The Last Secret: Ultramaraton w Bhutanie [ZDJĘCIA, WIDEO]

Tajemnicze świątynie, malownicze trasy i bajeczne spotkania. 200-kilometrowy, etapowy wyścig The Last Secret otwiera przed biegaczami wciąż jeszcze trudno dostępne królestwo Himalajów, a zarazem jeden z najbardziej fascynujących krajów świata - Bhutan.

„The Last Secret”, czyli 6 dni w bhutańskiej krainie szczęścia Stephan Kappes
Fotorelacja autorstwa Stephana Kappesa

Noc kończy się o 4.30. Jest jeszcze ciemno, jednak nowy dzień daje o sobie znać nawet bez specjalnej pobudki. Mnisi Kenley, Tsering i Tadin recytują buddyjskie mantry, których dźwięki łagodnie niosą się po korytarzach. Dla 50 mieszkańców 700-letniego klasztoru Phajoding jest to poranek jak każdy inny.

Jednak przyjezdnym początek tego dnia już krótko po przebudzeniu zapiera dech w piersiach. Podczas gdy słońce powoli wschodzi ponad ośnieżonymi szczytami siedmiotysięczników, Thimphu, stolica Bhutanu, zanurza się w dolinie za gęstą, białą kołdrą z chmur.

Gorąca herbata ogrzewa zmarznięte dłonie i zachęca do walki zmęczone dusze biegaczy. Noce w Bhutanie są krótkie, a poranki chłodne, ale widoki pozwalają zapomnieć o wszelkich niedogodnościach.

„The Last Secret”, czyli 6 dni w bhutańskiej krainie szczęścia Stephan Kappes
Fotorelacja autorstwa Stephana Kappesa

Bieg czy wyprawa

„Nocleg w klasztorze to przywilej dla turystów” – zapewnia Stefan Betzelt, dawniej bankowiec, a dziś dyrektor zawodów. Niepotrzebna uwaga, ponieważ od dawna wszyscy uczestnicy zdają sobie sprawę z faktów: już samo bieganie w Bhutanie jest wyróżnieniem, które nawet w dzisiejszych czasach globalnych eventów biegowych trudno znajduje sobie podobne.

Ultramaraton „The Last Secret” obejmuje 6 etapów, podczas których łącznie do pokonania jest 200 kilometrów, 10 000 metrów różnic poziomów i 8000 metrów zbiegów. 35 uczestników z 14 krajów mierzy się z trasą, której najwyższy punkt dochodzi do 3750 metrów nad poziomem morza i gwarantuje przede wszystkim dwie rzeczy: zauroczenie otaczającym światem i samotność.

„The Last Secret”, czyli 6 dni w bhutańskiej krainie szczęścia Stephan Kappes
Fotorelacja autorstwa Stephana Kappesa

Pierwsi turyści przybywają do odległego królestwa, które geograficznie wciska się klinem miedzy Nepal, Indie i Chiny, dopiero od 1974 roku. Do dziś kraj ten odwiedza nie więcej niż 40 000 podróżnych rocznie. W miejscu, w którym nawet turyści są podziwianą osobliwością, biegacze należą już do kategorii prawdziwych ekscentryków. W 2002 roku w tym wyjątkowym kraju podjęto się pierwszej próby zorganizowania maratonu; potem panował długi okres przestoju.

Od 2013 roku w Thimphu znów odbywa się maraton – z dumnymi 65 finiszującymi na koncie. Prawdziwą atrakcją biegową Bhutanu jest jednak „The Last Secret”, który miał swoją premierę trzy lata temu.

Zobacz też: Jungle Marathon: 250 km przez dżunglę [zdjęcia i relacja]

„The Last Secret”, czyli 6 dni w bhutańskiej krainie szczęścia Stephan Kappes
Fotorelacja autorstwa Stephana Kappesa

Wielke przełęcze, wielke paprocie

Punakha Dzong to nie tylko świątynia, ale także przez wieki duchowe i polityczne centrum Bhutanu. Zapewnia godne kulisy startu: po hymnie narodowym błogosławieństwa zawodnikom udziela dwóch wysokich lamów, następnie biegacze ruszają w drogę przez szpaler 500 dzieci z okolicznych szkół.

„The Last Secret” rozpoczyna się niebanalnie i zaskakująco: ten, kto oczekuje już na pierwszych kilometrach górskiej wspinaczki, cierpi raczej z powodu ekstremalnych temperatur przewyższających 30 °C i wyschniętych dróg. Upał i wysokość około 2400 metrów nad poziomem morza zbierają haracz po znaczniku 22. kilometra, za którym ciągnie się stroma, kamienista ścieżka prowadząca zboczami gór, bez cienia i punktów odżywiania.

