Sąsiedzka Runda, czyli wielkie bieganie w małym Teodorowie

Ciekawa sprawa, bo tego Teodorowa nie ma na mojej mapie. Kiedy trafiam na szutrówkę zamiast na asfalt, zaczynam się zastanawiać, czy dobrze jadę. Na drodze pusto. W końcu trafiam na parę w wieku mocniej niż średnim, na rowerach. „Sąsiedzka Runda? Prosto. Właśnie tam jedziemy”.

„Sąsiedzka runda”, czyli wielkie bieganie w małym Teodorowie Wojciech Wójtowicz
fot. Wojciech Wójtowicz

Na początku wszystko wygląda jak z dialogu z „Rejsu”. „Krowa... Droga na Ostrołękę...”. Z tym że brakuje drogi na Ostrołękę. Krowa jest. I stodoła. Na niej wisi tabliczka: „Sołtys”. I coś, co według współczesnej terminologii PR-owej jest banerem. Chociaż ten chyba został zrobiony z długiego prześcieradła. Wymalowany pędzlem napis głosi: „Wielcy ludzie małej wsi, tworzymy własną historię”.

Zaczyna się ruch, nietypowy jak na niedzielny świt w małej wiosce. Z podwórka sołtysa wynurza się przedziwny orszak. Pięciu facetów, którzy na jakichś rurach taszczą przenośną toaletę, niczym figurę w przedziwnej procesji. Obok pole żyta. Na jego skraju pomału rozkwita dmuchana brama „start-meta”. Wyrastają namioty, pod nimi pudełka z setkami ciastek, maszyna do robienia waty cukrowej, zamek dmuchaniec, zielona kuchnia polowa wyglądająca jak z „Czterech pancernych”, stanowiska z numerami startowymi...

Wolontariusze pracują od 6 rano. Dzieciaki tak bardzo chcą pomagać, że to one budziły rodziców o świcie, gdy ci padli po wczorajszym wyznaczaniu i czyszczeniu trasy do późnej nocy. Jest wśród nich Daniel, który później zasłabnie na trasie, przysparzając Kasi niemało stresu. Kasia jest jednym z organizatorów Sąsiedzkiej Rundy. Na co dzień pracuje w szkole specjalnej z „Bożymi dziećmi” – jak nazywa je małżonek Kasi, Paweł. Teraz jednak Kasia biega w tę i z powrotem z głośnikiem, do którego mówi prawie bez przerwy. Ciągle kogoś wzywa, szuka, wysyła, wita. Sprawia wrażenie, że równie dobrze radziłaby sobie bez tego głośnika.

Przybywa coraz więcej ludzi: pieszo, na rowerach, autami. W rezultacie kilkaset osób kłębi się wśród namiotów, potwierdzają uczestnictwo, przypinają sobie i dzieciakom numery startowe. Wsuwają ciastka i podrygują do muzyki; seniorzy siedzą na ławeczkach i rozmawiają, a maluchy skaczą w dmuchanym zamku. Kasia prawie wszystkich zna z imienia.

„Witamy strażaków wolontariuszy z Kuligowa i Kołakowa! Tam możecie postawić wozy. Witamy listonosza! Wszystkie dzieci we wsi są jego” – słychać przez tubę żart, za który nikt się nie obraża, najwyżej listonosz trochę się zarumienił. A już bez tuby Kasia przywołuje sołtysa Henryka Króla: „Jak to nie biegniesz? Ty musisz biec! Jesteś naszym sołtysem i masz pokazać, że jesteś ze wszystkimi!”. To tyle w kwestii braku treningu u „szefa” wioski. Pozostaje mu tylko pomaszerować po strój – na szczęście nie ma daleko.

„Sąsiedzka runda”, czyli wielkie bieganie w małym Teodorowie Wojciech Wójtowicz
fot. Wojciech Wójtowicz

Mrzonki małżonki

„Gdy kilka lat temu sprowadziliśmy się z Warszawy do Teodorowa, okazało się, że ludzie, nawet młodzi, nie robią nic razem. Siedzą w domach, każdy sobie rzepkę skrobie. Zaczęliśmy się wspólnie spotykać, wyciągać innych w plener. Na piłkę, bieganie, gry towarzyskie. W końcu spotykaliśmy się co drugi dzień, około 10 biegających osób” – mówi Kasia.

