Biegacze na szlaku byli rozsiani wszędzie: w wąwozach i po drugiej stronie góry. Mozaika ludzkich sylwetek odzianych w pstrokate, sportowe stroje rozlała się po zboczu. Ciężko było cokolwiek zobaczyć. Ludzie poruszali się we wszystkich kierunkach, trafiając co chwilę na ściany lodowatego deszczu i podmuchy silnego wiatru. Reszta kuliła się w małych grupkach wokół krzewów i głazów.
Niektórzy z zawodników mijali Yan, schodząc z powrotem w dół góry. Wcześniej próbowali dotrzeć do trzeciego punktu kontrolnego, znajdującego się na 27. km trasy, ale im się nie udało. Wracali, kierowali się do drugiego punktu kontrolnego, żeby całkiem zrezygnować z rywalizacji.
"Na górze, przy trzecim punkcie, jest po prostu za zimno" - ostrzegał ją jeden z uczestników.
Od momentu gdy zaczął padać deszcz, temperatura stale spadała. Im Yan była wyżej, tym robiło się chłodniej, a cały czas się jeszcze wspinała. Większość biegaczy była ubrana w zwykłe spodenki i koszulki. Rywalizujących zachęcano do spakowania cieplejszych rzeczy do torby, którą mogliby odebrać na 62. kilometrze trasy, przy punkcie kontrolnym nr 6. Jednakże niewielu spodziewało się, że będą potrzebne dodatkowe ubrania: 100-kilometrowy bieg w Kamiennym Lesie w dolinie Żółtej Rzeki odbywa się bowiem na pustyni i w poprzednich latach biegacze bardziej obawiali się udaru słonecznego niż hipotermii. Torba z zapasami, jeśli w ogóle zawierała jakieś ciepłe ubrania, była do odebrania niemalże 32. kilometry od miejsca, w którym się znajdowali.
Yan miała akurat szczęście: cieplejszą odzież miała ze sobą od początku biegu. Założyła długie spodnie, kurtkę i zdecydowała, że będzie kontynuować zawody. Do następnego punktu kontrolnego zostało 1,6 km. Wzgórze zapełniło się kolorowymi, odblaskowymi koszulkami; niektórzy zawodnicy czołgali się, inni kładli się na ziemi, ale widać było też takich, którzy w ogóle się nie ruszali. Yan podeszła do starszego mężczyzny, któremu zaczęły krwawić oczy. Twierdził usilnie, że nic mu nie dolega.