Jak liczną mamy w Polsce grupę wciąż biegającą, mającą powyżej osiemdziesiątki? W zeszłym roku w oficjalnych zawodach startowało w kategoriach K80+ i M80+ trzydzieści parę osób. Doliczyłem się tego na podstawie wyników umieszczanych w internecie. Poświęciłem na liczenie cały miesiąc. Rachowałem wytrwale, pamiętając o zasadzie, że w internecie nic nie ginie, najwyżej się chowa i nie daje odszukać.
Tu wtręt osobisty. Miesiąc poświęcony na grzebanie w komputerze to dużo, ale gdy się weźmie pod uwagę, że emeryt ma jednak więcej czasu, a do tego okropnie mu zależy, by się dowiedzieć, czy w 2018 roku udało mu się wedrzeć do pierwszej piątki M80+ w kraju, to żaden czas poświęcony na szperanie w wynikach nie wydaje się przesadnie długi. Od razu informuję, że się nie udało. Do piątki. Ale do pierwszej dziesiątki to i owszem, może nawet do pierwszej szóstki na 5 i 10 km się wdarłem (5 km – 00:31:06 i 10 km – 01:03:43), co sprawia, że chociaż od tych najlepszych dzieli mnie przepaść, to jednak jestem człowiekiem ambicjonalnie spełnionym. Mogę umierać (choć na razie nie zamierzam).
Wracając do tematu – czynnych biegaczy 80+ mamy w kraju niewielu, a biegaczek jeszcze mniej. Nie wiem, jak Polska tu wypada w porównaniu z innymi krajami, ale przeczucie mi mówi, że mizernie. Mamy na to szereg usprawiedliwień: zabory (nie żartuję!), dziesięciolecia zapóźnienia cywilizacyjnego, w tym 40 lat PRL, a także coś w rodzaju blokady mentalnej właściwej krajom zapóźnionym, niepozwalającej zaakceptować wysiłku fizycznego jako formy rekreacji.
W początkach mojego biegania, w latach 70., ludzie w ostateczności tolerowali biegającą młodzież („Pewnie zawodnik – biegnie, bo musi”). Natomiast ja, bliski czterdziestki, musiałem starannie ukrywać fakt, że robię to z własnej woli. Zwykłe buty, ubranie, lekka teczka pod pachą, że niby autobus mi uciekł. Odpoczynek to kanapa i piwko, biegać dla relaksu może tylko jakiś porąbany.