Moda na fermentowane jedzenie nabiera globalnego zasięgu, może Cię jednak zaskoczyć, że to wcale nie jest wynalazek ostatnich miesięcy czy nawet lat. Owszem, przewiduje się, że światowy rynek produktów probiotycznych do 2023 roku osiągnie wartość grubo ponad ćwierć biliona złotych rocznie, ale proces laktofermentacji jest znany – w Polsce jako kiszenie – i wykorzystywany w produkcji żywności od starożytności.
Społeczeństwom rolniczym w Afryce Środkowej w przetrwaniu pomagała owsianka z ukwaszonego owsa; w Azji sztuka marynowania warzyw różni się w zależności od wioski; Inuici fermentują ryby, foki i wieloryby, a w Europie od dawna jemy kiszoną kapustę i marynowane korzonki. W rzeczywistości ten typ fermentacji jest modny od około 8000 lat.
Jego nazwa wywodzi się od bakterii z rodzaju Lactobacillus („przyjaznych” bakterii, które przekształcają cukry w kwas mlekowy, co pozwala konserwować owoce lub warzywa, niszcząc wszystkie „złe” bakterie). Laktofermentacja nie tylko wydłuża okres przydatności żywności do spożycia, ale też zachowuje, a nawet zwiększa ilość zawartych w niej składników odżywczych.
Dzięki temu otrzymujesz jedzenie napakowane witaminami, minerałami oraz probiotykami – żywymi kulturami bakterii, które zapewniają zdrową równowagę mikroflory jelitowej, mającej wpływ dosłownie na wszystko: od poprawy nastroju i odporności, przez zwiększenie poziomu energii, po pomoc w redukcji nadwagi, ryzyka zawału serca i nowotworów.
Samodzielne kiszenie i marynowanie jedzenia, choć bardziej pracochłonne niż zamawianie probiotycznego cateringu czy opróżnianie kubeczków jogurtu, zapewni więcej korzyści, smaku i odżywczej mocy w każdym kęsie. By się o tym przekonać, wypróbuj przepisy na tych 5 posiłków, w których kiszonki grają pierwsze skrzypce.