Jeżeli będzie się stało wystarczająco długo przy kompleksie świątyń, w końcu zobaczy się pielgrzymów. Przedzierają się przez zatłoczone, obskurne uliczki, lawirując pomiędzy puszczonymi samopas wychudzonymi do kości krowami, żebrakami bez nóg czy rąk, bezdomnymi dzieciakami i psami wylegującymi się na bruku.
Pielgrzymi cierpliwie szukają swojej ścieżki przez chaos indyjskiego miasta Puri, do momentu aż dojrzą białe, tarasowe wieże Jagannath - labiryntu około 120 świątyń. Wtedy padają na kolana i zaczynają się modlić. Ten widok pokazuje, jak mocno twardy, fizyczny świat spleciony jest w Indiach z duchowym królestwem. Czasami związek ten przybiera dziwne formy.
Rankiem 2 maja 2006 roku na ulice Puri wyszedł mały chłopiec w butach do biegania. Budhia Singh miał 4 lata i 3 miesiące. Pochodził ze slumsów, ubrany był w jasnoczerwone skarpetki i białą, tenisową koszulkę z kołnierzykiem, która sięgała mu do połowy ud. Tego ranka jego trener i przybrany ojciec, Biranchi Das, swego czasu mistrz Indii w dżudo, wyznaczył mu zadanie: pobiec do domu w odległym o 65 km Bhubaneswarze, największym mieście stanu Orissa, najgorętszym i najbardziej wilgotnym regionie północnowschodnich Indii.
Brzmi to dziwniej niż bajka, ale teraz, w wieku 6 lat, Budhia jest sławny w całych Indiach. Wystąpił w popularnym teledysku, w którym biega, ćwiczy dżudo i rapuje: „Jestem Budhia, syn Orissy". Indyjska prasa nieustannie nazywa go „cudownym chłopcem", którego przeznaczeniem jest olimpijski medal. Przed startem w Puri Budhia podobno przebiegł sześć półmaratonów, a podczas treningu pokonywał ponad 190 km tygodniowo.
Czasami biegał boso po asfalcie, prawie zawsze bez odpowiedniego nawodnienia. „Jeżeli będzie pił w czasie biegu, stanie się słaby" - twierdził Das. Zawiadomił media i wykorzystał swoje kontakty w policji - oddział oficerów i kadetów w szortach koloru khaki był gotów biec razem z chłopcem. Budhia sięgał im mniej więcej do bioder. Był mały i delikatny.
Po biegu trener został napiętnowany przez krytyków dowodzących, że żaden 4-letni chłopiec nie powinien być zmuszany do takich biegów. Trzy dni później minister ds. rozwoju kobiet i dzieci stanu Orissa aresztował Dasa pod zarzutem znęcania się nad dzieckiem. Gazety zaczęły ścigać się w stawianiu zarzutów. Sukanti Singh, matka Budhii, oskarżyła Dasa o wieszanie syna do góry nogami pod sufitem, oblewanie go wrzącą wodą i wypalenie na jego skórze słów „Biranchi Sir". Sam Budhia powiedział reporterom, że Das „zamykał go w pokoju na dwa dni bez jedzenia".
Singh zabrała syna trenerowi. Niezależne badania nie potwierdziły tych oskarżeń, a Biranchi Das nie może się już bronić. Dwa lata po biegu, 13 kwietnia 2008 roku, 41-letniego trenera zastrzelono przed halą dżudo, w której ćwiczył. Czy był człowiekiem, który mógł znęcać się nad dzieckiem? Nikt (poza samym chłopcem) nie będzie wiedział tego na pewno.