Wielu biegaczy w mailach i w dyskusjach na portalach społecznościowych zwracało uwagę, że nie mogą zapanować nad wagą, gdy tylko zrobi się chłodniej. „Zimą przybieram na wadze 3-4 kg. Na wiosnę jestem wściekła!” – pisze Kasia w dyskusji na facebookowym profilu Runner’s World Polska. Postanowiliśmy więc przyjrzeć się temu zjawisku z różnych punktów widzenia.
Postawiliśmy hipotezę, że to naturalny proces i normalne zjawisko, bo przecież kiedy tylko spadnie temperatura, momentalnie mamy ochotę na bardziej kaloryczne potrawy, a ilość pokonywanych kilometrów spada. Proste. A te kilka kilogramów odłożonych w postaci tłuszczu nie będzie niczym złym. Czy słusznie? Podkreślamy: 2-3 kilogramy, a nie 10, bo nie chodzi o to, by zimą wyhodować oponę na brzuchu i przytyć niczym niedźwiedź podczas zimowego snu.
5000 kcal? Nie ma mowy!
„Nie do końca mogę zgodzić się z tezą, że kilogramy mogą sobie ot tak wzrosnąć u biegaczy, a kiedy tylko zrobi się zimno, można się zapuścić” – sprowadza do parteru naszą tezę Katarzyna Biłous, dietetyk sportowy z poradni dietovita.pl i autorka książki „Dieta i trening”.
Jako negatywny przykład podaje zawodowych sportowców, którzy często po zakończonej karierze tyją na potęgę, bo – przyzwyczajeni do jedzenia wysokokalorycznych posiłków w cyklu treningowym – nie potrafią zmienić swoich nawyków i mimo że nie trenują, pochłaniają góry jedzenia.
„Rozumiem ideę odpoczynku psychicznego od rygoru treningowego i dietetycznego. Po sezonie faktycznie potrzebny jest kilkutygodniowy reset i wrzucenie na luz. Kiedy zrobi się chłodno, wolisz jajecznicę niż owsiankę z jogurtem. Zgoda. Nie ma w tym nic złego, pod warunkiem że masz kontrolę nad ilością kalorii – wyjaśnia Katarzyna Bołous.
„Rzucenie się na kiełbasę i pięć pączków dziennie to prosta droga do wzrostu poziomu cholesterolu, 5000 kcal dziennie i dorobienia się nadwagi” – przestrzega nasz ekspert.