Budhia Singh. Od małego maratończyka do dramatu dziecka

Hinduski chłopiec Budhia Singh w wieku 4 lat przebiegł dystans 65 km. Jego zadziwiające osiągnięcie sprowokowało wiele pytań - o opiekunów, wykorzystywanie, naturę bycia sławnym. Jaka jest prawda o Budhii? Jego historia jest bajką, cudem czy koszmarem? A może wszystkim naraz?

Budhia Singh - od małego maratończyka do dramatu dziecka J. Carrier

Jeżeli będzie się stało wystarczająco długo przy kompleksie świątyń, w końcu zobaczy się pielgrzymów. Przedzierają się przez zatłoczone, obskurne uliczki, lawirując pomiędzy puszczonymi samopas wychudzonymi do kości krowami, żebrakami bez nóg czy rąk, bezdomnymi dzieciakami i psami wylegującymi się na bruku.

Pielgrzymi cierpliwie szukają swojej ścieżki przez chaos indyjskiego miasta Puri, do momentu aż dojrzą białe, tarasowe wieże Jagannath - labiryntu około 120 świątyń. Wtedy padają na kolana i zaczynają się modlić. Ten widok pokazuje, jak mocno twardy, fizyczny świat spleciony jest w Indiach z duchowym królestwem. Czasami związek ten przybiera dziwne formy.

Rankiem 2 maja 2006 roku na ulice Puri wyszedł mały chłopiec w butach do biegania. Budhia Singh miał 4 lata i 3 miesiące. Pochodził ze slumsów, ubrany był w jasnoczerwone skarpetki i białą, tenisową koszulkę z kołnierzykiem, która sięgała mu do połowy ud. Tego ranka jego trener i przybrany ojciec, Biranchi Das, swego czasu mistrz Indii w dżudo, wyznaczył mu zadanie: pobiec do domu w odległym o 65 km Bhubaneswarze, największym mieście stanu Orissa, najgorętszym i najbardziej wilgotnym regionie północnowschodnich Indii.

Brzmi to dziwniej niż bajka, ale teraz, w wieku 6 lat, Budhia jest sławny w całych Indiach. Wystąpił w popularnym teledysku, w którym biega, ćwiczy dżudo i rapuje: „Jestem Budhia, syn Orissy". Indyjska prasa nieustannie nazywa go „cudownym chłopcem", którego przeznaczeniem jest olimpijski medal. Przed startem w Puri Budhia podobno przebiegł sześć półmaratonów, a podczas treningu pokonywał ponad 190 km tygodniowo.

Czasami biegał boso po asfalcie, prawie zawsze bez odpowiedniego nawodnienia. „Jeżeli będzie pił w czasie biegu, stanie się słaby" - twierdził Das. Zawiadomił media i wykorzystał swoje kontakty w policji - oddział oficerów i kadetów w szortach koloru khaki był gotów biec razem z chłopcem. Budhia sięgał im mniej więcej do bioder. Był mały i delikatny.

Po biegu trener został napiętnowany przez krytyków dowodzących, że żaden 4-letni chłopiec nie powinien być zmuszany do takich biegów. Trzy dni później minister ds. rozwoju kobiet i dzieci stanu Orissa aresztował Dasa pod zarzutem znęcania się nad dzieckiem. Gazety zaczęły ścigać się w stawianiu zarzutów. Sukanti Singh, matka Budhii, oskarżyła Dasa o wieszanie syna do góry nogami pod sufitem, oblewanie go wrzącą wodą i wypalenie na jego skórze słów „Biranchi Sir". Sam Budhia powiedział reporterom, że Das „zamykał go w pokoju na dwa dni bez jedzenia".

Singh zabrała syna trenerowi. Niezależne badania nie potwierdziły tych oskarżeń, a Biranchi Das nie może się już bronić. Dwa lata po biegu, 13 kwietnia 2008 roku, 41-letniego trenera zastrzelono przed halą dżudo, w której ćwiczył. Czy był człowiekiem, który mógł znęcać się nad dzieckiem? Nikt (poza samym chłopcem) nie będzie wiedział tego na pewno.

Budhia Singh - od małego maratończyka do dramatu dziecka J. Carrier

Jest prawdopodobne, że jego blizny nie powstały w wyniku przypalania - w slumsach Bhubaneswaru wszędzie gotuje się na otwartym ogniu, a zardzewiałe gwoździe czy pokruszone szkło na ulicach nie należą do rzadkości. Jedno nie ulega wątpliwości: prawie każdy dorosły w życiu Budhii wyrządzał mu krzywdę.