Jeździli po Polsce, brali udział w imprezach biegowych. Po biegu na Skaryszewskiej w 2014 roku Kasi zamarzyło się, żeby zrobić własny – dla mieszkańców okolicznych wiosek, sąsiadów i przyjaciół. Większość znajomych i rodziny pukała się w czoło: jaki bieg? Jak to, za darmo? To nie może się udać!

Jednak Paweł, który łączy w sobie cechy idealisty i działacza/logistyka, pochylił się nad „mrzonkami małżonki” i powiedział: „Chcesz bieg, to będziesz go miała”. Miesiąc później odbyła się pierwsza Sąsiedzka Runda. Logo zaprojektowali znajomi.

Jest w nim biegacz i liść dębu, bo gmina Dąbrówka i nazwy okolicznych wsi: Teodorów, Kuligów, Sokołówek... Jednak na samym logo imprezy nie zbudujesz. Wszystkie gospodynie domowe w okolicy zasiadły do pracy. W dniu biegu na uczestników czekało kilkadziesiąt blach ciasta i kilkaset muffinek przygotowanych przez okoliczne panie domu. Wprawdzie numery startowe były pakowane w koszulki od dokumentów, podobnie jak wieszane na płotach reklamy pozyskanych sponsorów, nie przeszkadzało to jednak nikomu.

Bo była też wspólna zabawa, były emocje, nagrody i medale dla wszystkich uczestników biegu. Także rozmaite atrakcje, jak wożenie dzieciaków przez motocyklistów. Pozostały superwrażenia, przekonanie, że jednak można, i apetyt na kolejną imprezę. Jak mówi Kasia, chcieli pokazać, że „wystarczą chęci i można stworzyć coś pięknego”.

„Sąsiedzka runda”, czyli wielkie bieganie w małym Teodorowie Wojciech Wójtowicz
fot. Wojciech Wójtowicz

Przed traktorem

Czas na start. Pierwszym w kolejności biegiem jest Sąsiedzka Rundka – dla dzieci. Dystans – 500 metrów. Trasa – ścieżką wzdłuż pola żyta, do krzaków, tam przybijamy „piątkę” wolontariuszowi i z powrotem. Niektórzy biegną, ściskając za rękę rodziców, mniejsi i słabsi zawracają już w połowie trasy, niektórzy się wywracają.

Są emocje, mnóstwo śmiechu i misio-medale dla wszystkich. Duży bieg to już grubsza sprawa. Trasa ma 5 km i prowadzi nie tylko po polach, ale też po lokalnych drogach. Trzeba na całej trasie rozstawić wolontariuszy. Załadowani na przyczepki dwóch traktorów wyglądają w swoich żółtych, odblaskowych kamizelkach jak stada kanarków w za małych klatkach. Traktory rozwożą ich wzdłuż trasy, a w tym czasie rozpoczyna się wspólna rozgrzewka. I to nie byle jaka, bo prowadzi Bombik – trener z FightClubu w Radzyminie, wraz ze swoimi podopiecznymi.

Po rozgrzewce zaczynają się ćwiczenia rodem z kickboxingu. Zarówno dzieci, ich mamy, jak i nieco starsi panowie o wyglądzie zdecydowanie „wujkowatym” młócą rękami powietrze, atakując niewidzialnego przeciwnika. Wolontariusze już zostali rozstawieni. Traktory wróciły puste. Odpoczywają teraz i również szykują się do startu: pojadą na końcu biegu jako pojazdy techniczne. Pod dmuchaną bramą ponad 200 osób szykuje się już do startu w III Sąsiedzkiej Rundzie.

„Sąsiedzka runda”, czyli wielkie bieganie w małym Teodorowie Wojciech Wójtowicz
fot. Wojciech Wójtowicz

Każdy wygrywa.

Poooszli! Starzy i młodzi, grubi i chudzi, kondycja rozmaita. Najmłodsi mają kilka lat, najstarsi 50 plus. W tłumie murarze, strażacy, elektrycy, uczniowie, nauczyciele, renciści, bezrobotni... Sołtysi, wójtowie, lokalni biznesmeni i oczywiście listonosz. Jakiś tajemniczy facet w masce i z koszulką z bobrem na piersi. To jeden z wielu zaprzyjaźnionych z Sąsiedzką Rundą „Boberków” – ekipy Bóbr Tłuszcz Runners, znanej wszystkim bywalcom imprez biegowych w Polsce.

