6 kobiet i 6 powodów do biegania

Kobiety walczyły o przywilej noszenia spodni, o prawa wyborcze, o parytety. Dziś walczą też na trasach biegowych. Nie przeciwko mężczyznom, a na równi z nimi. Bo walczą z dystansem, własnym umysłem i ciałem. Poznaj szóstkę biegaczek, które mają swoje wyjątkowe powody, by trenować i startować w zawodach.

6 kobiet i 6 powodów do biegania Greg Rosenke / Unsplash
fot. Greg Rosenke / Unsplash

Wciąż to one wywołują większe zainteresowanie, mknąc przez miasto. Zawsze znajdzie się ktoś zastanawiający się, czy tej pani aby nie brakuje obowiązków, ale częściej ludzie patrzą na biegnącą kobietę z podziwem. Nie da się ukryć, że panowie również z przyjemnością. Jedni poprzestają na podziwianiu, inni biją brawo lub wołają z parkowej ławeczki za oddalającym się obiektem westchnień, że chętnie by się przyłączyli.

Kopernik była kobietą!

Widok biegaczki wywołuje więcej reakcji niż biegacza, co nie dziwi, jeśli spojrzeć na to od strony statystyk. Pań po prostu biega dużo mniej. Gdyby Polki walczyły o parytety na listach nie wyborczych, a startowych, miałyby problem z wypełnieniem puli 30% miejsc. Więcej pań wciąż startuje rzadko, a często stanowią ledwie kilka procent uczestników zawodów.

Rywalizować możemy już wszędzie, co długo nie było oczywiste. Latami trwała walka o dopuszczenie kobiet do sportu wytrzymałościowego. Pierwszy olimpijski maraton kobiet odbył się dopiero w 1984 roku na XXIII Igrzyskach Olimpijskich. Wcześniej twierdzono, że organizmy pań nie będą w stanie sprostać takiemu wysiłkowi. Dziś, mając naukowe podstawy i dowody w postaci kobiet kończących co roku ultramaratony, nikt nie zamyka im już drogi na biegowy szczyt. Bogatsi w badania nad różnicami m.in. w fizjologii i biomechanice obu płci, znamy możliwości biegaczek.

Jutro też wam uciekniemy!

Panie są średnio o 7% niższe i o 25% lżejsze od mężczyzn, mają szerszą miednicę, krótsze nogi i więcej tkanki tłuszczowej. Mniejsze wymiary wiążą się z mniejszą objętością serca i pojemnością płuc. Panowie mają też więcej krwi i hemoglobiny. Różni nas muskulatura: siła mięśni nóg kobiet jest o 30% mniejsza. Praca nad nią może istotnie poprawić biegowe wyniki pań, ale musimy pamiętać, że startujemy z niższego pułapu siłowego, więc przerzucanie żelastwa zostawmy facetom.

„Kobiety, szczególnie początkujące, powinny skupić się na ćwiczeniach z obciążeniem własnym ciężarem ciała, wykorzystując skipy i podbiegi. Warto też pracować nad wydłużeniem kroku biegowego” – radzi Artur Mucha, trener lekkiej atletyki, instruktor ćwiczeń siłowych.

Trening wytrzymałościowy może poprawić wydolność kobiet o 40%, czyli podobnie jak to się ma w przypadku panów. Istniała teoria, że różnica w wynikach kobiet i mężczyzn zmniejsza się wraz z wydłużaniem dystansu, ale te założenia się nie sprawdziły. Kobiety mężczyzn nie prześcignęły. Ale też nie na tym im zależy.

Kobieta mnie bije...

Jak mówi Beata Mieńkowska, psycholog pracująca z polskimi olimpijczykami: „O tym, że istnieje płeć mózgu, wiemy od dawna. Przejawia się to też w podejściu do biegania. Dla kobiet ważne jest działanie samo w sobie. Kobieca intuicja podpowiada, byśmy biegały dla przyjemności, nie na siłę. Mężczyźni częściej nastawieni są na rywalizację. Oczywiście nie jest to regułą, wiele zależy od osobowości. Na pewno obie płcie z biegania czerpią korzyści dla zdrowia i samopoczucia”.

Paniom, podobnie jak panom, też zadaje się pytanie: po co się tak męczyć? Ale zaraz... Jak to „męczyć”? Przed urlopem w walizkach pierwsze lądują biegówki, logistycznie planujemy dobieganie do pracy i robimy treningi w błocie. Więc kochamy bieganie! 6 kobiet opowiedziało nam, za co.

