Po drodze było Broad Peak
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Od tragedii, o której słyszeliśmy chyba wszyscy. Słyszał cały świat. Tą tragedią była śmierć himalaisty Tomka Kowalskiego podczas zimowego wejścia na Broad Peak w Himalajach. Wydarzeniem tym żyła cała Polska, ale Grzegorz i Agnieszka szczególnie.
Tak się złożyło, że Tomek był chłopakiem Agnieszki i przyjacielem Grzegorza. To z nim, jeszcze na długo przed jego śmiercią, rozmawiali o tym, że fajnie byłoby tak wsiąść w auto i jeden po drugim, na wyścigi, zdobyć wszystkie najwyższe szczyty naszych gór. Niestety, Tomek zginął, a Agnieszka zapomniała o tym wyzwaniu. Przypomniał jej Grzegorz, który zadzwonił do niej w maju, kiedy jeszcze dobrze nie oschły łzy po stracie ukochanego, i powiedział, że fajnie byłoby to jednak zrobić. Dla nich samych, ale także i dla niego. Dla Tomka.
No i Agnieszka się zgodziła. „Przez całą drogę miałam takie poczucie, że robimy to dla niego, że rekord jest w tle. To była główna motywacja. Zrobić to, co planowaliśmy razem – opowiada Agnieszka. – Były momenty, że sentymenty odbierały mi siły. Z Tomkiem spędziliśmy w polskich górach mnóstwo czasu. Pojawiały się różne refleksje, czasem wpadłam w zadumę. Ale z drugiej strony wiedziałam, że Tomek jest z nami i kopie nas po tyłkach: »Do przodu!«”.
Czy dzięki temu było łatwiej? Pewnie trochę, ale łatwo nie było wcale.