Jak to się zaczęło? Początku zawodów, na punkcie których oszaleją tłumy na całym świecie, trzeba szukać aż w 490 r. p.n.e. Dariusz I, władca perski, dzielnie pracował wtedy na swój przydomek Wielki. Dowodził wyprawą morską na Greków. Zwycięski marsz prowadził przez Eubę i Erytreę.
Kolejnym celem Persów stają się Ateny. Grecy nie zamierzają bronić się za murami miasta. Postanawiają wydać przeciwnikowi otwartą bitwę: dochodzi do niej w małej miejscowości Maraton. Dzięki talentowi militarnemu dowódcy, Miltiadesa, udaje się pokonać przeważające wojska najeźdzców. I tu dochodzimy do najważniejszego dla biegaczy momentu.
Dowódca wysyła posłańca do stolicy, by powiadomić przygotowujące się do obrony miasto o oddaleniu zagrożenia. Dobre wieści niesie Filipiades (czasami pojawia się jako Fejdippides). Kiedy wpada na ateński rynek, udaje mu się jedynie wykrzyczeć, że Grecy zwyciężyli, po czym umiera. Niemal 2,5 tysiąca lat później historia ta miała urzec Pierre'a de Coubertina.
Założyciel Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego postanawia włączyć bieg na dystansie nieco ponad 40 km do programu nowożytnych igrzysk olimpijskich. Tym samym stanie się konkurencją, która zostanie rozegrana na wszystkich późniejszych igrzyskach. Historia czy legenda? Gdy zagłębić się w tę opowieść, napotykamy niezły galimatias. Herodot opisujący przebieg wojen perskich w swoich „Dziejach” nie wspomina o posłańcu z Maratonu do Aten.
Warto przeczytać: Śladami Filippidesa: Spartathlon okiem Deana Karnazesa
Co prawda pojawia się Filipiades, ale ten od Herodota pobiegł do Sparty i z powrotem, prosząc ją o pomoc. Do pokonania miał nie 40, ale 250 km w jedną stronę. Podobna relacja pojawia się u Plutarcha. Pisze on o posłańcu do Sparty i drugim, którego wysłano do Aten po zwycięstwie. Tutaj zwie się on Eukles. Są też przekazy, że to jeden człowiek, właśnie Filipiades, miał najpierw pobiec do Sparty, wrócić, a po wygranej bitwie pobiec do Aten i dopiero w wyniku tak olbrzymiego wysiłku skonać na agorze.