Ciemność widzę!

Te biegaczki udowadniają, że ze wszystkimi problemami i dystansami kobiety sobie radzą. Nie mniejszym nakładem pracy niż mężczyźni. Z jednym uporać się nie mogą. Z perspektywy pomalowanego oka, nawet niewalczącego o nagrody, widać, że wciąż są biegi, podczas których wysiłek pań jest niżej ceniony niż panów. Wyżej ceniona jest uroda, co czasem objawia się brakiem damskich szatni. Dziś więcej kobiet zaczyna biegać, jest więc szansa, że niedługo panów z jednej szatni czeka eksmisja.

Anna: By schudnąć i lepiej się czuć

Anna Grabowska chciała schudnąć, ale zamiast katować się dietą, woli zmęczyć się na ścieżce biegowej. Teraz to kilometry są ważniejsze niż utracone kilogramy. Utrata wagi, zdrowie, lepsze samopoczucie – to zmobilizowało Anię do założenia biegowych butów.

„Chciałam schudnąć, być zdrowsza, lepiej się czuć. Przez cztery lata czasem sobie podbiegiwałam, takie zrywy miałam. Nic konkretnego, żadnego planu biegowego czy celu” - opowiada.

Potem złapała leżące bezczynnie buty biegowe siostry i poszła na trening z grupą przygotowującą się do maratonu. „Dopiero kiedy poznałam tam tylu fantastycznych ludzi, zaczęłam biegać regularnie” – mówi. Straciła 5 kilogramów, przy okazji zyskała nową pasję. Odchudzanie zeszło na drugi plan.

Na początku najbardziej kłopotliwe było dla niej bieganie z falującym biustem. „Krępowałam się tego dużego biustu, przeszkadzało mi, jak tak latał, źle czułam się z tym psychicznie. Ale powiedziałam sobie: Daj spokój, Grabowska, nie przestaniesz biegać tylko dlatego, że masz duży biust!”. Przeszukała fora dla biuściastych, zamawiała przez internet najlepsze modele staników sportowych, potem wymieniała na lepsze rozmiary.

Na ostatnie lata studiów przeniosła się do Gdańska, ponad 500 kilometrów od domu, bo słyszała, że tam są fajne ścieżki biegowe. Żeby mieć blisko na jedną z nich, wynajmuje mieszkanie, które nie bardzo jej się podoba. Mówi: „Jak widzę, że ktoś biegnie, a ja nie, to jest mi smutno!”.

Lubi startować w zawodach, ale nie biega dla wyników. Bieganie ją po prostu uszczęśliwia. Jej największym marzeniem jest biegać jak najdłużej bez kontuzji. No i naturalnie przebiec maraton.

Jola: Maraton na czterdziestkę

Kończąc „trzydziestkę”, niemal wpadła w depresję, ale już 40. urodziny postanowiła uczcić w inny sposób. Poczuła, że musi zrobić coś wyjątkowego, ekstremalnego, że kiedy, jak nie teraz... Zrobić jeszcze coś dla siebie! 

„Jak byłam młodsza, myślałam o skoku na bungee, ale dziś miałabym wewnętrzne obawy. Zdałam sobie sprawę, że to ostatni moment, kiedy mogę jeszcze coś zrobić – opowiada Jolanta Sosińska. – Maraton był wtedy dla mnie czymś niewyobrażalnym, ale wiedziałam, że to ja w nim będę decydować, ustawiać swój organizm”.

Jako nastolatka trenowała biegi krótkie i nienawidziła długich. Dziś jest nauczycielką wychowania fizycznego w szkole podstawowej. Ma więcej energii niż dzieci, które uczy. Przez kilkanaście lat rozładowywała akumulatory, grając z kolegami w nogę i kosza, ale panowie, niestety, nie robili się młodsi i kontuzje spustoszyły ich skład.

„Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, mój organizm domagał się wciąż dużej dawki adrenaliny i endorfin – wspomina Jola. – Musiałam się porządnie zmęczyć, żeby być strawna dla męża i dzieci. W ogrodzie mam za dużo trawy, nie miałam czego przekopywać! Więc zapisałam się do programu przygotowującego do maratonu. Najpierw napisałam do organizatorów mejla: Ja się co prawda ruszam…, ale czy aby na pewno czterdziestoletnia kobieta może przebiec za kilka miesięcy maraton?!”.

