Bieg na 6 łap – akcja, która zmienia życie psów w Polsce

Na początku do schroniska w Olsztynie przyszła jedna osoba. Młoda kobieta powiedziała, że chciałaby biegać z jego mieszkańcami. Do rozmowy była przygotowana – miała w zanadrzu argumenty „za” i kontrargumenty, gdyby pojawiły się jakieś „przeciw”. Dostała więc Rudego i pobiegła z nim w las. Wrócili szczęśliwi – ona i on.

„Bieg na 6 łap” – akcja, która zmienia życie psów w Polsce Agnieszka Błonka, archiwum własne
fot. Agnieszka Błonka, archiwum własne

Tak zaczęła się akcja Bieg na Sześć Łap. To było ponad cztery lata temu. Dziś schronisk, które biorą udział w tym przedsięwzięciu, jest 32, a na eventy organizowane co kilka tygodni przychodzi od dwustu do trzystu osób. Co oznacza, że zaczyna brakować psów. No bo jeśli takich, które mogą biegać, w schronisku jest kilkadziesiąt, to wielu chętnych musi odejść z kwitkiem.

Pożyczyć od sąsiada?

Każda dobra rzecz zaczyna się od idei. A idea rodzi się w głowie. W tym przypadku była to głowa Moniki Dąbrowskiej. A któż to jest? To właśnie ta pani, która zjawiła się w olsztyńskim schronisku z szalonym pomysłem Biegu na Sześć Łap. Dziewczyna, która wychowywała się ze zwierzętami.

Za małą Moniką w jej rodzinnej miejscowości Mareza chodził wianuszek kaczek. Dziewczyna przyjaźniła się też z królikami, ale największą miłością darzyły ją psy.

„Wychowałam się z Miśkiem, Ryszardem, Kubusiem, Tofisiem i Dianą. To były psiaki, które mieliśmy w domu. Ale miłością wzajemną obdarzyłam też wszystkie czworonogi sąsiadów. Musiałam się do nich wymykać cichcem, żeby moje pupile nie były zazdrosne” – wesoło wspomina tamte czasy Monika.

Pies to doskonały towarzysz biegu. Co prawda nie zawsze trzyma tempo, ale za to motywuje bardziej niż cała grupa biegowa.

Jednak wszystko, co dobre w życiu, zawsze się kończy. Tak też skończyło się dzieciństwo Moniki, która wyjechała z domu na studia. Na początku tęsknotę za zwierzętami stłumił towarzyski zgiełk. Monika mieszkała w akademiku i uczyła się na kilku kierunkach, więc nie było czasu na wzdychanie za psem czy kotem. Dopiero gdy skończyła naukę i poszła na swoje, pojawił się mały dół. Robota od świtu do nocy, biurko, fast food, mało czasu na sen. A do tego po powrocie z pracy tylko cztery ściany i taka cisza, że aż strach.

„W pierwszym odruchu chciałam przygarnąć jakiegoś schroniskowego biedaka, ale szybko przyszła refleksja, że to nie będzie dobry pomysł – opowiada. – Wracam późno z pracy, więc spędzałby mnóstwo czasu sam. Bałam się, że nie miałby kto regularnie wychodzić z nim na spacery. Na te spacery, które były potrzebne i mnie, bo zasiedziałam się za biurkiem”.

Na początku Monika pomyślała więc, że może zacznie wyprowadzać na spacery psy sąsiadów. One spędzą więcej czasu na dworze, a i ona zazna trochę ruchu. Podpytała nawet co niektórych, czy by jej swojego pupila nie udostępnili, ale nie znalazł się żaden chętny. Wtedy zaczęła myśleć, skąd by tu wziąć psa?

Skojarzenia zaprowadziły ją do schroniska. Jednym z elementów tych skojarzeń była jej sąsiadka: koleżanka, która pracowała jako weterynarz w olsztyńskim schronisku. Kiedy więc Monika stawiła się w przytulisku, była już przez tę koleżankę zapowiedziana jako miłośniczka zwierząt. Tak by kierownictwu łatwiej było uwierzyć, że za tym dziwnym pomysłem, żeby pożyczać na biegi psa, stoi całkiem zrównoważona osoba. Monika poparła to gruntownie przygotowaną argumentacją.