Przed biegiem Das schylił się i zawiązał chłopcu buty. Budhia wystartował mniej więcej w tempie 1 km na 6 minut i 15 sekund. Droga prowadziła lekko pod górę, między przydrożnymi straganami, na których sprzedaje się herbatę z mlekiem (10 centów za kubek) i kawałkami łysej ziemi, na której siedziały w kucki małpy z długimi ogonami. Chłopca otoczyli policjanci, a telewizyjne kamery zostały wycelowane w małego biegacza, nagrywając materiał będący dowodem, że nie jest to mistyfikacja.

Tysiące ludzi stały na poboczach. Później wszyscy w Orissie opowiadali, jak tłumy wiwatowały na cześć Budhii. Kilkakrotnie widzowie zbliżali się do chłopca, próbując udekorować go girlandami z pomarańczowych i czerwonych nagietków, od których roi się w indyjskich świątyniach. Budhia biegł dalej. Temperatura przekroczyła 30 stopni, a on wypił tylko łyk lemoniady. Był zmęczony.

Na 5 kilometrów przed celem, po 7 godzinach i 2 minutach biegu, upadł z wyczerpania. Zaczął wymiotować i trząść się w konwulsjach, mdlał w ramionach dr. Jyotsny Nayaka, który do niego podbiegł. Nayak opowiedział później: „Doszło do podrażnienia mózgu. Gdyby mnie tam nie było, chłopiec z pewnością by umarł".

W powietrzu wiszą trudne pytania... Czy trenerzy i rodzice mają prawo wprzęgać dzieci do wyścigu po sławę? Kto ustala reguły? I dlaczego jesteśmy tak bardzo pod wrażeniem niesamowitych osiągnięć czterolatka? Czy mamy prawo decydować o tym, jak ma być rozwijany talent zdesperowanego dzieciaka z indyjskich slumsów? Budhia był spragniony. Nayak dał mu wody i po chwili chłopiec wrócił na trasę. W końcu już niejedno w życiu przeszedł.

Budhia Singh urodził się w slumsach Gautam Nagar, w budzie, która została wyburzona, by zrobić miejsce pod linię kolejową. Jego matka najmowała się do prac domowych, zarabiając 6 dolarów miesięcznie. Ojciec był alkoholikiem uzależnionym od zanieczyszczonego bimbru, sprzedawanego na poboczach dróg ze zniszczonych, metalowych misek. W żaden sposób nie pomagał finansowo rodzinie.

Rodzice chłopca znali Biranchi Dasa, który był szefem slumsów, właścicielem hotelu i miał udziały w rodzinnej firmie taksówkarskiej. Przez ponad dekadę Das prowadził cieszące się uznaniem centrum dżudo. Osobiście wyszukiwał w slumsach uzdolnione dzieci, a potem poddawał je niemal wojskowemu reżimowi z dwoma treningami dziennie, ścisłą dietą i zajęciami z teorii walki. Siedmiu z jego podopiecznych zostało mistrzami kraju, a ponad 1200 rozpoczęło karierę w policji.

Budhia Singh - od małego maratończyka do dramatu dziecka J. Carrier

Spotkałem się z Dasem cztery miesiące przed jego zabójstwem. Krępy, brodaty, dobrze zbudowany pomimo lekkiego brzuszka. Roztaczał wokół siebie aurę mafijnego bossa. Opowiedział mi, że w 2003 roku przyszła do niego Sukanti Singh i zapytała, czy jej roczny syn Budhia mógłby spać w hali dżudo. „Miała trzy córki, wszystkie starsze od niego. Sprzedała już wcześniej dwóch innych synów w niewolę, jako służących. Powiedziała mi, że nie może sobie pozwolić na tego chłopaka, że nie daje rady go wykarmić. Powiedziała, żebym go sobie wziął".

Das się nie zgodził - Budhia był za mały na dżudo. Ale mniej więcej pół roku później, jak twierdzi Das, malec miał wypadek. Sąsiad wiózł go na ramie roweru i przewrócił się. Budhia złamał nogę w kostce i poharatał ją sobie. Rana nie została opatrzona i wdało się zakażenie. Kiedy matka wreszcie zabrała chłopca do szpitala, lekarze doradzali amputację. Przerażona wróciła do Dasa. Tym razem powiedział, że zaopiekuje się dzieckiem.

Budhia mieszkał z nim i jego żoną przez pół roku, aż noga się zagoiła. Potem chłopiec wrócił do matki - tylko po to, by przeżyć kolejną tragedię. W ciągu miesiąca umarł jego ojciec. Das zapewnia, że miesiąc później matka sprzedała Budhię wędrownemu handlarzowi orzeszków i gumy do żucia, mając nadzieję, że z czasem chłopak stanie się jego asystentem. „Handlarz w ogóle nie zajmował się dzieciakiem. Kiedy Budhia po miesiącu mnie odwiedził, miał strasznie bladą skórę, brudne ubranie i był cały obolały" - opowiadał Das. Twierdził, że odkupił chłopca za 20 dolarów.