Oczywiście przebiegła cały, z wynikiem 4:18 i zapasem sił, finiszując jak na 200 m. W planach na ten rok, poza wieloma krótszymi biegami, ma triathlon i poprawienie wyniku maratonu. Rozważa też zdobycie Korony Maratonów, więc rodzina w najbliższym czasie będzie miała trochę spokoju.

Danusia: Podjąć wyzwanie!

Chciała dostać pracę, a zyskała też nową pasję. Danuta Lalko w bieganiu najbardziej lubi ten moment, kiedy wszystkim podnosi się poziom endorfin i zaczynają się do siebie uśmiechać, machać, przybijać „piątki”. Jeszcze cztery lata temu o bieganiu nie miała pojęcia, za to lubiła pływać. Wtedy dostała propozycję nie do odrzucenia. Starała się o staż w jednej z firm w Marsylii. Po dniu próbnym szef poprosił ją do swojego gabinetu.

„Powiedział, że w tej firmie jest taka tradycja, że wszyscy biegają. I że zatrudni mnie, jak obiecam, że przebiegnę z nimi półmaraton – wspomina Danusia. – Potraktowałam to jako żart, powiedziałam, że nie przebiegnę, ale mogę spróbować przepłynąć. A on na to: Przebiegniesz, przebiegniesz, my ci w tym pomożemy...”.

Po czterech miesiącach pokonała trudną trasę półmaratonu Marseille-Cassis, wyprzedzając między innymi swojego szefa. Po powrocie do Polski nie mogła znaleźć motywacji, nie miała z kim biegać. Zabierała ze sobą psa, którego monotonne bieganie nudziło. W zeszłym roku dołączyła do grupy przygotowującej się do maratonu wrocławskiego. Wtedy przyplątała się kontuzja.

„Byłam zbyt ambitna, przedobrzyłam” – mówi. Ale nie poddała się, nawet kiedy po badaniach usłyszała, że już nie będzie mogła biegać. Znalazła dobrego rehabilitanta i 2 miesiące przed maratonem postanowiła, że jeszcze spróbuje. Dziś jest najbardziej dumna właśnie z ukończenia tego maratonu.

„Fajnie jest mieć wyzwania, osiągać wyniki. To mnie cieszy. Na początku same zawody były przeżyciem, a teraz chciałabym być coraz lepsza” - wyjaśnia i zdradza, że dziś myśli już o Koronie Maratonów Polskich. Ale jak zapewnia: „Moim największym marzeniem biegowym jest móc biegać jeszcze w wieku 70 lat. Gdy widzę takie osoby, to się wzruszam”.

Iza: Dla związku bez kryzysu

Dla Izabeli Antosiewicz na biegach ulicznych powinna istnieć osobna kategoria: biegowy duet. Bo czasem musi pokonać dwa kryzysy i zmotywować cztery nogi. Innym razem robi to jej mąż.

„Kiedy miałam ciężkie chwile na półmaratonie, Piotr mnie wspierał. Na maratonie to ja zaczekałam na niego – mówi Iza i dodaje: – Bieganie z facetem to najwyższy stopień przyjemności. Jesteśmy z mężem razem od startu do mety. Raz wystartowaliśmy osobno… Nie biegło nam się dobrze. Kiedy pierwszy raz na trasie wspólnie pokonaliśmy kryzys jednego z nas, zrozumiałam, że to właśnie dlatego biegam. Nie dla wyników czy poprawy kondycji, ale dla tego, co bieganie daje naszemu związkowi”.

Iza ma 38 lat, biega od 2007 roku. „Piotrek biegał już od roku, kiedy zaczęłam go namawiać na start w Run Warsaw. Upierał się, że wystartuje tylko wtedy, jeśli z nim pobiegnę. To było w dniu moich imienin, byliśmy w centrum handlowym i kupił mi w prezencie buty biegowe. Tego samego dnia poszliśmy na mój pierwszy trening. Szybko pojawiły się w mojej głowie myśli, żeby się poddać, nie wierzyłam, że za półtora miesiąca będę w stanie przebiec 5 km”.

Dziś Iza może się pochwalić ukończeniem maratonu warszawskiego, a starty ma od dawna zaplanowane na cały sezon. W tym roku planuje urlop na… obozie treningowym. Oczywiście z mężem. Dosłownie nie odstępują się na krok, na metę wbiegają, trzymając się za ręce. Mają ten sam plan treningowy, kupują podobne koszulki. Są małżeństwem od 16 lat.