Jej pomysł miał formę tak drobiazgową, jak biznesplan. Dyrektorka placówki Anna Barańska szybko przemyślała sprawę (oceniła zalety i wady takiej propozycji) i powiedziała, że pomysłowi należy się test. Miał go przeprowadzić nie kto inny, jak pies.

„Bieg na 6 łap” – akcja, która zmienia życie psów w Polsce Agnieszka Błonka, archiwum własne
fot. Agnieszka Błonka, archiwum własne

Udawała dla Rudego

„Na początku nie było mowy o akcjach na setki osób. Chodziło tylko o Monikę – wspomina dyrektor Barańska. – Sprawa wydawała się więc prosta. Dopiero potem, w miarę jak chętnych zaczęło przybywać, zaczęłam się martwić: jak my to wszystko ogarniemy, jak wybierzemy, wydamy i opanujemy psy?!”

Przy tym pierwszym razie nie było jednak żadnych zmartwień. Obie z Moniką doszły do wniosku, że trzeba zacząć już dziś. Monika od razu dostała psa. To był Rudy i to była wielka miłość od pierwszego biegu. Jedno pasowało drugiemu jak ulał.

„Przebiegłam z nim wtedy pięć kilometrów i to był pierwszy tak długi bieg po latach umiarkowanej aktywności. Martwiłam się o Rudego, ale szybko okazało się, że martwić to się należy o mnie – opowiada Monika. – Bywały chwile, że słabłam, ale Rudy podchodził wtedy do mnie i lizał po twarzy. Udawałam więc przed nim i przed sobą, że nie jest źle i biegłam dalej mimo wszystko”.

Trening był udany. Gdy wrócili do schroniska, padło pytanie: „Czy test się powiódł, czy można biegać z Rudym regularnie?”. Dyrektor spojrzała na efekty treningu i odpowiedziała z pewną nonszalancją: „Jak jemu się podoba, to czemu nie..?”.

No i to dyrektorskie „czemu nie..?” zaczęło docierać do coraz większej liczby biegaczy. Najpierw przez facebookową stronę Moniki. To jeden znajomy, to drugi. Którymś tam razem przyszli we trójkę, następnym w dziesiątkę, a jeszcze potem było ich już piętnaścioro. Niedługo dołączyło się drugie miasto, potem kolejne. Dziś jest ich 32.

Bilans się pogarsza

W tych schroniskach biegacze mogą przychodzić w tygodniu i po okazaniu dowodu tożsamości zabierać na trening psa. Wolontariusze zawsze dobierają odpowiedniego czworonoga, ale biegacz i tak musi dostosować się do jego możliwości. Bo Monika zaznacza, że w akcji chodzi bardziej o psy niż o ludzi.

„Nie powinno się przychodzić na trening z zamiarem bezkompromisowej realizacji swojego celu. Tu chodzi o to, żeby pies się dobrze bawił i wrócił w dobrym zdrowiu” – bardzo poważnie tłumaczy Monika. Poza tym, że można w schroniskach pojawiać się samemu, to jeszcze co kilka tygodni organizowane są zgrupowania sympatyków akcji. Organizują je lokalni koordynatorzy i schroniska, a na te spotkania przychodzą przeróżni ludzie i grupy społeczne.

Psy wyścigowe

Bywają więc harcerze, w Olsztynie ze schroniskiem regularnie pracują więźniowie i przychodzą całe rodziny - w tym osoby starsze, które zabierają co leciwsze psy na spacer zamiast na bieg. Na te zloty przyjeżdżają też muzycy, którzy umilają ludziom zgromadzonym w schronisku zabawę, a także animatorzy. Ci z kolei prowadzą warsztaty mające na celu propagowanie szacunku dla zwierząt.

„Formuła jest otwarta, a koordynatorzy razem z szefami schronisk mogą na swój sposób organizować nasze akcje. Byleby było ciekawie, bezpiecznie i pożytecznie” – mówi Monika. Przeważnie bywa też i smacznie. Ludzie na te spotkania przynoszą jedzenie, ciasta i przekąski, bo coraz częściej w coraz większej liczbie miast na swojego psiaka trzeba poczekać. Trzeba się też pojawiać jak najwcześniej, bo gdy biegaczy jest 300, a psów kilkadziesiąt, to można się nie załapać w ogóle.

