Kiedy w 1970 roku biegacze (w oszałamiającej liczbie127!) pierwszy raz wyszli na trasę maratonu w Central Parku, nikt pewnie nie przypuszczał, że stanie się on najsłynniejszym masowym biegiem na świecie. Po sześciu latach Fred Lebow wyprowadził zawodników na ulice, wytyczając trasę łączącą wszystkie pięć hrabstw Nowego Jorku i dając początek imprezie, która dziś inspiruje miliony ludzi na całej Ziemi.
Obecnie Maraton Nowojorski i inne wielkie biegi to coraz częściej wydarzenia o gigantycznej skali. Napędza je niesłabnąca uwaga mediów, coraz wyższe nagrody pieniężne, sposobność do prowadzenia działalności charytatywnej czy wielkie korporacje, które przez sponsorowanie szukają okazji do reklamy swoich produktów i usług. To rzeczywiście wydawało się piękne: setki tysięcy szczęśliwych biegaczy, którzy niemal każdego tygodnia gromadzą się w różnych punktach świata i starają się zrealizować swe marzenia.
Ta wyidealizowana wizja została zdmuchnięta przez huragan Sandy. Okoliczności, w jakich odwołano Maraton Nowojorski oraz sposób, w jaki pozostali mieszkańcy Wielkiego Jabłka odnosili się do biegaczy, prowokują do zadania wielu, być może trudnych, pytań o ten konkretny bieg oraz ogólnie o masowe maratony rozgrywane w wielkich miastach, a także o to, jak postrzega się nasz sport i nas samych – biegaczy.
Decyzja, czy maraton po klęsce żywiołowej powinien zostać rozegrany, dzieliła nawet samych biegaczy, trudno się więc dziwić, że poza środowiskiem budziła ogromne kontrowersje. Jedni twierdzą, że maraton mimo wszystko byłby symbolem siły i odporności miasta oraz hartu ducha jego mieszkańców. Inni, że komercyjna impreza to policzek wymierzony wszystkim, którzy w czasie huraganu stracili cały swój majątek (wielu z nich to też biegacze, którzy planowali start w imprezie).