Kiedy startowałem w wyścigach samochodowych, robiłem trening kondycyjno-koordynacyjno-wytrzymałościowy; wtedy jednak intensywnie m.in. maszerowałem na bieżni 8 km/h. Mniej obciążałem stawy, ale wymagało to więcej czasu.
Bieganie okazało się jak włączenie turbodoładowania. Nieważne, czy biegnę, czy jadę samochodem wyścigowym – staram się robić to jak najszybciej, na miarę możliwości. Zwykle biegam sam, ale zawsze mierzę czas, spoglądam na zegarek, słucham podpowiedzi wirtualnego trenera w słuchawkach – ile do mety, jaki czas na kilometr. Walka ze sobą i czasem to dla mnie coś fantastycznego.
Urwać czas na trening
Zdarza się, że wracam zmęczony po kilkunastu godzinach pracy nad kolejnym odcinkiem programu do TVN Turbo. Nic się nie chce – to najgorsza faza, ale jak już wyjdę z domu, pracuję na treningu równo, jak dobrze naoliwiony silnik. Druga sprawa to obowiązki rodzinne.
Przychodzę do domu i mówię żonie, że „idę biegać". Po jej minie widzę, czy jest to pomysł kompletnie szalony. Wtedy patrzy na mnie jak na idiotę, a jej wyraz twarzy mówi: „Stary, co ty, jaja sobie robisz?", bo mamy do ogarnięcia czwórkę dzieci, albo mówi: „Dobra, dobra, zrób to i tamto i leć”.
Pędzić po torze
Mogłoby się wydawać, że skoro startowałem w wyścigach samochodowych, bardziej będzie pociągać mnie w bieganiu prędkość, ale okazało się, że szybkość i długi dystans idą w parze. Zwykle w Polsce wyścigi samochodowe trwały do 3 godzin, ale 6 razy startowałem w 24-godzinnym wyścigu w Dubaju, na wzór słynnego Le Mans.
Zmienialiśmy się z 4 lub 5 kierowcami za kółkiem. Samochód pędził po torze dobę, zmieniane były klocki hamulcowe i opony. Potworny wysiłek i koncentracja. Taki wyścig to dla mnie największa adrenalina i satysfakcja – przy nim maraton wydaje się krótkim dystansem.
Rozbić ścianę
Przed startem w Orlen Marathonie przez pół roku trenowałem po 3-4 razy w tygodniu. Czułem się trochę przetrenowany, ale wybiegany. Do 30 km – wszystko super. Na moście siekierkowskim nogi jak skała: odcięcie totalne. Trzymało mnie do 39. km. Motywował mnie kumpel z pracy, jadący obok na rowerze. Nie przeszedłem do marszu. Dobiegłem w 4:43.
Byłem spompowany jak koń po westernie. Dopiero wtedy przekonałem się, gdzie są moje granice. Chciałem przebiec dla samego siebie, udowodnić, że mogę wrócić do formy po operacji kolana i strzaskaniu stawu na deskorolce przed laty i po tylu wyścigach samochodowych. Zrobiłem to! Euforia na mecie, dzieciaki, znajomi.
Ledwo stałem, ale medal nosiłem dumny na szyi aż do wieczora. O zmierzchu wziąłem najmłodszego syna do wózka i poszliśmy na spacer, choć powłóczyłem nogami jak dziadek. Dzięki temu normalnie chodziłem następnego dnia w pracy, bo kręciliśmy kolejny program.
Zachować moc
Często pytają mnie, jakie gadżety lubię w samochodach. Odpowiadam, że lubię... schowki, żeby poukładać dzieciom płyty i zabawki. Podobnie odpowiadam znajomym, którzy pytają, po co mi to bieganie.
A no po to, żeby w przeciwieństwie do rówieśników móc swobodnie zawiązać buty, mieć siłę, żeby opiekować się 4 dzieci, kopnąć w oponę testowanego samochodu i do tego zatrzymać starzenie się organizmu.
Adam Kornacki - 39 lat, dziennikarz TVN Turbo, kierowca rajdowy, pasjonat motoryzacji. Prowadzi programy m.in. „Zakup kontrolowany" i „MOTO-ON”.
RW 07/2014