Badwater: bieg Darka Strychalskiego przez Dolinę Śmierci

Mało kto marzy o piekle. On marzył. Niepełnosprawny Darek Strychalski pobiegł w jednym z najcięższych ultramaratonów na świecie - Badwater, który wykańcza śmiałków nie tyle 217-kilometrowym dystansem, co temperaturami w kalifornijskiej Dolinie Śmierci.

Dariusz Strychalski - niepełnosprawny śmiałek, który rzucił wyzwanie morderczemu ultramaratonowi Badwater w kalifornijskiej Dolinie Śmierci

Badwater to liczący 217 km bieg, którego meta znajduje się na szczycie Mount Whitney Portal, na wysokości 2530 m n.p.m., a linia startu – przy wyschniętym, słonym jeziorze Badwater, 86 m poniżej poziomu morza. To jedno z najbardziej gorących miejsc na świecie. Temperatura przekracza tu 50 stopni Celsjusza.

Zawodnicy biegną szosą, często pod górę. Na pokonanie trasy mają 48 godzin. Mimo to co roku blisko stu biegaczy z całego świata próbuje przełamać granice własnych słabości i pokonać Dolinę Śmierci. 16 lipca 2012 roku był wśród nich 37-letni Darek Strychalski z niewielkich Łap koło Białegostoku.

W piekle już był

Darek przeszedł już jedną "Dolinę Śmierci". Miał osiem lat, kiedy wpadł pod samochód. "To było na początku września, w Olsztynie, gdzie wtedy mieszkaliśmy. Wracałem do domu ze szkoły, wysiadłem z autobusu i wpadłem prosto pod koła nadjeżdżającej ciężarówki" – opowiada.

Przed Badwater Darek przebiegł ultramaraton w Hiszpanii i grecki Spartathlon. Nie miał pieniędzy na podróż do Aten, więc dotarł tam na własnych nogach.

Lekarze nie dawali mu szans. Przeszedł trzy trepanacje czaszki, przez dwa miesiące był w śpiączce, trzy przeleżał w szpitalu. Kiedy się obudził, nie wiedział, co to stół, krzesło, nawet własnej mamy nie rozpoznał. Wszystkiego musiał się uczyć na nowo. Po wypadku został mu niedowład prawej części ciała. Ma krótszą nogę, niesprawną rękę i nie widzi na lewe oko. Po roku wrócił do szkoły, powtarzał drugą klasę.

"Nie było łatwo, koledzy się z niego śmiali, raz nawet został pobity – wspomina pani Zofia, mama Darka. – Zamknął się w sobie. Jego życie to była szkoła – dom. Ze sportem niewiele miał do czynienia".

Skończył technikum rolnicze, przez chwilę pracował w sklepie, wolny czas spędzał na działce. "Z tym bieganiem to był właściwie przypadek – opowiada Darek. – Chciałem zrzucić trochę brzuszka i zacząłem trenować. Spodobało mi się".  

Maraton to pestka

Miał wtedy 25 lat, mieszkał z rodzicami w Łapach (wcześniej często się przeprowadzali, bo ojciec był wojskowym). W 2002 roku wystartował w swoim pierwszym półmaratonie Gusiew-Gołdap, potem był Maraton Białostocki. W tym ostatnim uzyskał dobry czas – 3 godziny 36 minut, właściwie bez większych problemów. Tak odkrył swoją pasję. Poznał nowych ludzi, otworzył się, zaczął wyjeżdżać za granicę. "Kto wie, może gdyby nie bieganie, dzisiaj siedziałbym pod budką z piwem" – śmieje się Darek.

