Bije kolejne rekordy życiowe , a na dodatek uważa, że to dopiero rozgrzewka przed następnymi sezonami. „Zaraz pogadamy, muszę tylko opanować niewielką powódź. Tak to jest ze starymi kaszubskimi piecami” – śmieje się Angelika i podśpiewuje: „To je krótczi, to je dłëdżi, to òznaczô Kaszëba...”.
Zaraz potem wybiega z domu w Dąbiach, wioseczce liczącej 188 dusz, i znika w pięknych okolicznościach przyrody Pojezierza Bytowskiego. Uwielbia to bieganie po malowniczych trasach rodzimej Szwajcarii Kaszubskiej: jej miejsca na ziemi, do którego wraca ze stadionów świata zmęczona, ale szczęśliwa. Teraz regeneruje się po morderczym – i pełnym sukcesów – sezonie. Ale już w grudniu zaczyna „budować bazę” pod kolejny. A to oznacza przebiegnięcie nawet 600 km w pierwszym miesiącu, a potem zgrupowania, na przykład w Etiopii.
I tak co sezon od 4 grudnia 2004 roku i zwycięstwa w „prestiżowym”, 900-metrowym crossie Grand Prix Bytowa. Wtedy wszystko w jej biegowym życiu się zaczęło.
Przetarg na Angelikę
„Do 17. roku życia nie widziałam żadnych zawodów lekkoatletycznych, nawet w telewizji, tartanu też nie dotknęłam” – przyznaje biegaczka.
Wcześniej nastoletnia mieszkanka malutkich Mściszewic zakładała trampki i raz do roku startowała w gminnym Biegu Niepodległości. Wygrywała z rówieśniczkami, ale nie wiedziała, że to ma znaczenie. Dopiero w pierwszej klasie technikum ekonomicznego w Kartuzach, gdy z ogromną przewagą wygrała bieg, w którym startowały trenujące od dawna biegaczki, dało jej to do myślenia. Zaczęły się z mamą rozglądać za możliwością sprawdzenia jej talentu.
„Pojechałam najpierw na dwa treningi do Gdańska do trenera Krzysztofa Szałachy – opowiada Angelika. – Chciał mnie też zobaczyć na jakichś zawodach”.
A w tym samym czasie...