Każdy biegacz, którego na trening wzywa dźwięk budzika o świcie, dobrze zna to unikatowe uczucie towarzyszące wytaczaniu się z łóżka i wybieganiu na trasę. Kiedy już uda się przełamać opór świadomości, pragnącej powrócić do krainy snów, i pokonać silną potrzebę zanurkowania z powrotem pod kołdrę, czeka nas spokojny świat rześkiego powietrza, śpiewu ptaków i samotności. Jeśli bieg jest pierwszą rzeczą, którą robisz, ma on moc pozytywnego nastrajania Cię na cały dzień. A jak zaliczysz trening jeszcze przed śniadaniem, może też zrobić z Ciebie lepszego biegacza.
Coraz więcej badań zdaje się bowiem sugerować, że bieganie po dłuższym okresie bez jedzenia – czyli na czczo – może zwiększyć naszą zdolność spalania tkanki tłuszczowej jako paliwa. Dla typowego biegacza pożądającego węglowodanów, który dla utrzymania najwyższej wydolności może nadmiernie polegać na produktach napakowanych cukrem, przystosowanie się do czerpania energii z tłuszczu może być szczególnie atrakcyjną propozycją.
Czy bieganie na czczo to wymagająca dużych poświęceń technika treningowa? Dla większości ludzi oznacza to po prostu wychodzenie na trening po całonocnym niejedzeniu, czyli nic wielkiego, jeśli w nocy śpimy. To stosunkowo bezbolesny i skuteczny sposób na zmniejszenie zapasów glikogenu – zmagazynowanych cukrów (zwykle dostarczanych przez węglowodany), które są przekształcane w energię napędzającą nasze mięśnie. Ograniczenie dostępności glikogenu zmusza organizm do korzystania z alternatywnej – i znacznie większej – rezerwy energii: tłuszczu.
W energię użytkową można przekształcić wolne kwasy tłuszczowe we krwi i w wątrobie. Proces ten znany jest jako glukoneogeneza (inaczej mówiąc, wytwarzanie nowej glukozy), a można go zdefiniować jako zdolność organizmu do produkcji glukozy ze źródeł niewęglowodanowych, takich jak mleczan, glicerol i aminokwasy. Trenując „na głodnego”, możesz więc nauczyć swoje ciało, że są inne opcje pozyskiwania energii niż wykorzystywane dotychczas.