Dariusz Strychalski - niepełnosprawny śmiałek, który rzucił wyzwanie morderczemu ultramaratonowi Badwater w kalifornijskiej Dolinie Śmierci

Rodzice początkowo mówili mu, że porywa się z motyką na słońce. W rodzinie nikt do tej pory nie uprawiał sportu. "Do głowy by nam nie przyszło, że syn ma taką siłę, że może przebiec taki kawał. A dzisiaj mówi, że maraton to dla niego pestka – opowiada mama Darka. – Trzymamy kciuki za każdy jego bieg. Całe Łapy go podziwiają. Namawiam go tylko jeszcze, żeby znalazł sobie dziewczynę, bo to już stary koń". A on mówi ze śmiechem: "Przecież żadna mnie nie dogoni".

Na piekło trzeba sobie zasłużyć

"Marzy mi się Badwater, najcięższy bieg na świecie" – powiedział cicho Darek, kiedy w 2010 roku pojawił się w siedzibie Fundacji Pramerica. Nieśmiały, niezwykle skromny. Miał już na swoim koncie kilka ultramaratonów.

"Wcześniej zajmowaliśmy się głównie dziećmi i młodzieżą z różnymi, życiowymi problemami. Darek to nasz pierwszy maratończyk, w dodatku ekstremalny – mówi Piotr Szklarzewicz z Fundacji Pramerica, który wspólnie z dwoma filmowcami towarzyszył Darkowi na trasie Badwater. – Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, nie był w stanie powiedzieć dwóch zdań o sobie przed większą grupą osób. Przekonały nas jego osiągnięcia".

Na piekło Badwater trzeba sobie zasłużyć. Podczas kwalifikacji organizatorzy biorą pod uwagę wyniki z jednego ultramaratonu i jednej stumilówki, osiągnięte w roku poprzedzającym bieg w Dolinie Śmierci. Do tego trzeba jeszcze wpłacić 1000 dolarów wpisowego, zapewnić sobie ekipę wspierającą na miejscu i samochód zarejestrowany w Kalifornii. Dochodzą też opłaty za wizy, hotele, samoloty, odżywki. Te koszty były nieosiągalne dla Darka Strychalskiego (na jego konto co miesiąc wpływa 600 zł renty). Marzenie o piekle pomogła mu spełnić Fundacja Pramerica.

Dwa lata temu Darek zgłosił się do Badwater, ale nie został zakwalifikowany. Udało się dopiero za drugim razem. Miał już wtedy za sobą udane starty w dwóch ultramaratonach: Al Andalus Ultra Trail w Hiszpanii oraz w greckim Spartathlonie. Nie znalazł pieniędzy, żeby polecieć do Aten, więc tam pobiegł. Razem z kolegą Piotrem Kuryłą pokonali 2340 km na własnych nogach. W ten sposób chcieli oddać hołd ofiarom drugiej wojny światowej.

Sauna pod namiotem

"Darek to taka typowa Zosia–Samosia. Wszystko chce zrobić sam" – mówi Piotr Szklarzewicz. Tak też było z treningami do Badwater i dietą (je głównie ryż i makaron); nawet kontuzje leczył sobie sam. Informacji o ultramaratonie szukał w Internecie.

Dariusz Strychalski - niepełnosprawny śmiałek, który rzucił wyzwanie morderczemu ultramaratonowi Badwater w kalifornijskiej Dolinie Śmierci

"Ta wiedza niestety nie zawsze się sprawdza – przyznaje dziś Piotr. – Wcześniej Darek przebiegł 250 km w Hiszpanii, więc był pewien, że i tym razem mu się uda. Zdaliśmy się na jego doświadczenie".

Darek nie zna angielskiego, ale coś tam udało mu się znaleźć w sieci. Poza tym po prostu dużo trenował. Biegał głównie w okolicy Łap, 30-40 km dziennie. Raczej po płaskim, bo w tym rejonie nie ma wzniesień. Raz w tygodniu dochodził do sześćdziesiątki.

Tylko w niedzielę pozwalał sobie na 10-kilometrowy relaks. Wiedział, że w Dolinie Śmierci temperatura powietrza przekracza 50 stopni Celsjusza, a odczuwalna 60. Dlatego kiedy w Polsce było 25 stopni, trenował w ciepłym ortalionowym dresie i czapce. Żeby przyzwyczaić organizm do piekielnego żaru, po biegu rozstawiał jeszcze namiot i robił sobie godzinną saunę.

