Biegająca Babcia: bieganie, rak i inne wyzwania

Pani Małgorzata, znana lepiej jako Biegająca Babcia, to prawdziwa kobieta renesansu. Wszystko ją interesuje, wszystkiego chce spróbować. A od biegania nie powstrzymał jej nawet rak. „Dzisiaj nie chcę już czekać na nic, tylko codziennie żyć pełną piersią i cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy” – zdradza swoją życiową dewizę.

Biegająca Babcia: bieganie, rak i inne wyzwania archiwum prywatne
Małgorzata  Skrzypczak, absolwentka AWF, nauczycielka WF, pasjonatka życia i biegania. Życiówki:  5 km - 22:11, 10 km - 47:18, półmaraton - 1:46:02,  maraton - 3:56:53 (fot. archiwum prywatne)

Jeśli po zamknięciu oczu pomyślimy o babci, większości z nas wyobraźnia momentalnie podsunie pewne standardowe obrazy. Dlatego po ich otwarciu i zajrzeniu na facebookowy profil Małgorzaty Skrzypczak wielu z nas odczuje potężny dysonans poznawczy. Na jednym ze zdjęć pędzi na swoim sportowym motocyklu, na kolejnym skacze na spadochronie, na innym morsuje w wielkiej przerębli, na jeszcze innych ostro trenuje w siłowni albo zdradza, że uczy się gry na saksofonie. Żadnych bujanych foteli przy kominku, żadnego szydełkowania, żadnych szarlotek...

Krótko mówiąc, marzenie każdego wnuczka – babcia, która robi wszystko to, czego inne zakazują, bo niebezpieczne, bo można się spocić, bo grozi to złapaniem kataru. „Po prostu jestem ciekawa świata, ciągle chcę próbować czegoś nowego, lubię się rozwijać” – mówi.

Ale najwięcej na jej profilu znajdziemy zdjęć z biegania – to pasja numer 1 pani Małgorzaty. Nic dziwnego, że jej fanpage nosi nieco kokieteryjną nazwę „Bb – biegająca babcia”, chociaż bieganie to wcale nie jest jej najnowsze odkrycie.

Biegająca Babcia: bieganie, rak i inne wyzwania archiwum prywatne
Jeśli człowiek ma dylemat, co zrobić z czasem wolnym, to zawsze może sobie skoczyć ze spadochronem, prawda? (fot. archiwum prywatne)

„Ze sportem byłam związana od dziecka. Najpierw rodzice zapisali mnie na basen, już w drugiej klasie startowałam w zawodach pływackich – wspomina pani Małgorzata. – Chodziłam do klasy sportowej, byłam etatową reprezentantką szkoły w biegach na wszystkich dystansach, od najkrótszych po najdłuższe. Byłam ambitna, zadziorna, zajmowałam czołowe miejsca w zawodach. Podobnie było potem w liceum i na studiach na AWF w Poznaniu”.

Później jednak górę wzięła proza życia. Wraz z wejściem w dorosłość jej bieganie się skończyło na, lekko licząc, jakieś ćwierć wieku. „Po studiach pojawiły się dzieci, praca, obowiązki – opowiada Biegająca Babcia. – Skupiłam się na rodzinie, udało mi się zaszczepić w dzieciach pasję do sportu, ale w tym wszystkim zabrakło mi już czasu dla samej siebie. Dopiero kiedy dzieci się usamodzielniły i poszły na studia, zaczęłam się zastanawiać, co dalej robić ze swoim życiem i tym całym czasem wolnym”.

Impulsem do powrotu do biegania był widok grupy biegaczy, których zauważyła kiedyś trenujących na jej osiedlu. „Patrząc na nich, pomyślałam, dlaczego by do tego nie wrócić? Dlaczego by znów nie spróbować?” – opowiada.