„Mamy z Piotrem troje dzieci, każde z nas ma swoją pracę zawodową. Wiele spraw omówiliśmy, biegając. W domu nie byłoby na to czasu, a w biegu jest czas tylko dla nas” - tłumaczy.

Dla Izy bieg to moment na pozbieranie myśli i relaks: treningi nauczyły ją planowania, a pokonane dystanse dały pewność siebie i wiarę, że nie ma rzeczy niemożliwych. Kilometry wybiegane z mężem zbliżyły ich do siebie i pozwoliły jeszcze lepiej się poznać.

„Bieganie z partnerem to nie tylko wspólne hobby, ale świetny sposób na poprawienie relacji w związku. Biegając wspólnie, można się wspierać i lepiej poznawać. Często nie trzeba nic mówić, wystarczy być obok” – przekonuje Iza.

Monika: Dzielić radość biegania z rodziną

Monika Sawicka biega od 9 lat. W okolicach Dnia Matki, gdy jej syn miał roczek, w trakcie spaceru złapała ją burza, więc do domu wróciła truchtem.

„Mąż biegał od 2 lat, więc kiedy mu powiedziałam, że fajnie mi się ten kawałek biegło, poszedł za ciosem i kupił mi specjalne buty. Więc nie miałam wyjścia” – śmieje się Monika.

Dziś jest mamą trójki dzieci i ma na koncie m.in. maraton w Lizbonie i 4. miejsce w Mistrzostwach Polski Lekarzy w Maratonie. Marzy o pokonaniu 42 km poniżej 4 godzin. Na nadmiar czasu nie narzeka, więc przebiega dystans z jednej pracy do drugiej i do domu.

Jej dzieci już zaraziły się pasją rodziców. „Z tatą przebiegły w specjalnym wózku trzy maratony. Ja zabieram je w weekendy do lasu, wtedy biegam dla przyjemności”. Szkrabom ta perspektywa oglądania świata bardzo się podoba.

„Gdy mąż biegł maraton z maluchami w podwójnym wózku, ja biegłam z pustym wózkiem wzdłuż i w poprzek trasy, by w razie czego zabrać któregoś malucha. Dzieci były zadowolone i takiej potrzeby nie było, ale słyszałam zabawne komentarze, że w złą stronę lecę albo że dziecko zgubiłam” – opowiada Monika.

Krysia: Biegiem zwiedzać świat

Krystyna Mokrzycka podróżuje, zawsze będąc w formie. Mówi, że nie boi się niczego poza kontuzjami. Z zachwytem wspomina wyprawy w Himalaje, do Chin, na Kamczatkę... Kocha góry i właśnie dla nich 10 lat temu zaczęła biegać – żeby mieć kondycję.

W 2008 roku miała przerwę, gdy borykała się z zatruciem po powrocie z Indii. Swoje biegowe początki wspomina: „Kiedy kolega namówił mnie na start w pierwszych zawodach, nie wiedziałam nawet, jak się wyprzedza! Zastanawiałam się, czy wymijając, nie powinnam przepraszać i czy za przejście do marszu nie grozi dyskwalifikacja…”.

Dziś chwali się pokonaniem kilku „setek” i maratonów. W ciągu ostatnich dwóch lat wzięła udział w kilkudziesięciu polskich imprezach biegowych. „Najbardziej przeżyłam pierwszy Kierat. Byłam tam jedyną kobietą. Po drodze zrezygnowali towarzyszący mi panowie, błądziłam na trasie, ale długo się nie poddawałam”.

W 2004 roku, podczas maratonu wrocławskiego, mając 52 lata, osiągnęła swój życiowy czas 4:03. Pasję podróżniczą łączy z bieganiem, startując w zagranicznych maratonach. Zachwyca się startem w Midnight Sun Maraton w Tromso, biegła w Berlinie, Toronto, Rzymie i Florencji. Na ten rok zaplanowała Hamburg, myśli też o starcie w Danii i Holandii.

Podróżuje z synem lub koleżanką, a czasem sama. Wszystko załatwia przez internet. „Kiedyś szukałam hosteli, ale teraz śpię na sali gimnastycznej z innymi biegaczami. Uwielbiam tę atmosferę i zapach maści przed biegiem” – mówi Krysia.

Jej słabością są zakupy… sprzętu biegowego. Gdy upatrzy nowe buty, to potrafi je kupić, nawet jeśli są o kilka rozmiarów za duże.

RW 05-06/2010

REKLAMA
}