Tegoroczna wiosna była jak światełko w tunelu – dawała nadzieję wyjścia na wolność i zrzucenia z siebie wielu covidowych ograniczeń. Rok temu wszyscy mierzyliśmy się z wyzwaniami, które wcześniej śmiało można było uznać za niemożliwe i nieprawdopodobne. Coraz bardziej dotkliwe obostrzenia, zamknięcie w domach, odwoływanie imprez sportowych, niejasne regulacje dotyczące uprawiania sportu, zakaz wstępu do lasów i parków, a do tego niepewność, zwykłe ludzkie obawy o zdrowie i przyszłość oraz niedowierzanie, że scenariusz z katastroficznych książek i filmów jest całkiem realny i realizuje się właśnie na naszych oczach.
Za kulisami
Z punktu widzenia zawodnika sprawa jest prosta: organizator odwołuje imprezę lub przenosi ją na inny termin. Nikt niczego nie traci, to tylko formalność. OK, jeśli taka sytuacja zdarzy się raz, góra dwa, z naprawdę wyjątkowych, zrozumiałych powodów. Ale rzeczywistość robi się dramatyczna, jeśli nie da się zorganizować zawodów przez wiele miesięcy, a jeśli się w końcu da, to w bardzo ograniczonym zakresie i w reżimie sanitarnym. Nagle biegowe przedsiębiorstwo przestaje działać. Najgorsza jest niepewność. Zawody odwołać czy przenieść? Czy za dwa, trzy, cztery miesiące kolejny bieg da się wreszcie „zrobić”?
Nie możemy zapominać, że praca związana z jednorazową organizacją biegu trwa długo przed imprezą i nie kończy się wraz z ogłoszeniem wyników i wręczeniem medali. A jeśli organizuje się cały cykl biegów górskich, do tego kilka biegów ulicznych i sporo wyścigów kolarskich – tak jak organizator Runner's World Super Biegu, firma Grabek Promotion – to nie ma co ukrywać, że praca wielu ludzi trwa po prostu na okrągło, przez cały rok.