Parę pokoleń naszych rodaków wychowało się na jego transmisjach w Polskim Radiu. Na rozmowę umówiliśmy się w jego mieszkaniu na warszawskim Śródmieściu. Siedzieliśmy w pokoju wypełnionym pamiątkami i... papierosowym dymem.
Ludzie, których poznał w swoim bogatym życiu, są legendami sportu, ale z wieloma z nich połączyła go nić serdecznej przyjaźni. Za sprawą wspomnień Bohdana Tomaszewskiego oczami wyobraźni widzimy fantastyczne biegi, heroiczną walkę na bieżni i bohaterów wszystkich lekkoatletycznych stadionów świata.
12igrzysk olimpijskich komentował na żywo Bohdan Tomaszewski: 7 letnich i 5 zimowych. Pierwsze były w 1956 r. w Melbourne, a ostatnie w Moskwie w 1980 r.
"Biegi w mojej wieloletniej pracy reporterskiej odgrywały ogromną rolę - zaczął pan Bohdan Tomaszewski. - Zrobiłem masę relacji z lekkiej atletyki. Był to dla mnie pierwszy sport obok tenisa. W międzyszkolnym klubie, jako 10-11-letni chłopiec, grałem w piłkę nożną, ale uprawiałem też lekką atletykę. Jeśli chodzi o dłuższy dystans, też jakoś dawałem sobie radę. Za to w sprincie na 50-60 metrów byłem fatalny. Brakowało mi szybkości. Jako zawodnik na korcie tenisowym miałem dobry start do piłki, ale jest to zupełnie inny sposób biegania".
Lampka wina za "Kusego"
Pierwszym biegaczem i od razu wielkim, którego widziałem w czasie treningu, był Janusz Kusociński. Grywaliśmy w piłkę z kolegami w ogrodzie, gdzie obok rozciągały się Pola Mokotowskie. To była wielka przestrzeń. Któregoś dnia zobaczyłem, że skrajem tego pola biegnie jakiś dziwny facet. Nieduży, niepozorny, w granatowym dresie z napisem na plecach "Warszawianka". Pojawiał się przy barierce naszego boiska, oddalał się, robił 2-kilometrowe kółko i po jakimś czasie znów go widzieliśmy.
Był niezmordowany. Okrążał to Pole Mokotowskie wiele razy. "Kusy" trzymał w ręku stoper. W miarę jak przebiegał kolejne okrążenia, jego dres pod wpływem potu robił się z granatowego niemal czarny. Tak wyglądały treningi Kusocińskiego - pierwszego polskiego złotego medalisty w biegu na 10 km na igrzyskach w Los Angeles w 1932 roku.
Później miałem zaszczyt poznać go osobiście. "Kusy" podczas długiej przerwy spowodowanej kontuzją kolana przychodził na brydża do klubu tenisowego Legia. Ten domek istnieje do dzisiaj. Ja byłem wtedy 16-letnim młodzikiem w Legii. Ktoś nas sobie przedstawił, nawiązaliśmy kontakt i tak to się rozwinęło, że potem razem chodziliśmy na pobliski basen.