska przyjaźni Tomasz Woźny
Jerzy Skarżyński (fot. Tomasz Woźny).

Jerzy Skarżyński

Jeden z najbardziej znanych polskich długodystansowców. Reprezentował Polskę w Pucharze Świata i Europy w maratonie. Zwycięzca Maratonu Warszawskiego w 1989 roku i trzykrotny medalista mistrzostw Polski (2 brązowe i 1 srebrny). Po zakończeniu kariery wyczynowej wielokrotny medalista mistrzostw Europy weteranów na dystansach 10 000 m i w półmaratonie. Na zawodach Przyjaźń- 84 zajął czwarte miejsce. Popularność zawdzięcza nie tylko wynikom sportowym, ale i temu, że jest autorem doskonale znanych książek o bieganiu: „Biegiem przez życie” i „Maraton”.

Los Angeles, igrzyska przyjaźni Tomasz Woźny
Lucyna Langer-Kałek (fot. Tomasz Woźny).

Lucyna Langer-Kałek

Jej największe sukcesy sportowe przypadły na lata osiemdziesiąte. Na olimpiadzie w Moskwie w 1980 roku zdobyła brązowy medal w biegu na 100 metrów przez płotki. W roku 1984 ustanowiła rekord życiowy, który wyniósł 12,43 s i był to najlepszy wynik na świecie. Największe konkurentki miała w Europie Wschodniej. Za oceanem i na zachodzie kontynentu z trudem dotrzymywano jej kroku. Jest nauczycielką WF w Tychach. Została odznaczona Brązowym Krzyżem Zasługi i Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe. To także trzykrotna zdobywczyni Złotych Kolców.

Los Angeles, igrzyska przyjaźni Tomasz Woźny
Bogusław Mamiński (fot. Tomasz Woźny).

Bogusław Mamiński

Dwukrotny olimpijczyk na 3000 metrów z przeszkodami. W Moskwie w 1980 roku był siódmy, a w Seulu ósmy. Srebrny medalista mistrzostw świata i Europy, rekordzista Polski w biegu na 2000 metrów. Dwukrotnie zdobył Złote Kolce i dziewięć razy mistrzostwo Polski. W kraju znany jest też z organizacji imprez biegowych Biegnij Warszawo i Biegów Śniadaniowych.

Los Angeles, igrzyska przyjaźni Tomasz Woźny
Ryszard Ostrowski (fot. Tomasz Woźny).

Ryszard Ostrowski

Specjalista w biegu na 800 metrów. W Moskwie zdobył złoty medal na tym dystansie, a w Seulu w 1988 roku doszedł do ćwierćfinału mimo tego, że biegł z kontuzją. Na mistrzostwach świata w Rzymie w 1987 roku zajął czwarte miejsce w finale. Mistrzostwo Polski zdobył cztery razy na otwartym stadionie i raz w hali. Rekordzista kraju. Dziś jest trenerem. Jego zawodnikiem jest syn Artur Ostrowski.

RW 09/2014

Zobacz również:
REKLAMA
}