Biegająca Babcia: bieganie, rak i inne wyzwania archiwum prywatne
Pani Małgorzata jest szybka nie tylko na motocyklu - na zawodach potrafi zawstydzić niejednego młodszego biegacza. Ale od wyników ważniejsza dla niej jest pasja (fot. archiwum prywatne)

Długo się nie zastanawiała – to zupełnie nie w jej stylu, bo nie zwykła dzielić włosa na czworo czy godzinami roztrząsać wszystkie za i przeciw. „Oczywiście nie miałam butów do biegania, wyszłam na trening w zwykłej bawełnianej koszulce, ale to nie było ważne. Chodziło przecież o to, by znów poczuć ten wysiłek i tę satysfakcję z niego” – tłumaczy.

Bakcyla złapała od razu, chociaż nie ukrywa, że ten powrót był trudny. „Zaczęłam od marszobiegów, minuta marszu, minuta truchtu, potem stopniowo wydłużałam czas biegania, aż przestałam zupełnie maszerować – opowiada. – Przez pierwszy rok biegałam na treningach maksymalnie 5 kilometrów. Wydawało mi się, że to taki akuratny dystans dla mnie, na tyle też miałam czas, bo pracowałam. Ale już po dwóch miesiącach od powrotu zaczęłam się zapisywać na zawody”.

Zadebiutowała w pierwszym Biegu Ptolemeusza w rodzinnym Kaliszu. „Bieg był na 10 km, choć tyle nigdy nie biegałam, a poszło mi tak, że zajęłam szóste miejsce w swojej kategorii wiekowej. I ta »dycha« mnie ośmieliła, spowodowała, że zaraz zaczęłam mierzyć wyżej i poważniej trenować”.

Biegająca Babcia: bieganie, rak i inne wyzwania archiwum prywatne
Triathlony to naturalna konsekwencja poszukiwania przez panią Małgorzatę adrenaliny i nowych wyzwań (fot. archiwum prywatne)

Bo chociaż do biegania wróciła, by poczuć dawną radość z uprawiania sportu, to dawne zamiłowanie do rywalizacji, do podkręcania tempa i wspinania się na wyższy poziom też szybko dało o sobie znać. Im bardziej rosła forma, tym bardziej rósł jej apetyt na kolejne starty i bicie rekordów. Zwłaszcza że z imprez niemal zawsze wracała z pucharami i nagrodami, co tylko stanowiło dla niej dodatkową motywację.

„Trzeba przyznać, że stopniowo zatracałam się w tym wszystkim – wspomina pani Małgorzata. – Trenowałam coraz więcej i coraz dłużej. Mój kalendarz zapełnił się szczelnie terminami zawodów, wszystko było podporządkowane bieganiu, wszystko kręciło się wokół biegania. Wtedy wydawało mi się to naturalne. Poza tym wchodziłam właśnie w okres menopauzy i bieganie pomagało mi przez to łatwiej przejść”.

Wszystko szło świetnie aż do jesieni 2018 roku. Wtedy Biegająca Babcia postanowiła skorzystać z przysługującego nauczycielom („od zawsze” jest nauczycielem wychowania fizycznego) prawa do urlopu dla poratowania zdrowia.

Biegająca Babcia: bieganie, rak i inne wyzwania archiwum prywatne
Można przez nowotwór stracić wszystkie włosy, ale jeśli razem z nimi nie traci się woli walki, pokonanie choroby jest dużo łatwiejsze (fot. archiwum prywatne)

„To był dla mnie jako biegaczki świetny czas. Startowałam w maratonach i triathlonie, urywałam ze swoich życiówek ogromne minuty, wygrywałam zawody, zdobyłam Koronę Maratonów Polskich. Czułam się świetnie, ale postanowiłam odpocząć i zacząć ten urlop dokładniejszym przebadaniem się – wyjaśnia. – To było jak zderzenie Titanica z górą lodową. Okazało się, że mam złośliwego raka piersi i w jednej chwili zawalił mi się świat”.