Gdzieś w tłumie, z numerem 164, biegnie PIH – znany raper, który jeszcze jakiś czas temu ważył 110 kg. Paweł słuchał jego muzyki, zaprosił go w zeszłym roku, jednak wtedy PIH nie mógł, a teraz jest. Zgromadzony w okolicach mety i pod stodołą tłum widzów dopinguje zawodników. Jak może być inaczej, skoro większość biegnących to ich znajomi, sąsiedzi lub rodzina?

Jako pierwszy bieg kończy Artur Fijałkowski, później nadciągają kolejni. Jedni wpadają prawie bez zadyszki, drudzy zaraz za linią mety padają na twarz i ciężko ich pozbierać z ziemi, by założyć na szyję medal. Oprócz chartów pasjonatów, których zdradza ubiór i doskonała sylwetka, jest wiele pań w rozmiarach różnych. Widać po nich radość i dumę z tego, że pobiegły. Na trasie zasłabł Daniel – chłopak, który od rana pomagał organizatorom. Nic złego się nie stało, ratownicy udzielili mu pomocy. Pod końcu peletonu nadciąga Kasia.

Biegnie uzbrojona w insygnia organizatora: krótkofalówkę i telefon. Za nią zamykające wyścig traktory. Po skończonym biegu czas na odpoczynek, ale nie dla organizatorów. Przed nimi mnóstwo roboty, bo czas na losowanie nagród: najpierw w biegu dziecięcym, później w dorosłym. Na ziemi ląduje mnóstwo takich samych foliowych toreb z prezentami. Dzieciaki przepychają się, sprawdzają, kto co wygrał, wymieniają między sobą.

Niektórzy wymieniać się nie chcą, jak chłopiec, który wygrał miesięczny karnet na zajęcia z kickboxingu. Inny wygrał karnet do spa. Nie ma sprawy – da mamie. Później losowanie prezentów w biegu dorosłym. Jedni z napięciem czekają na wyniki losowania, inni zajadają grochówkę i pieką kiełbaski.

„Sąsiedzka runda”, czyli wielkie bieganie w małym Teodorowie Wojciech Wójtowicz
fot. Wojciech Wójtowicz

Biegać po sąsiedzku.

Kasia w ostatnich dniach przed biegiem miała po kilkadziesiąt telefonów dziennie od ludzi chcących dołączyć do biegu. Ale dopisanie się na ostatnią chwilę było niemożliwe. Na przykład dlatego, że na wyprodukowanie medali trzeba czekać 3 tygodnie. W tym roku było ich blisko 350. Tylu zatem mogło być zawodników.

Medale są takie same, a nagrody różne. Zależy, co wylosujesz: może kartę do internetu i produkty spożywcze, pizzę w lokalnej pizzerii, wymianę opon w okolicznym warsztacie. a może karnet na pobyt w hotelu. Jednak medal i nagrodę dostaje każdy biegnący i każdy jest zwycięzcą! To, że każdy uczestnik jest zwycięzcą, to kolejna specyfika Sąsiedzkiej Rundy. Czas w wyścigu dziecięcym nie jest mierzony wcale. W dorosłym kilku pierwszym zawodnikom, ale i tym mało kto się przejmuje. Liczy się to, żeby biec. Ma to zachęcać amatorów, ludzi, którzy nie biegają wcale, tych, którzy wstydzą się trochę swojej wagi czy wyglądu.

„Podczas wielu rozmaitych biegów widzę, że rywalizacja między uczestnikami potrafi być trochę okrutna. Rozmaite sztuczki, nerwy, przepychanki, licytowanie się. Większość imprez biegowych jest głównie dla zawodowców lub zaawansowanych amatorów. I widzę takie obrazki, że jest jakiś świetny zawodnik, zwycięzca, który wygrał supernagrodę. A obok np. jakiś dzieciak, który też ukończył bieg, ale nic nie dostał i jest mu trochę smutno. Marzyła mi się sytuacja, że ten wielki zawodnik oddaje nagrodę dzieciakowi i mówi: »Masz, też przebiegłeś, jesteś dzielny, ciesz się«. Dlatego u nas nagrody są losowane i są dla każdego” – opowiada Paweł. Jak się już powiedziało – idealista. Idealista z talentem do załatwiania sponsorów.