Pewnego dnia, kiedy Budhia miał 3 lata, zdarzyło mu się przekląć. Das ukarał go, nakazując mu biegać dookoła błotnistej kałuży aż do swojego powrotu. 5 godzin później Budhia wciąż biegał. Wkrótce potem Das zdecydował, że chłopiec zostanie pierwszym indyjskim biegaczem, który zdobędzie medal olimpijski. Zaczął go trenować, jeżdżąc rowerem, podczas gdy Budhia biegał. Na początku cztery mile dziennie, potem sześć, wreszcie dziesięć.

W październiku 2005 roku Das zabrał Budhię, wówczas trzyletniego, na pierwszy wyścig - półmaraton w Delhi. Sędziowie zabronili mu startować, ale nie miało to większego znaczenia. I tak został maskotką biegu na 6 km i atrakcją gali wieńczącej zawody. Brytyjski filmowiec zaczął kręcić dokument o Budhii, a Das tworzył skomplikowany plan.

Zarządził, że chłopiec po biegu w Puri weźmie udział w maratonie w Nayagarh. „Potem pojedzie do Madras, następnie jest bieg w Cochin i Guwahati, a później zabiorę go za granicę". Budhia nigdy nie wziął udziału w tych biegach. Opieka społeczna stworzyła raport, w którym chłopca określono jako „niedożywionego, z anemią, którego serce poddawane jest zbyt dużym obciążeniom". Zabroniono wszystkim dzieciom poniżej 14. roku życia startować w biegach długodystansowych.

Budhia Singh - od małego maratończyka do dramatu dziecka J. Carrier

W Indiach ten zakaz powszechnie uznano za absurdalny. „Jak naiwny może być nasz liberalizm?" - pomstował Barkha Dutt, felietonista dziennika „Khaleej Times". „To jest przecież szansa dla wielu biednych dzieci ze slumsów, by wyrwać się z podziałów klasowych i wsiąść do tego samego pociągu do sławy, którym podróżują inni".

W badaniu opinii publicznej Budhia został uznany za drugą najbardziej popularną osobę w stanie Orissa. Firma produkująca stal wynajęła go, by był jej marionetkowym rzecznikiem, a biznesmen z Dubaju zaprosił chłopca i jego trenera do Zjednoczonych Emiratów Arabskich na wycieczkę do parku rozrywki. Potem nakręcono teledysk, który robi z Budhii niemal bóstwo. „Mieliśmy nadzieję, że piosenka wyjaśni wiele nieporozumień, które narosły wokół chłopca - mówił producent Rajesh Kumar Mohanty. - Spróbowaliśmy porównać go do mitologicznego boga Kriszny".

Przed Budhią pojawiły się nowe perspektywy. Za pozwoleniem matki, we wrześniu 2006 roku, przeprowadził się do państwowego internatu dla sportowców, gdzie mieszkał i trenował z ponad setką świetnie rokujących zawodników - przeważnie nastolatków. Jego trenerem został Arun Das (zbieżność nazwisk z Biranchi Dasem przypadkowa), który obiecał wielkie sukcesy. Następnie chłopiec przeniósł się do prestiżowej szkoły DAV, gdzie otrzymał stypendium.

Od pierwszego dnia był traktowany jak gwiazda. Jego nowi znajomi z klasy, wszyscy ubrani w stroje ze szkockiej kraty, musieli schylać się, by pocałować go w policzek, a on beztrosko przemówił do nich ze sceny: „Jestem Budhia Singh. Wszyscy będziecie moimi przyjaciółmi. Pomogę wam nauczyć się biegać".

Miasto Baneswar nie zasypia przez 24 godziny na dobę, buzując witalnością, która jest jednocześnie desperacka i szczęśliwa. Z mojego hotelu słyszałem setki żywiących się śmieciami wron, niski dźwięk samochodowych riksz i odgłosy nocnego klubu, gdzie panowie w średnim wieku płacili nastolatkom, by dla nich śpiewały. Zacząłem także liczyć martwe psy, rozjechane przez samochody. W ciągu tygodnia naliczyłem osiem.