„The Last Secret”, czyli 6 dni w bhutańskiej krainie szczęścia Stephan Kappes
Fotorelacja autorstwa Stephana Kappesa

Ostatnie 9 kilometrów to istna tortura, którą rekompensuje jedynie emocjonalny wbieg w towarzystwie licznych mnichów na dziedziniec klasztoru Chorten Nyingpo. Po prowizorycznym prysznicu pod wężem ogrodowym przed kuchnią klasztorną szybko i bezgłośnie zapada zmrok. Podczas kolacji wzrok zawodników pada w kierunku zachodu, na 3400-metrową przełęcz Sinchula, która ma pokazać się z imponującej strony następnego dnia.

Wzdłuż zielonych pól ryżowych, poprzecinanych jedynie małymi gospodarstwami, w których dzieci szykują się w długą drogę do szkoły, trasa prowadzi coraz wyżej, by następnie zagonić biegaczy niespodziewanie w rodzaj zielonego piekła: na omszałych, gigantycznych drzewach pną się potężne paprocie.

„The Last Secret”, czyli 6 dni w bhutańskiej krainie szczęścia Stephan Kappes
Fotorelacja autorstwa Stephana Kappesa

Od czasu do czasu promień słońca przedziera się przez ogromny dach z liści, pod którym biegacze walczą z tropikalną duchotą. Po 12 kilometrach wspinaczki gęste chmury owiewają szczyt przełęczy, po czym trasa wije się ciasno w dół ku Timphu.

Drużyna biegaczy

Noc w prowizorycznej bazie jest spartańska, wilgotny chłód wciska się do pokojów. Jednak tego wieczora w Paro, po prawie 60 pokonanych kilometrach, 35 uczestników, na co dzień indywidualistów z krwi i kości, zbliża się do siebie tak, jak to tylko możliwe podczas wyścigów etapowych Wika z Hongkongu parę tygodni później wyjdzie na ulicę w proteście przeciw polityce Chin. Doradca inwestycyjny Mark będzie występował ze swoim zespołem rockowym, a Joany będzie ze swoją firmą walczyć przeciwko wrogiemu przejęciu na kanadyjskiej giełdzie.

ultramaraton w Bhutanie, The Last Secret, nietypowe ultramaratony Stephana Kappesa
Fotorelacja autorstwa Stephana Kappesa

Peter z Tokio kolejny raz poleci do Azji jako CEO swojej firmy IT, by analizować międzynarodowe rynki surowców. Niemiec Hans będzie – mimo swoich 75 lat – rozkoszować się najpiękniejszymi trasami swojej przybranej ojczyzny San Francisco, a marokańska legenda biegania, Karim Mosta, ukończy swój 160. ultramaraton w Omanie. Ale tej nocy w Thimphu, po wzmacniającej kolacji składającej się z ryżu, zupy jarzynowej i kurczaka, grono startujących stanowi wspólnotę.

Czytaj: 4Deserts po polsku: 250 km po pustyni razy cztery [zdjęcia]

Budda czy Ronaldo

Następnego dnia trasa prowadzi przez obrzeża Thimphu. Krótki widok na bhutańską codzienność, na pałac królewski i parlament, po czym na biegaczy czeka podbieg do klasztoru Phajoding. Po prawie pięciu godzinach, 29 kilometrach i wspinaczce na 2000 m n.p.m., słychać tylko modlitwę mnichów.

ultramaraton w Bhutanie, The Last Secret, nietypowe ultramaratony Stephana Kappesa
Fotorelacja autorstwa Stephana Kappesa

Lampki maślane płoną w ciemnościach pokrytego sadzą klasztoru głównego. Na zewnątrz setki kolorowych flag niosą modlitwy ku granatowemu niebu. Każdy pośpiech wydaje się być odległy na 3690 metrach wysokości nad poziomem morza, a dla w większości bardzo młodych mnichów jest to wyjątkowy wieczór, który nie tylko kończy się zwycięskim meczem przeciwko obcym biegaczom, ale także jest oknem na daleki i szeroki świat, podziwiany na komórkach i komputerach gości.

Do tego w matowo oświetlonej celi mnichów Kenleya, Tseringa i Tadina spogląda z pożółkłego plakatu gwiazda piłki nożnej Cristiano Ronaldo. Tutaj Budda ma z pewnością swojego ziemskiego konkurenta.

ultramaraton w Bhutanie, The Last Secret, nietypowe ultramaratony Stephana Kappesa
Fotorelacja autorstwa Stephana Kappesa

Podatek od szczęścia

O 7 rano przychodzi czas pożegnania. Rozpoczyna się czwarty etap. Wąska ścieżka tego ranka jest rajem dla biegaczy. Miękkie podłoże lasu, falisty teren i ogrzewające słońce w wysokich lasach sosnowych. Resztki śniegu na pobliskich szczytach kurczą się z każdym przebiegniętym kilometrem. A potem krajobraz zmienia się dramatycznie.