Bo jak się robi jeden z najtańszych pod względem wpisowego biegów w Polsce, to trzeba ich mieć. Opłata startowa dla dorosłych to 10, a dla dzieci 5 złotych. Zaś koszt wykonania jednego medalu to już 16 złotych. Dlatego trzeba założyć buty i trochę pochodzić. Po okolicznych firmach, zakładach, lokalach. Poszukać ludzi, którzy dadzą nagrody, namioty, maszynę do waty, kotły z grochówką i każdą możliwą pomoc. „Większość imprez biegowych musi mieć jakiegoś głównego patrona, być na czyjąś cześć. My nie chcieliśmy występować pod żadnym szyldem.

Niezależnie od tego, czy jest to duża, czy mała firma, zawsze jest w niej człowiek i to do niego chcemy dotrzeć. Staramy się znaleźć z nim wspólny język. Takie działania zmniejszają bariery pracownik – pracodawca, integrują okoliczne środowisko. Unikamy proszenia o pieniądze” – zapewnia Paweł.

„Sąsiedzka runda”, czyli wielkie bieganie w małym Teodorowie Wojciech Wójtowicz
fot. Wojciech Wójtowicz

Biegiem do ślubu

Czy Sąsiedzka Runda wpływa na życie mieszkańców? Niekiedy dość mocno. Podczas pierwszej imprezy do Teodorowa przyjechali motocykliści wolontariusze, którzy zabawiali dzieci, wozili je na swoich maszynach, kręcąc zgrabne kółeczka. Jeden z motocyklistów musiał to robić na tyle ładnie, że wpadł w oko Ewelinie Król, córce sołtysa.

Po pewnym czasie chłopak mieszkał już w Teodorowie ze swoją małżonką, później pojawiła się córeczka. To Amelka – najmłodsza uczestniczka trzeciej Sąsiedzkiej Rundki. Sąsiedzka Runda działa w lokalnej społeczności i wspiera np. podopiecznych miejscowego ośrodka pomocy społecznej.

Mama czwórki dzieci, która jest w trudnej sytuacji, dostanie pomoc, dla dzieciaków są prezenty, piłka, rower, dla niej karnet do spa – w tym czasie wolontariusze popilnują dzieci. I niezwykła przygoda dla chłopca, który uwielbia maszyny i technikę: na placu budowy w Teodorowie będzie mógł pokierować koparką.

Są też mniej wesołe akcenty. Najtrudniejsze jest przepychanie się z biurokracją, urzędami, „spychologia”. Po co podejmować ryzykowne decyzje, skoro można po prostu nie odpowiedzieć na pismo lub nie udzielić zezwolenia? Jak odpowiedź z policji, że nie ma zgody na imprezę, bo organizatorzy złożyli zawiadomienie 29 dni zamiast zgodnie z przepisami 30 dni wcześniej.

Dlatego w przyszłym roku będą już mieć opiekę prawnika i każde pismo przejdzie przez niego. Poza tym zakładają stowarzyszenie. Po to, by pozyskiwać środki, ale też po to, by „było więcej obowiązków niż praw”, co spowoduje, że ludzie będą do nich przychodzić nie dla kasy i przywilejów, tylko żeby coś zrobić. Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś, kto podejrzewa, że Sąsiedzka Runda jest po to, by zarobić na niej mnóstwo kasy i że organizatorzy „muszą coś z tego mieć”.

Zwykle to ktoś, kto nie ma pojęcia, ile tygodni z życia zabiera szukanie sponsorów, logistyka, zapisy czy nawet sprzątanie trasy przed biegiem, bo wiadomo, że w Polsce niektórzy traktują las i pole jak śmietnik. Kogo zdumiewa i niepokoi, że impreza i atrakcje są za darmo. Jednak większość mieszkańców okolicznych wsi i uczestników biegu przekonała się, że jest to impreza dla nich. Przepiękna jest sytuacja, gdy sponsor, któremu organizatorzy dziękują, odpowiada: „To ja wam dziękuję. Moja córka już trzeci dzień poszła do przedszkola z medalem”.

RW 09/2017

Zobacz również:
REKLAMA
}