"Ludzie z Łap na początku pukali się w czoło: »Co za wariat, tak gorąco, a on biega opatulony od stóp do głów!« Ale kiedy się dowiedzieli, dlaczego to robię, zaczęli mi kibicować" – opowiada Darek.

Witamy w Dolinie Śmierci

Do Stanów poleciał razem z Piotrem Szklarzewiczem oraz dwoma filmowcami. "Zakwaterowano nas w pięknym hotelu w Los Angeles. Były palmy, basen, piknikowa atmosfera, przyjemna temperatura – opowiada Piotr. – Pomyślałem sobie: »Luz, dwa dni przeprawy i wracamy do domu«". Start wyznaczono na 16 lipca, na godz. 6 rano. Darek bardzo się denerwował. Prawie wcale nie spał. "Wszystko się we mnie gotowało, zawsze tak mam przed biegiem" – przyznaje. O godz. 4.30 musieli wstać, a pół godziny później wyjechać z hotelu. Dolina Śmierci przywitała ich piekielnym żarem.

Woda na wagę złota

Zawodnicy Badwater muszą zmieścić się w 48 godzinach i w trakcie maratonu zaliczyć dwa punkty kontrolne (Stovepipe Wells – czas na dotarcie: 12 h i Panamint Springs Resort – 28 h). Jeśli przekroczą limit, będą zdjęci z trasy.

"3, 2, 1... Start! Ruszyli. Już od 8.00 rano temperatura staje się nie do wytrzymania – relacjonował na blogu Piotr Szklarzewicz. – Darek mocno przyśpiesza, jakby chciał uniknąć zbliżającego się uderzenia mas gorącego powietrza, zapowiadanych dziś na godzinę 13.00. Wypijana hektolitrami woda wprost wyparowuje w powietrze.

Dariusz Strychalski - niepełnosprawny śmiałek, który rzucił wyzwanie morderczemu ultramaratonowi Badwater w kalifornijskiej Dolinie Śmierci

Do pierwszego punktu kontrolnego pozostało ok. 20 km. Przy takim tempie zaczyna brakować lodu i wody. Darka możemy zostawić wyłącznie na odległość 1 mili, a to wyklucza zrobienie zapasu...". Na szczęście zaprzyjaźniona ekipa wymienia się z nimi na paczkę rodzynek i tak dojeżdżają do pierwszego punktu kontrolnego. Tu mogą kupić zapasy.

Za dwie zgrzewki wody i dwie torby lodu płacą 100 dolarów. Spokojny i cichy Darek podczas biegu zamienia się w zwierzę. Wie, czego chce, wydaje ekipie polecenia. Przy pierwszym punkcie kontrolnym jest trzeci. Wcześniej znał trasę tylko z map w internecie. Był przekonany, że pierwsze 41 mil będzie po płaskim, a tu co chwilę są jakieś podbiegi – strome i męczące. Jest piekielnie gorąco, a on nie polewa głowy wodą. Wkrótce słono za to zapłaci.

Zaczynają się problemy

"Żar, żar, żar... To nie do opisania. Pali wszystko i wszystkich, od wdychania powietrza robi się niedobrze, woda znika w ułamku sekundy, a ta trzymana luzem zamienia się prawie w ukrop. Co 600 metrów należy wysiąść z samochodu, dobiec do swojego zawodnika, sprawdzić jego samopoczucie, uzupełnić płyny i wrócić do auta.

Taki system obowiązuje przez kolejne 30 kilometrów. Niedotrzymanie regulaminu grozi dyskwalifikacją. Po 20 kilometrach Darek jest na 7. pozycji. Po 25 kilometrach zaczynają się problemy…" – pisze na blogu Piotr. Darek zaczyna chorować. Nie wiedział, że na trasie nie będzie jedzenia – ryżu i makaronu, które stanowią jego dietę. Organizator niczego nie zapewnił. Darek nie może jeść ani pić, cały czas wymiotuje.