Późnym popołudniem cel tego dnia wynurza się spomiędzy bujnych pól ryżowych. Co prawda większość mężczyzn na głównych ulicach Paro nosi wciąż jeszcze tradycyjne „Gho”, rodzaj wiązanej szaty, jednak legenda, jakoby w Bhutanie żyli najszczęśliwsi ludzie, jest niczym więcej poza genialnym chwytem marketingowym. W 1979 roku ówczesny król Jigme Singye Wangchuck w miejsce produktu narodowego brutto ustanowił w konstytucji pojęcie szczęścia narodowego brutto.

ultramaraton w Bhutanie, The Last Secret, nietypowe ultramaratony Stephana Kappesa
Fotorelacja autorstwa Stephana Kappesa

Od tej chwili wszystkie ustawy i inwestycje musiały służyć w pierwszej kolejności szczęściu i dobrobytowi ludu. Na wysokie bezrobocie dekret królewski jednak nie pomógł, więc mężczyźni z Paro znajdują szczęście Bhutanu w whisky lub w odurzającym działaniu dobrze zmieszanej nalewki z orzechów betelowych.

Meta w gnieździe tygrysa

Kolejnego poranka rozpoczyna się 52-kilometrowy etap królewski. Początkowo trasa ciągnie się przez obfite pola ryżowe, a biegacze co rusz spotykają zdziwionych rolników. Od 28. kilometra do pokonania jest duża pętla wokół międzynarodowego lotniska, którego wąskie lądowisko opanował do tej pory niecały tuzin pilotów.

ultramaraton w Bhutanie, The Last Secret, nietypowe ultramaratony Stephana Kappesa
Fotorelacja autorstwa Stephana Kappesa

Czwarty punkt żywnościowy tego dnia przypomina mały Lazarett, mimo że najtrudniejsza część dnia – długi podbieg pod Drukgyel Dzong – dopiero przed biegaczami. Po pięciu i pół godzinie biegu Mark Tamminga z Kanady wbiega jako pierwszy do ruin klasztoru z XVII wieku. 6 godzin później ostatni zawodnicy dobiegają do wioski, która leży na dawnym szlaku handlowym do Tybetu.

Zobacz: Grand to Grand: Bieg Wielkiego Kanionu [zdjęcia i relacja]

Do wielkiego finału „The Last Secret” pozostało jeszcze tylko 14,6 km. Około południa szóstego dnia biegu i po jednym z ostatnich wyzwań w formie ponad 400 metrów po stromych, wykutych w skałach stopniach, z chmur wynurza się klasztor Taktsang, zwany też Gniazdem Tygrysa.

ultramaraton w Bhutanie, The Last Secret, nietypowe ultramaratony Stephana Kappesa
Fotorelacja autorstwa Stephana Kappesa

Już pierwsze spojrzenie nie pozostawia złudzeń: ta najpiękniejsza linia mety jest nagrodą za wszelkie trudy tego tygodnia. Jednak po samotności w górach, po wielogodzinnym biegu w pojedynkę, przerywanym jedynie „Kuzu, zangpo!” (tutejszym pozdrowieniem pielgrzymów, mnichów lub wędrowców) przychodzi lekkie rozczarowanie. Centralny klasztor Bhutanu oblega za dużo turystów, kupców i osłów transportowych, które mogą tutaj przywieźć każdego.

Radości 35 uczestników ultramaratonu nie mogą zrozumieć przyjeżdżający busami turyści. Po dekoracji w pięciogwiazdkowym hotelu „Zhiwa Ling” dwaj ministrowie przekazują biegaczom życzenia i gratulacje od bhutańskiego rządu. Ale największą nagrodą dla uczestników biegu nie jest uścisk dłoni ministrów. Jest nią fakt, że tylko oni znają „The Last Secret” – ostatnią tajemnicę najpiękniejszego ultramaratonu na świecie…

ultramaraton w Bhutanie, The Last Secret, nietypowe ultramaratony Stephana Kappesa
Fotorelacja autorstwa Stephana Kappesa

„The Last Secret” – fakty

Bieg etapowy w królestwie Bhutanu: 200 km i 10 000 metrów różnic poziomów w 6 dni. Zawodnicy startują z Punkha, meta usytuowana jest w klasztorze Taktsang („Gniazdo Tygrysa”), w pobliżu Paro. Najwyższy punkt na trasie znajduje się na wysokości 3750 metrów, najwyższa baza noclegowa 60 m niżej.

  • Termin: maj/czerwiec każdego roku

  • Koszty: około 2790 euro

  • Podróż: Najlepiej bezpośrednio przez Katamandu lub Bangkok liniami Druk Air do Paro (od 300 dolarów). Dobre połączenia przez państwa Zatoki Perskiej do Katamandu (od 550 euro). Do miejsca startu można dojechać w ok. 5 godzin autobusem z Thimphu.

  • Dobrze wiedzieć: Noclegi są skromne, najczęściej dwuosobowe. Wysokie prawdopodobieństwo opadów, niskie temperatury w nocy. Transport bagażu jest ograniczony do 8 kg.

  • Informacje: [email protected]www.global-limits.com

REKLAMA
}