*Dominika Stelmach - biegaczka, maratonka, mistrzyni Polski w maratonie z 2017 i wicemistrzyni świata w długodystansowym biegu górskim z 2018, autorka bloga domwbiegu.pl
---
O jeje! Będę miała swój felieton obok Fedorowicza. Pana Jacka poznałam (choć chyba przeszliśmy na „ty” podczas wspólnego umierania na jednym z biegów o pietruszkę), gdy moje bieganie było na etapie gry wstępnej. Chłonęłam wtedy każde zdanie na temat maratonu i treningu. Każdy, kto biegał nieco dłużej, był dla mnie autorytetem. Pan Jacek też. Nie dość, że biegał, to jeszcze o bieganiu pisał i we wdzięczny sposób śmiał się ze swojej pazerności na nagrody (a raczej laury) w kategorii wiekowej. Przekonywał, że kiedyś go zrozumiem…
Tak, już należę do kategorii MASTERS (bo jakoś „weteran” nie chce mi przejść przez gardło) i pewnie niedługo będę biła się o złote sznurówki w biegu na ileś tam okrążeń po bieżni czy dookoła bloku. Kolej rzeczy. Życie…
Tymczasem biegam, staram się być coraz szybsza. W sercu cały czas wielkie plany olimpijskie. Ale, nie ukrywam, lubię startować. Właściwie uwielbiam imprezy biegowe. Tę nieco podniosłą atmosferę, wspólną toaletę (nawet gdy takowej brak), nerwy, oczekiwanie. Im bardziej kameralny wyścig, tym lepiej.
No, ale nie dla wszystkich. Bo czasem zakłócam zastały porządek. Wygrywam biegi, które powinien wygrać ktoś inny. No i mam zgryz… Z jednej strony zaproszenia od organizatorów, radość wielu uczestników, przemiły czas, ale i ta łyżka dziegciu. Przecież nie wygrywam specjalnie. To znaczy specjalnie, ale nie po to, by detronizować lokalnych mistrzów.
Jak tu zatem wybrnąć z sytuacji? Już myślałam, że nie ma rozwiązania, że jednych ambicji nie da się pogodzić z drugimi, a tu... Eureka!