Katarzyna Szlachetka skończyła studia i na stałe mieszka w Berlinie. Filigranowa blondynka urzeka wszystkich uśmiechem, otwartością, pogodą ducha, wewnętrzną energią oraz skromnością. Czyli dokładnie tym samym, czym kiedyś jej mama zdobywała rzesze przyjaciół na trasach maratońskich na całym świecie.
Od 10 lat kilkuset z nich przyjeżdża do Jelcza-Laskowic specjalnie dla Basi, by uczcić pamięć wyjątkowej osoby i wziąć udział w biegu jej imienia. Dzieciństwo Basi nie było usłane różami. Ponieważ rodziców szybko zabrakło, wychowywała ją babcia i dwóch niewiele starszych braci. Razem mieszkali w rozwalającej się chałupie, gdzie mieli do dyspozycji jeden pokój. Mimo że babcia bardzo się starała, często nie starczało na podstawowe potrzeby.
Dodatkowo Basia była bardzo chora. „Jako małe dziecko miałam bezwład nóżek i uważano, że będę jeździła na wózku inwalidzkim – wspominała później Barbara Szlachetka. – Dlatego babcia kąpała mnie w wywarze z... mrówek! Długotrwałe zabiegi odniosły skutek i odzyskałam władzę w nogach. Dzięki niej chodzę i biegam” – przyznawała. Mimo tego zdarzenia los ciągle nie był dla niej łaskawy. W dniu, kiedy szła do pierwszej komunii… zmarła jej babcia, a w kolejnych latach bieda jeszcze nieraz zajrzała jej w oczy.
Do szkoły podstawowej chodziła codziennie 3 kilometry, bo nie miała pieniędzy na autobus. „To przydaje się i teraz: pogoda nie gra dla mnie roli!” – żartowała po latach, gdy już przebiegła m.in. pustynię Sahara. Przez takie piesze wycieczki często jednak chorowała. Ponadto w siódmej klasie zaczęła dla zabawy przepływać przez Odrę i raz mało się nie utopiła! „Mimo wirów nie poddawałam się. To było niebezpieczne, ale ja zawsze musiałam zrealizować swoje plany” – tak oceniała po latach swoje młodzieńcze wyczyny.
Pizza zamiast igrzysk
Twarde życie szybko nauczyło Szlachetkę pokonywać wszelkie trudności. Mimo problemów finansowych, skończyła technikum elektroniczne w Czernicy. Chciała iść na wrocławską Akademię Wychowania Fizycznego. Testy biegowe poszły jej nieźle, ale, niestety, spóźniła się na egzamin z pływania. Do tego lekarze wykryli u niej rzekomą wadę serca. „To zadecydowało, że nie dostałam się na studia. Już wtedy mogłabym zacząć sportową przygodę” – uważała Barbara Szlachetka.
Szkoda, że tak się nie stało. Niesamowite wyniki, jakie osiągała, mając ponad 40 lat, pozwalają przypuszczać, że gdyby trafiła do zawodowego biegania wcześniej, miałaby szansę stać się jedną z najlepszych maratonek w historii. Może reprezentowałaby nasz kraj na olimpiadzie i znałby ją każdy Polak – jak Irenę Szewińską, Justynę Kowalczyk czy Otylię Jędrzejczak... „Myślę, że gdyby mama zaczęła biegać w moim wieku, byłaby wielką zawodniczką. Ale za późno odkryła w sobie ten niesamowity talent. Układała sobie życie, ciężko pracowała i nie miała czasu na hobby” – ocenia Katarzyna Szlachetka. Przez większość życia Barbara faktycznie miała inne rzeczy na głowie niż bieganie.
Pracowała jako monter we wrocławskim ZURiT-cie, a następnie w Wojskowych Zakładach Łączności w Czernicy. Tu poznała swojego męża Andrzeja (był jej brygadzistą), wkrótce urodziły im się dzieci: Kasia i Krzyś. Niestety, Basia nie mogła stale być z nimi. Jak wielu Polaków jeździła za chlebem „na saksy” do Niemiec. Pracowała w kuchni, zmywała naczynia, sprzedawała pizzę i lody. Mieszkając w zatłoczonych, wynajmowanych mieszkaniach, tęskniła za rodziną. I tak między Polską a Niemcami mijały jej kolejne lata.