Na nogach, o kulach i na wózkach przez 157 km – ramię w ramię, bez taryfy ulgowej. Z zaciśniętymi zębami i jedną myślą w głowie: "poradzę sobie". Z Łodzi, z ulicy Piotrkowskiej, do Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Od godziny 20:00 w sobotę aż do niedzielnego wieczora. Czyli sztafeta integracyjna "Najlepsza forma mojego życia...".
Udało się, choć nie było łatwo. Niepełnosprawni udowodnili, że chociaż niektórzy spośród nich na co dzień toczą z góry przegraną wojnę z trzema schodami, na równym terenie czasem trudno ich doścignąć. Cała trasa podzielona była na ok. 10-kilometrowe odcinki. Pierwszy i ostatni etap wszyscy biegli razem. Potem do akcji wkraczali liderzy, czyli osoby, których zadaniem było przebiec określony dystans.
Na wielu etapach biegły jednak całe grupy, dla których "dycha" to za mało. Jednym z najbardziej aktywnych uczestników sztafety był pozbawiony rąk Przemek Wieczorek. Pokonywanie kolejnych kilometrów było dla niego, podobnie jak dla wszystkich, sporym wysiłkiem. Ale uśmiech na jego twarzy podczas biegu mówił sam za siebie. Tego entuzjazmu i zawziętości mógłby mu pozazdrościć niejeden pełnosprawny biegacz.
157– tyle kilometrów liczyła trasa sztafety. Uczestnikom udało się pokonać ten dystans w niespełna 22 godziny.
"Na trasie nikt nie zastanawia się nad swoimi brakami czy ułomnościami. Jest do pokonania pewien dystans i dajesz z siebie wszystko, żeby osiągnąć cel, żeby przebiec tyle, ile wynosi etap. Tutaj nie myślisz o swojej niepełnosprawności. Tutaj poznajesz swoje granice i możliwości" – tłumaczy Przemek.
Skąd pomysł na sztafetę integracyjną? Organizatorzy (Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Łodzi oraz warszawska Fundacja Pomocy Osobom Starszym i Niepełnoprawnym "Zawsze Potrzebni") chcieli udowodnić, że aktywny tryb życia może być receptą na wiele problemów.
Razem łatwiej
Wśród uczestników była też grupa sportowców poruszających się na wózkach, zrzeszonych w Fundacji Aktywnej Rehabilitacji. Im należą się szczególne brawa, gdyż nie poszli na łatwiznę. Trasę pokonywali na wózkach tradycyjnych – było to dużo trudniejsze, a wózkarze musieli włożyć sporo wysiłku, żeby kółka kręciły się z odpowiednią prędkością.
W sztafecie biegli także dwaj funkcjonariusze łódzkiej Straży Miejskiej, nauczyciele z Gimnazjum nr 2 w Łodzi oraz grupa studentów i pracowników WSP – z jej kanclerzem Małgorzatą Cyperling na czele.
"Sport jest szansą dla ludzi poszukujących siebie. Dlatego cieszę się, że akcja zakończyła się sukcesem i udało się spełnić przyjęte założenia czasowe niemalże co do sekundy. Gratuluję wszystkim uczestnikom wytrwałości. W WSP wśród studentów jest wiele osób niepełnosprawnych, dlatego ten bieg wpisuje się w integracyjny charakter naszej uczelni" – mówi Małgorzata Cyperling.
W Sochaczewie do biegu spontanicznie przyłączyli się członkowie Klubu Maratończyka "Aktywny Sochaczew", którzy wsparli lidera prowadzącego ten odcinek.
"Dobrze, kiedy biegniesz z kimś lepszym. Wtedy starasz się mu za wszelką cenę dorównać i nagle to, co do tej pory było niemożliwe, staje się realne. Dla osoby z niepełnosprawnością to kapitalne uczucie" – mówi Przemek Wieczorek.
Po prawie dobie, w niedzielę o 18:30, udało im się dotrzeć do Warszawy – do Sali Koncertowej Uniwersytetu Muzycznego. Tę zmianę poprowadził Zbigniew Stefaniak, niepełnosprawny biegacz z okolic Łęczycy, multimedalista na długich dystansach. Ale także – a może przede wszystkim – człowiek o niesamowitej determinacji, którego motto życiowe zostało wykorzystane jako nazwa sztafety.
Zbigniew Stefaniak z powodu dziecięcego porażenia mózgowego do 9. roku życia nie mógł chodzić. Teraz biega długie dystanse – 10, 15 i 25 km. Na puchary, które zdobył, dawno już zabrakło mu miejsca na półkach: ma ich w swojej kolekcji ponad 200. Biega tam, gdzie tylko może – bierze udział w maratonach, półmaratonach i biegach integracyjnych, także za granicą. Startował między innymi we Florencji, Brnie czy Paryżu.
Zbyszek uważa, że bieganie jest najlepszą formą życia. To właśnie te słowa stały się mottem sztafety z Łodzi do Warszawy. A także tytułem filmu, opowiadającego historię Stefaniaka. Film jest portretem niepełnosprawnego biegacza, który mimo ciężkiej sytuacji życiowej nie poddaje się i ciężko trenuje w samotności, żeby startować w imprezach biegowych w całej Europie, żeby być wśród ludzi, żeby jego życie miało sens.
Przy dźwięku bębnów
Ostatni etap sztafety, już po ulicach Warszawy, odbył się w rytm bębnów. Grali młodzi perkusiści z grupy Mirambaki. Platforma samochodowa, na której siedzieli muzycy, poprzedzała kolumnę sztafety razem z pilotującym radiowozem warszawskiej policji. Zespół towarzyszył biegaczom do ostatnich metrów. Na uczestników biegu czekała niemal 100-osobowa publiczność. Podczas kilkuminutowej owacji na stojąco biegacze nie kryli wzruszenia. Przez chwilę mogli poczuć się jak medaliści olimpijscy.
"Wspólny cel zbliża ludzi do siebie. Dlatego ten happening zakończył się sukcesem. Uczestnicy nie kończyli biegu po swojej zmianie, ale robili ponadprogramowy dystans, dodając otuchy swoim kolegom – tłumaczy Piotr Sobczak z łódzkiej WSP, główny koordynator biegu. – Podczas tych dodatkowych kilometrów wspierali się wzajemnie, rodziły się między nimi więzi. Właśnie o to nam chodziło...".
RW 10/2011