Prawie każdy zna scenę z „Indiany Jonesa” (tego ostatniego, z kryształową czaszką), w której z tajnych magazynów armii USA Indy ucieka przed Rosjanami na wózku z napędem rakietowym. Ale niewielu z nas wie, że nad tym urządzeniem pracował Edward Aloysius Murphy Jr – twórca praw, które zdają się tłumaczyć każde niepowodzenie.
To w roku 1949, właśnie podczas prac z użyciem „Gee Whiz”, czyli napędzanych silnikiem rakietowym sanek postawionych na torze kolejowym, ukuto dewizę, że jeśli coś może się nie udać, to się nie uda. Później prawo to multiplikowało się do tysięcy wersji: czy to sklepowej („Inna kolejka do kasy w supermarkecie zawsze porusza się szybciej”), czy komunikacyjnej („Prawdopodobieństwo wyczerpania się baterii jest wprost proporcjonalne do potrzeby użycia smartfona”).
Oczywiście powstały również wersje biegowe. Kilka zebrał w jednym miejscu Paweł Matysiak (pawelbiega.pl), ale na pewno każdy biegacz sprawdził ich działanie na własnej skórze. Ot, choćby to: „Przeziębienie zawsze dopadnie Cię na kilka dni przed ważnymi zawodami”. Albo: „Jeśli w trakcie biegu musisz pokonać pięć skrzyżowań z sygnalizacją świetlną, to pięć razy będziesz stać na czerwonym świetle”.
Mam jednak wrażenie, że biegacze nie do końca chcą się z tymi prawami pogodzić i że za każdym razem, przed każdym treningiem lub zawodami, jesteśmy pełni optymizmu.
I nic dziwnego, bo niezależnie od tego, ile praw Murphy’ego dotknie nas na trasie, to po biegu i tak jesteśmy z reguły zadowoleni. Bo nawet jeśli coś może się nie udać, to biegacze jakoś sobie z tym poradzą. Wszystkiego dobrego w 2018!
RW 01/2018