Do punktu kontrolnego Stovepipe Wells na 72 km trasy maratonu dobiega ostatkiem sił. Ekipa przenosi go do auta, żeby odpoczął. Potężny skurcz łydek powoduje falę wymiotów. Cień znajdują tylko przy wraku porzuconego samochodu. Masaże i kompresy niewiele pomagają.

Walka

Robią długą przerwę, Piotr prosi lekarza, żeby zbadał Darka. Diagnoza – może kontynuować bieg. Po trzech godzinach wracają na trasę, ale przez pierwsze dwie mile nie ma mowy o biegu. Darek znów prosi o przerwę. Chce biec, ale nie może. "Miałem łzy w oczach, czułem, że nic nie mogę zrobić. To było najgorsze" – wspomina Darek.

Dariusz Strychalski - niepełnosprawny śmiałek, który rzucił wyzwanie morderczemu ultramaratonowi Badwater w kalifornijskiej Dolinie Śmierci

"Leżał w nocy na bagażniku naszego samochodu i nie mógł się ruszyć. Strasznie ze sobą walczył" – dodaje Jakub Górajek, filmowiec z ekipy biegacza. Koledzy na zmianę czuwają przy nim z krótkimi przerwami na sen. Podjeżdża do nich zaprzyjaźniona ekipa z Francji i ratuje ostatnią paczką elektrolitów.

O godz. 4.00 nad ranem Darek podejmuje kolejną próbę wejścia na trasę, jednak po przejściu jednej mili znowu wymiotuje. Piotr chce go wycofać z biegu. "To był koszmar, bałem się, że umrze na tej szosie – opowiada. – A my nie mogliśmy nawet do nikogo zadzwonić, bo nie było zasięgu".

Darek nie zamierza rezygnować, przez cały czas powtarza, że chce biec dalej. W końcu daje się namówić, żeby pojechać do lekarza. Szukają go półtorej godziny, a tu każda minuta jest na wagę złota. Piotr ma nadzieję, że doktor przekona Darka do zakończenia biegu.

Diagnoza: udar słoneczny, przegrzanie i wycieńczenie organizmu. Darek sam musi jednak podjąć decyzję o zejściu z trasy. Nie robi tego – chce wracać i walczyć dalej. Jadą więc z powrotem, na miejsce, gdzie przerwali bieg.

"Jest ósma rano, zostały 4 godziny z regulaminowych 28 godzin na ukończenie odcinka w Panamint Springs. Ale przed nimi już tylko strome wzniesienia oraz góry – notuje z przerażeniem Piotr Szklarzewicz (cała ekipa jest wykończona). – Idąc, a w zasadzie zataczając się, Darek podejmuje ostatnią walkę. Widzimy, że mówi do siebie, gestykuluje, nie wiem, czy ma omamy, halucynacje, bo ja zaczynam je już mieć…"

Czapki z głów

Po pięciu kilometrach Darek zaczyna truchtać, po dwóch kolejnych biec, ale widać, że bardzo cierpi. Do ich samochodu podjeżdża w pewnym momencie organizator, aby przekazać informację, że jest już po czasie. Nikt nie ma jednak odwagi powiedzieć o tym Darkowi. "Nie chcę go zabić" – mówi organizator, kiedy widzi jego walkę.

Do punktu kontrolnego w Panamint Springs Darek dobiega 40 minut po regulaminowym czasie. Organizatorzy robią dla niego specjalną honorową bramę, witają oklaskami z biało-czerwoną flagą. Sędzia techniczny zdejmuje przed nim czapkę. Darek już wie, że musi zakończyć bieg na 115. kilometrze trasy.