„Bieg na 6 łap” – akcja, która zmienia życie psów w Polsce Agnieszka Błonka, archiwum własne
fot. Agnieszka Błonka, archiwum własne

„Ostatnio zaczynaliśmy o dziesiątej, a jedna z dziewczyn zjawiła się na miejscu już o 8.30, żeby zarezerwować sobie psiaka” – śmieje się Monika. Można zażartować, że bilans biegających psów do biegaczy „pogarszają” też ciągłe adopcje. Bo ciągle ich przybywa. Oto jeden z wpisów na facebookowym fanpage'u akcji:

„Najnowsze wieści ze Schroniska Canis w Kruszewie są takie, że po sobotnim »Biegu na Sześć Łap« dwie Psiuniule znalazły domek!!!! Ajajajajaj!”. „To jest niezaprzeczalna i niekwestionowana korzyść z Biegu na Sześć Łap – mówi dyrektor Anna Barańska, u której wszystko się zaczęło. – Ludzie adoptują psiaki, z którymi biegają. A jeśli nawet nie decydują się na ten krok, to stają się przyjaciółmi schroniska. Przynoszą jedzenie, opowiadają znajomych o tym, że czekają tu wspaniałe zwierzaki.

Wdzięczność i szalona radość psów pchają do przodu jak nic innego. Dlatego akcja Bieg na Sześć Łap cieszy się takim powodzeniem. Pomagam i biegam – co może być lepszego?

Stają się naszymi ambasadorami, którzy walczą z krzywdzącym stereotypem schroniska i jego mieszkańców. A to bardzo ważne”. A jaki jest ten stereotyp? Że brudno, że śmierdzi, że psiaki zaniedbane, wychudzone, chore. To wszystko jednak nieprawda. Bo trzeba powiedzieć głośno, że psy biorące udział w akcji są na tyle zdrowie i zadbane, że biegacze zabierają je na oficjalne zawody organizowane poza terenem schroniska. I naprawdę godnie reprezentują tam kadrę i pozostałych mieszkańców. Wie o tym Anna Janowska, biegaczka, która adoptowała psa. I to Rudego – tego, od którego wszystko się zaczęło.

„Długo nosiłam się z tym zamiarem, ale w końcu Rudego przygarnęła inna rodzina. Poczułam wtedy radość, że znalazł dom, ale i smutek, że go poniekąd straciłam. Traf chciał, że ci ludzie oddali go z powrotem i wtedy się już nie wahałam. Nie mogłam pozwolić, żeby drugi raz mi go ktoś zabrał –śmieje się dziewczyna. – To jest fantastyczny pies, niesłychanie zdyscyplinowany w biegu. No i nie mogę sobie wyobrazić, że go w moim domu kiedyś nie było”.

Psy łagodnieją

Dziś Rudy już doskonale wie, kiedy idzie biegać, a kiedy wybierają się z panią na zwykły spacer. Bo jeśli Anna sięga po smycz z szelkami, to już jest jasne, że idą się wylatać. Że będzie znacznie większa frajda. Bo Rudy biegać lubi i potrafi . Bywa, że zrobi z panią dystans 30 kilometrów. Wraca zmęczony, ale zawsze szczęśliwy. Zresztą o jego samopoczuciu najlepiej świadczy fakt, że poluzował sobie trochę tę dyscyplinę. Zaczął psocić, bywa, że pohałasuje, no i przy wyjściu z bramy w bloku fika jak szalony.

„Ja mu to jednak wybaczam, bo wiem, że pozwalamy sobie na swobodne zachowanie tylko przy tych, których dobrze znamy, którzy są nam bliscy. Więc wiem, że jestem dla niego kimś, przy kim może się trochę zapomnieć. A to bardzo miłe”.

Rudemu jest więc weselej, a Anna czuje się bezpieczniej. Bo zawsze raźniej pobiec do lasu na trening z kimś. A już na pewno z psem. Takie są tych akcji Bieg na Sześć Łap szczęśliwe zakończenia. A sprawiła to wszystko Monika. Dziś zwana jest wśród uczestników akcji Mamunią, bo na oschłą szefową się nie nadaje. Na czym polega kierowanie akcją? Monika organizuje duże imprezy w swoim mieście i jest w stałym kontakcie z koordynatorami lokalnymi. To ludzie, którzy w innych miastach kraju powadzą filie akcji.

