Ania obiecuje, że we wrześniu, w drodze do rodzinnego domu na warszawskim osiedlu Przyjaźni, zatrzyma się, a kto wie – może nawet przebiegnie sobie 100 metrów na bieżni pobliskiej szkoły podstawowej. To tutaj, dokładnie 15 lat temu, we wrześniu 2004 roku, na rozpoczęciu roku szkolnego wszystko się zaczęło.
14-latka przyszła na otwarcie nowego boiska i na zorganizowanych z tej okazji zawodach pierwszy raz w życiu przyklękła w prawdziwych blokach startowych i pomknęła na 100 metrów po prawdziwym tartanie. Wuefista, który zmierzył czas zwyciężczyni – 13 sekund i 40 setnych – podbiegł do niej za metą i zapytał: „Trenujesz coś, dziewczyno?”.
„Nie” – odparła.
„A powinnaś, bo jesteś bardzo szybka”.
Ciemno, zimno, męcząco...
„Wtedy pierwszy raz pomyślałam o bieganiu, ale trwało jeszcze kilka miesięcy, zanim rozpoczęłam tę zabawę – wspomina sprinterka (a od roku także „czterystumetrówka”). – Mam dwie siostry: o trzy lata starszą Kasię i o trzy młodszą Olę. Starsza po biegach przełajowych trafiła na trening do Polonii Warszawa i od razu zapytała trenera, czy może przyjść z siostrą. Pojechałyśmy, ale mi się nie podobało”.
Ania przyznaje, że nie w smak jej było jeżdżenie samej kawał drogi po Warszawie jesienią. Jak już gdzieś jeździła, to zawsze z rodzicami lub dziadkami. A tu ciemno, zimno, obskurne szatnie, męczące ćwiczenia... Poza tym w odróżnieniu od sióstr (bo Kasia, a potem Ola też przez jakiś czas trenowały) na początku treningi nie były jej żywiołem. Co innego zawody, bo rywalizacja, adrenalina startowa i sukcesy zawsze ją najbardziej nakręcały do jeszcze cięższej pracy i wysiłku.
„Przemogłam się po kilku miesiącach, kiedy treningi przeniosły się na halę AWF-u, gdzie już nie wiało i było znacznie bliżej z domu” – śmieje się sprinterka, dziś reprezentująca barwy SKLA Sopot.