Jest załamany, czuje, że zawiódł. Piotr Szklarzewicz: "To był dla niego dramat. Nie docierało do niego, że i tak jest mistrzem, bo walczył do końca. Ja poczułem ulgę. Dla mnie ważniejsze było jego zdrowie. Łatwo dzisiaj o tym mówić, ale tam naprawdę było piekło". 

Dariusz Strychalski - niepełnosprawny śmiałek, który rzucił wyzwanie morderczemu ultramaratonowi Badwater w kalifornijskiej Dolinie Śmierci

Wyzwanie dla mistrzów, droga życia

Darek do tej pory nie pogodził się z porażką. Z tym, że przegrał z Doliną Śmierci. Jest przekonany, że mogło mu się udać. "Rozpamiętuję każdy kilometr trasy, każdy błąd, detal i nadal wszystko się we mnie trzęsie – mówi. – Gdybym mógł spróbować jeszcze raz..."

Na internetowej stronie tego ultramaratonu możemy przeczytać: "Badwater to więcej niż wyścig. To więcej niż miejsce. To droga życia. Wyzwanie dla mistrzów". Darek Strychalski już udowodnił, że jest mistrzem. 

Badwater Ultramaraton - 115 kilometrów przez piekło

Nazwa doliny została nadana przez osadników, którzy w 1849 roku, ogarnięci gorączką złota, zmierzali do terenów złotonośnych i cudem udało im się przeżyć, mimo wyczerpania zapasów wody. W 1994 roku Dolina Śmierci została uznana za park narodowy. Rekord trasy prowadzącego przez nią ultramaratonu należy do Brazylijczyka Valmira Nunesa – 22:51:29.

  • 1. kilometr: Bieg rozpoczął się przy wyschniętym jeziorze Badwater, 86 m poniżej poziomu morza. Darek wystartował o godz. 6.00 rano. Po 20 km był na 7. pozycji. 

  • 24. kilometr: Po 25 kilometrach zaczęły się problemy. Darek nie mógł jeść ani pić. Do punktu kontrolnego na 72. kilometrze Darek dobiegł ostatkiem sił. 

  • 72. kilometr: Robią długą przerwę. Piotr prosi lekarza, żeby zbadał Darka. Diagnoza: może biec dalej. Po trzech godzinach wracają na trasę. 

  • 85. kilometr: Zostały 4 godziny z regulaminowych 28 godzin na ukończenie odcinka w Panamint Springs. Ale przed nimi już tylko strome wzniesienia oraz góry. 

  • 115. kilometr: Po pięciu kilometrach Darek zaczyna truchtać, po dwóch kolejnych biec, ale widać, że bardzo cierpi. Do punktu kontrolnego Panamint Springs dociera 40 minut po czasie. 

Kultowy film o wyzwaniu Darka Strychalskiego "Zwycięzca"

Epilog: Powrót do piekła

W 2014 roku Darek Strychalski powrócił do kalifornijskiej Doliny Śmierci, by ponownie zmierzyć się z Badwater i wyrównać rachunki z morderczym ultramaratonem - pokonał 217 km w czasie 45:11:10.

Darek Strychalski

Brał udział w wielu biegach międzynarodowych, między innymi w X i XI Maratona di Roma. Zaliczył maratony na Łotwie, Litwie, Słowacji. Był też w Hiszpanii, Niemczech i Austrii. Ma na koncie pięcioetapowy bieg z Wiednia do Budapesztu (320 km) oraz 246-kilometrowy Spartathlon z Aten do Sparty. W Polsce uczestniczył w jednym z najtrudniejszych maratonów w kraju – I Maratonie Gór Stołowych.  

W kolejnych latach po pokonaniu Badwater startował m.in. w zimowym ultramaratonie Rovaniemi 150, ciągnąc sanie (zajął 4. miejsce w kategorii open mężczyzn), ponad 500-kilometrowym Biegu Charytatywnym dla Asi, zawodach Ecotrail Oslo 80 i Ultra Śledź 80 oraz Ultramaratonie Podkarpackim (70 km).

RW 10/2012

REKLAMA
}