Jest maj 1984 roku. Wszyscy sportowcy z kwalifikacjami na olimpiadę w Los Angeles 1984 już czują pismo nosem. Od jakiegoś czasu w gazetach ukazują się artykuły mówiące o przerażającym obliczu Miasta Aniołów. A to matkę z dzieckiem przejechał na pasach jakiś pirat drogowy, a to nożownik napadł Bogu ducha winnych turystów, a to rozpętała się strzelanina jak na Dzikim Zachodzie. Słowem – strach, terror, no i jeszcze smog. Gęsty, duszący, dla atletów zabójczy.
Szlaban z Moskwy
„Kiedy dostałem zaproszenie na spotkanie od Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, to już wiedziałem, o co chodzi – wspomina Jerzy Skarżyński, który jako jeden z pierwszych wybiegał olimpijskie minimum. – Na miejscu otrzymaliśmy piąte kółko olimpijskie, znak, że się zakwalifikowaliśmy, że jesteśmy olimpijczykami i informację, że zamiast do Los Angeles lecimy do Moskwy. Tyle. Nikt nie rozpaczał, nikt nie rwał włosów z głowy. To były takie czasy”.
Jakie czasy? Czasy, w których decyzja Kremla załatwiła na cacy takie gwiazdy biegania, jak Lucyna Langer-Kałek, Ryszard Ostrowski, Bogusław Mamiński i Jerzy Skarżyński. Ta czwórka spotkała się właśnie na zaproszenie Runner’s World, by powspominać dni, w których odebrano im szansę walki o olimpijskie laury.
By pomówić o czasach, w których paszporty na mityng dostawało się z rzadka, w których przed zawodami doklejało się do butów paski, żeby z Nike zrobić sponsora kadry Adidasa. W których z kadrą na zawody jeździli posępni panowie od nie wiadomo czego, a Moskwa decydowała o tym, gdzie mają biegać polscy lekkoatleci.
Los Angeles to był zawał
Cała groteska bojkotu olimpiady w Los Angeles w 1984 roku zaczęła się cztery lata wcześniej w Moskwie. Na tamtejszych igrzyskach nie pojawiło się wiele krajów Zachodu – ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Chciały w ten sposób sprzeciwić się radzieckiej inwazji na Afganistan. To właśnie dlatego Moskwa zdecydowała, że odwdzięczy się podobnym bojkotem Los Angeles.
Zobacz też: Trening biegacza według Jerzego Skarżyńskiego.