Ania nie powinna była biegać. Ważyła 120 kg, miała chory kręgosłup, nawet wstawanie z krzesła sprawiało jej trudności. Cierpiała na kompulsywne jedzenie – w trudnych chwilach jadła, aż rozbolał ją brzuch. A tych nie brakowało – dość powiedzieć, że w pewnym momencie nie miała gdzie mieszkać i za co żyć, a każda próba pojawienia się na siłowni czy biegowej ścieżce była w niewybredny sposób komentowana.
Na ten ból jedynym lekarstwem było jedzenie. Przez wiele lat każda próba przejścia na tę szczupłą i sprawną stronę świata kończyła się porażką, więc nikogo nie zdziwiłoby, gdyby się poddała. Ania doszła jednak do wniosku, że ma dwie możliwości: zamknąć się w czterech ścianach, położyć na kanapie i nadal tyć lub… coś zmienić. Zmieniła nastawienie.
Nie chciała kolejny raz się odchudzać, stosować cudownych diet ani ćwiczyć po to, by podobać się innym, ani też karać się za to, jak wygląda. Pierwszy raz postanowiła zrobić coś z sympatii i szacunku dla siebie. Dlatego, że zasługuje na zmianę i bycie dla siebie dobrą. Chciała znaleźć pasję. Padło na bieganie.
„Miłość nie wybiera, a ja od zawsze marzyłam o bieganiu, co w przypadku osoby ważącej ponad 100 kg pewnie może niektórych dziwić. Bieganie kojarzyło mi się z lekkością, wolnością i sprawnością. Wyobrażałam sobie szczupłą siebie na mecie maratonu, a motywacja i wiara w sukces rosły” – mówi Ania.
Kiedy dźwiga się zbędny 40-kilogramowy bagaż, nawet marsz wymaga wysiłku, a bieganie staje się wyprawą na Mount Everest. Dlatego Ania zaczęła w swoim tempie. Najpierw były spacery, później ćwiczenia na siłowni, których celem było nie tylko spalenie tłuszczu, ale przede wszystkim wzmacnianie słabych mięśni.
„Oczywiście, na początku wstydziłam się, że nie ćwiczę tak sprawnie, jak inni i biegam wolno, ale też nie oczekiwałam, że zaraz pojawią się ludzie, którzy będą mnie wspierać” – wyznaje szczerze.
Chociaż nie szukała, z czasem znalazła wśród biegaczy wiele osób, które stały się jej bratnimi sportowymi duszami – np. niepełnosprawnego ultramaratończyka Darka Strychalskiego, który był jej wielką inspiracją i z którym są dzisiaj bliskimi przyjaciółmi.
„Obejrzałam film o starcie Darka w ultramaratonie Badwater w Dolinie Śmierci pt. »Zwycięzca«. Trafił do mnie w odpowiednim momencie. Poruszył mnie i pomyślałam, że skoro on może, to ja też” - opowiada.
Ania nie stosowała żadnej rewolucyjnej metody: jej jedynym planem było zdrowo jeść i pozostawać w ruchu. Wysiadała wcześniej z autobusu, żeby przejść przystanek, dwa lub trzy, a z czasem marsze zamieniły się w wolny bieg. Na ścieżce biegowej pojawiała się cztery razy w tygodniu, do tego dochodziły dwa dni na siłowni.