„Bieg na 6 łap” – akcja, która zmienia życie psów w Polsce Agnieszka Błonka, archiwum własne
fot. Agnieszka Błonka, archiwum własne

„Zawsze, kiedy zgłasza się do mnie kolejne miasto, to proszę, żeby wyznaczyć jedną osobę do kontaktu, żeby nie było bałaganu. Nie możemy sobie pozwolić na problemy. Dyrektorzy schronisk muszą widzieć, że jesteśmy poważni i profesjonalni. Tylko wtedy pozwolą nam na działalność” – mówi Monika. Olsztyn i cała Polska dzielą się więc z nowicjuszami doświadczeniem, zasobami i pomocą. Aż do pełnej dojrzałości jednostki terenowej. Dyrektor olsztyńskiego schroniska zachęca kolegów i koleżanki zarządzające tymi placówkami do otwartości na ludzi od Biegu na Sześć Łap.

„Ostatnio zadzwoniła do mnie dyrektorka jednego ze schronisk z mnóstwem wątpliwości. Zupełnie niepotrzebnych. Pytała na przykład, czy nie baliśmy się, jak będą zachowywać się psy, gdy w takiej dużej grupie wyjdą z klatek. Też się trochę bałam. Ale okazało się, że przy nodze człowieka, przed biegiem, wszystkie są tak podekscytowane tym, co je czeka, że nie w głowie im agresja” – mówi dyrektor Barańska.

Nie płakać

No a po biegu, w klatkach, aż miło na nie popatrzeć. Nie kręcą się w kółko, jak to się często w przypadku schroniskowych psów zdarza. Leżą spokojne i szczęśliwe – odpoczywają. Ludzi bieganie z psami też uszczęśliwia. Choć zdarza się, że na akcję przychodzą miłośnicy kotów. Była raz jedna taka pani i narzekała, że nie przepada za psami. Koordynatorzy akcji i dla takiej osoby znajdą zajęcie.

Zaprowadzili ją tam, gdzie mieszkają kociaki – biegać z nimi nie wolno, ale bawić się można, ile wlezie. Wszystko pięknie, wszystko wspaniale, ale pojawia się jedno pytanie: czy psy się do swoich biegaczy nie przywiązują? Czy po kilku biegach nie cierpią jeszcze bardziej samotności? Monika i pani dyrektor przekonują, że one są już przyzwyczajone. Że ich domem jest schronisko, więc wracają do klatki bez żalu. Że najważniejsze, by miały gdzie rozładować energię.

„Częściej od smutku psów widzę więc rozpacz na twarzy ludzi, którzy je odprowadzają – mówi Monika. – Bywa, że ludzie po prostu płaczą. Kiedyś usłyszałam, jak ktoś mówił, że nie mógłby chodzić do schroniska, bo pękłoby mu serce. To jest samolubne myślenie. Trzeba wziąć się w garść i przychodzić tam dla tych psów. One czekają na zainteresowanie, na możliwość ruchu, zabawy. Trzeba przychodzić na Bieg na Sześć Łap!”.

Monika „Mamunia” Dąbrowska

To pomysłodawczyni, główna koordynatorka, ale przede wszystkim dobry duch akcji Bieg na Sześć Łap. Zajmuje się nią już od ponad trzech lat. Propaguje ideę w mediach, jeździ na sobotnie eventy akcji do innych miast. Sama mieszka w Olsztynie. Za swoją działalność została uhonorowana laurem Najlepszy z Najlepszych, przyznawanym przez marszałka województwa warmińsko-mazurskiego.

Miasta, które biorą udział w akcji "Bieg na 6 łap" (stan na maj 2016)

Baranowo, Białogard, Bogatynia, Buk Bydgoszcz, Celestynów Dąbrówka Duszniki, Elbląg, Gliwice Głogów, Góra Iława, Jelenia Góra, Kołobrzeg, Koszalin Kruszewo, Legnica, Olsztyn Przyborówkowo, Puławy, Słupsk Sosnowiec, Środa Wielkopolska Tomaryny, Wałbrzych, Włocławek Wrocław, Zbożne, Zielona Góra, Zgierz Złotów

Aktualną listę miast uczestniczących w projekcie znajdziecie na oficjalnej stronie akcji "Bieg na 6 łap".

RW 05/2016

REKLAMA
}