Z dnia na dzień pani Małgorzata przestała biegać. „Przez dwa tygodnie siedziałam nieruchomo, mąż przejął wszystkie obowiązki. 5 grudnia usłyszałam diagnozę, 12 stycznia zaczęłam chemię, szybko przeszłam operację, byłam strasznie osłabiona – opowiada. – W międzyczasie jednak wygrałam plebiscyt Mistrzowie Sportu »Głosu Wielkopolskiego« i pojechałam na piękną galę wręczenia nagród do Poznania. I tam właśnie postanowiłam, że nie odpuszczę. Byłam najstarszą uczestniczką gali, ale powiedziałam sobie, że jeszcze tam wrócę”.

Podjęła walkę w swoim stylu, bez zbędnych ceregieli i ociągania się. Po powrocie do Łodzi, gdzie przechodziła chemioterapię, nazajutrz po kolejnym zabiegu wyszła na spacer. Stopniowo spacery przeszły w marsze, a po 2 miesiącach zaczęła truchtać.

Biegająca Babcia: bieganie, rak i inne wyzwania archiwum prywatne
Biegająca Babcia startowała we wszystkich Wings for Life, ale 18 kilometrów wybiegane w 2019 roku, gdy sama walczyła z rakiem, ma dla niej wyjątkowy smak (fot. archiwum prywatne)

„Nie można siedzieć w domu i zatopić się w zamartwianiu, trzeba jakoś oczyścić głowę – przekonuje. – Był czas, że zastanawiałam się, czy z moją chorobą onkologiczną mogę trenować, ale nigdzie nie znalazłam odpowiedzi. Moja pani doktor ani mi nie przyzwalała, ani nie zakazywała biegać. »Jak się pani czuje?« – pytała. »Bardzo dobrze« – odpowiadałam. »No to podziwiam, bo ja nie mam czasu« – kwitowała z uśmiechem. Więc kontynuowałam ten swój biegowy eksperyment”.

Chociaż osłabiony organizm zmagał się ze skutkami operacji, chemio-, a później też radioterapii, Biegająca Babcia krok po kroku wracała do formy. I do startów w biegach. „Lubię mieć jakiś cel w tym, co robię, więc zapisywałam się na zawody. Już trzy miesiące po diagnozie pobiegłam Smerfną Piątkę. Mąż wysłał ze mną córkę, aby nade mną czuwała, a ja zajęłam drugie miejsce w swojej kategorii” – śmieje się, podkreślając wielokrotnie, że rodzina bardzo ją wspiera i pomaga ile tylko może.

Biegająca Babcia: bieganie, rak i inne wyzwania archiwum prywatne
Nie wrócę już do dawnej formy, ale próbuję się zbliżyć. Za rok będę w nowej kategorii i znów powalczę - deklaruje pani Małgorzata (fot. archiwum prywatne)

Leczenie trwało, a pani Małgorzata się rozpędzała. „To bieganie mnie napędzało, dodawało sił do walki z chorobą” – potwierdza. Zaliczyła Grand Prix Ziemi Kaliskiej, półmaraton i triathlon w Murowańcu, potem Calisia Triathlon... Po nim właśnie, rok od diagnozy, dowiedziała się wreszcie, że jest zdrowa. Radość i ulga? Oczywiście, ale tak naprawdę chorobę ujarzmiła już dużo wcześniej.

Biegająca Babcia zarzeka się, że dziś bieganie ma już dla niej inny wymiar („Nie chcę się już w nim zatracić, mam przecież inne pasje: jazdę na łyżwach, na rolkach, na rowerze, pływanie. Chcę teraz smakować życia”), że służy jej do motywowania innych chorych onkologicznie kobiet (działa aktywnie w grupie FIT Amazonka), ale łatwo wyczuć, że woli walki nie traci.

„Mam taki cel, choć mąż nie chce o tym słyszeć, żeby jeszcze ukończyć maraton. We Wrocławiu debiutowałam i tam chciałabym pobiec go ponownie, jako symbol zakończenia mojego leczenia. To będzie wyzwanie, nie wiem, czy się uda, ale będę próbować” – zdradza.

A my czujemy, że jej maratońska życiówka jest zagrożona.

Zobacz także:

RW 01-02/2021

REKLAMA
}