Starszy szeregowy Andrzej Nowak bieganiem zainteresował się wcześnie. Było konsekwencją jego żywiołowej natury. Od kiedy pamięta, zawsze coś trenował. Już w dzieciństwie był pełen energii, nie potrafił usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Lubił się fizycznie zmęczyć, od razu spodobały mu się sporty siłowe. Poświęcił im 7 lat swojego życia.
Kolega zauważył, że ma świetne warunki do biegów długodystansowych. Lubi wyzwania, postanowił spróbować. Za namową wystartował w 2005 roku w maratonie warszawskim. Miało być pięknie, wielki debiut, spore oczekiwania, a tu klapa. Po 20. kilometrze miał wrażenie, jakby mięśnie stanęły w miejscu. Ostatnie kilometry przeszedł. Zamiast radości była złość i wielkie zmęczenie. Myślał, że miesięczny trening wystarczy. Przeliczył się. Przyszło rozczarowanie, skutecznie się zniechęcił.
Do biegania wrócił dopiero po roku. Tym razem postanowił zdobyć niezbędną wiedzę. Sporo czytał o dietach, treningach, odpowiednim stroju. Przełomowy był rok 2007. Nużyła go monotonia pracy w sklepie, czuł się wypalony. Potrzebował większego wyzwania, wstąpił do wojska. Dopiero wtedy zaczęły się regularne treningi 2 razy dziennie – rano i wieczorem po pracy. Opracował sobie odpowiednie rozgrzewki, zwracał uwagę na to, co ma na talerzu.
Pojawiające się niemrawo pierwsze sukcesy znakomicie go dopingowały. Był czwarty w biegu na 10 km na górę Pilsko. Było ciężko: od początku znacznie przyspieszył, więc szybko uszła z niego energia. Przed metą był wyczerpany, rękoma wspierał się o kolana, z trudem łapał oddech. Z kolejnych zawodów wracał bogatszy o nowe doświadczenia.