Właściwie każdy, nie tylko biegacze, zna historię opisującą źródła nowoczesnego maratonu. Jak mówi legenda, po tym, jak wielokrotnie słabsi liczebnie Grecy powstrzymali inwazję Persów w okolicach Maratonu, ateński goniec Filippides otrzymał rozkaz zaniesienia wieści o zwycięstwie z pola bitwy do Aten. Po przebiegnięciu około 42 kilometrów wpadł do izby obrad na Akropolu i wykrzyczał do swoich rodaków: „Nike, nike!” („Zwycięstwo, zwycięstwo”! ). A potem zemdlał z wyczerpania i wyzionął ducha.
Okazuje się jednak, że ta historia niesie ze sobą dużo więcej i jest dużo bardziej fascynująca.
Pomysł odtworzenia tego wręcz mitologicznego biegu zafascynował mnie od samego początku. Szukając właściwie jedynie pretekstu, by odwiedzić kraj moich przodków, w 2014 roku zapisałem się na mało wówczas jeszcze znany bieg Spartathlon, ultramaraton z Aten do Sparty, który w przybliżeniu odpowiada trasie, jaką pokonał Filippides. Czułem, że może to być dobry sposób na opowiedzenie prawdziwej historii maratonu. Oto, co odkryłem.
Filippides nie był sportowcem, lecz hemerodromosem: jednym z członków greckiej armii znanych jako całodzienni biegacze. Byli posłańcami, którzy pokonywali dziennie po 90 km. To, czego dokonywali, przekraczało możliwości zwykłych żołnierzy. Właściwie bliższe to było cudom, bo często dokonywali niemożliwego.
Istnieje wiele opisów tego, jak trenowali starożytni atleci, przygotowując się do greckich igrzysk. Opisów wyczynów tajemniczych hemerodromosów, którzy pokonywali niewiarygodne dystanse na własnych nogach po górach i skałach, zapominając o śnie, byle tylko dotrzeć z wiadomością na czas, jest zaskakująco mało. Podobnie jak Filippides pokonuję długie dystanse biegiem - ultramaratony.