Heroiczna walka Włocha
Londyn, 1908
Walka z bólem jest wpisana w naturę maratonu. W 1908 roku cierpienie włoskiego maratończyka było tak ogromne, że nawet publiczność bolały zęby od patrzenia na niego. Dorando Pietri wpadł na stadion olimpijski jako pierwszy. Był jednak wyczerpany wysiłkiem i osłabiony panującym skwarem.
Zdezorientowany pobiegł w złą stronę, a potem runął jak długi na ziemię. Wstał, po apelach sędziów nawrócił na właściwy kierunek i znowu upadł. Poruszał się jak pijany i pozbawiony świadomości. Przy kilku wywrotkach tracił na chwilę przytomność, ale za każdym razem wstawał i dalej kierował się do mety. Do przebiegnięcia zostało 355 metrów: dystans pokonał metodą „na zalanego w trupa” w 10 minut! Kiedy upadł tuż przed linią mety, na stadionie pojawił się kolejny zawodnik – Johnny Hayes.
Kilka miesięcy później zorganizowano w Nowym Jorku rewanż za igrzyska. Wówczas Włoch wygrał z Amerykaninem.
Presja publiczności i strach, że ta historia może nie mieć happy endu, spowodowała, że sędziowie nie wytrzymali. Wzięli Włocha pod ramię i pomogli przejść ostatnie metry do mety, za którą już w swoim stylu upadł. Pół minuty później linię mety przekroczył Hayes. Amerykanie złożyli protest, a Pietri został zdyskwalifikowany. Nie miał możliwości protestować, bo 2 dni nieprzytomny spędził w szpitalu.
Później okazało się, że podobnie jak zwycięzca sprzed 4 lat brał strychninę. Nie wygrał rywalizacji, ale skradł show. Otrzymał wiele nagród, w tym specjalny puchar ufundowany przez królową Aleksandrę. Został biegowym celebrytą zapraszanym na biegi na całym świecie.