Pewnego razu, kiedy jechałem z przewodnikiem, ten przejechał szczeniaka, ale nawet na moment nie przerwał konwersacji: „...Twój brat, powiadasz, mieszka w Nowym Jorku?". Przejście na drugą stronę ulicy groziło utratą życia. Bardzo mało było publicznych toalet, więc mężczyźni sikali na poboczach. W stanie Orissa jest najwyższy w Indiach współczynnik śmiertelności dzieci. Wiele razy zdarzyło się, że młode matki szarpały mnie za ubranie i żebrały o jedzenie.

Hala dżudo, położona na przestronnym terenie miejskiego muzeum, ukryta za wysokim, betonowym murem, była jak oaza spokoju. Z Biranchi Dasem spotkałem się wcześnie rano. Czekał na mnie przed halą, tuż po dziesięciokilometrowym biegu. Najpierw truchtał w miejscu jak bokser, a potem stanął na rękach. Z ziemi podniósł małą gałązkę i - tak jak wielu mieszkańców Indii - zaczął używać jej jako zaimprowizowanej szczoteczki do zębów.

Budhia Singh - od małego maratończyka do dramatu dziecka J. Carrier

„Jak się ma Budhia? Co powiedział? - pytał, chociaż jeszcze nie widziałem chłopca. - To dobre dziecko, tęsknię za nim. Mieliśmy wspólny sen, szkoda, że się nie udało. Dla mnie to wielka porażka. W Japonii i Korei zaczynają trenować sportowców w wieku 3 lat. Nie ma ryzyka, nie ma efektów. To ja jestem osobą, która podjęła ryzyko w przypadku Budhii i to ja miałem efekty. Teraz mam na koncie tylko 700 rupii (około 16 $). Nie wzbogaciłem się na Budhii, jestem biedny. Wszystkie pieniądze, jakie zebraliśmy, około 3100 $, wydałem na trening chłopca" - tłumaczył mi później.

Jednak przy innej okazji Das zasugerował, że skorzystał na trenowaniu Budhii. „Adoptowałem go, więc jeżeli on zarobił trochę pieniędzy, to chyba część mi się należała, prawda?". Później Das zaserwował mi oczywiste łgarstwo. „W tej hali produkuję następnych Budhiów. Teraz akurat trenuję czterech biegaczy. Mają od trzech do pięciu lat. Trenują każdego dnia. Mam to nagrane na wideo, ale nie mogę Ci pokazać. Trzymam to w sekrecie, ale kiedy nadejdzie odpowiedni dzień, powiem o tym wszystkim".

Zapytałem przynajmniej piątkę dzieci trenujących w hali Dasa, czy widziały jakichś małych biegaczy. Wszyscy patrzyli na mnie pustym wzrokiem. Nie, nie widzieli następców Budhii. Nawet kiedy Das żartował, biła od niego pewność siebie i brawura. W miarę, jak mówił, nieopodal przystanął jego atletycznie wyglądający przyjaciel. 55-letni Ashwini Das był żarliwym zwolennikiem jogi i instruktorem Art of Living. Biranchi odszedł, a ja przechadzałem się z Ashwini Dasem.

„Kiedy Biranchi zajął się chłopcem, zrobił to tak jak mało który rodzic. Zwróć uwagę, że w Indiach są setki milionów takich głodujących dzieci jak Budhia, a wśród nich wszystkich tylko on stał się inspiracją dla mas". Ashwini zatrzymał się i nagle zapytał: „Czy wiesz, jaka jest natura umysłu?". Nie miałem zielonego pojęcia, więc pozwoliłem mu odpowiedzieć na to intrygujące pytanie.

„Dzieje się to, czego starasz się uniknąć. Jeżeli pomyślisz, że chcesz spać - nie zaśniesz. Medytacja oznacza uwolnienie się od myślenia, a Budhia wyćwiczył tę umiejętność jak niewielu innych. Ten chłopak miał coś w sobie". „Masz na myśli to, że był mądry?" - zapytałem. Ashwini popatrzył na mnie, jakbym był kompletnym idiotą. „Nie - odpowiedział. - Budhia jest małym chłopcem. Nic nie wie o świecie. Wierzę, że ma dar nabyty w poprzednim życiu, dar będący poza granicami naszej wyobraźni. Potrafi biegać, a Biranchi pomógł mu ten talent rozwijać. Można powiedzieć, że to on nalał benzyny do samochodu chłopaka".

Sukanti Singh jest zupełnie innego zdania. Spotkałem się z nią pewnego popołudnia w kancelarii adwokackiej. Matka Budhii wyglądała na mniej więcej 40 lat. Szczupła i zgrabna, miała znak Bindi (czerwona kropka tradycyjnie noszona na czole przez zamężne kobiety). Siedziała cicho ze wzrokiem wbitym w ziemię, kiedy dookoła niej krzyczeli mężczyźni. „To analfabetka, o niczym nie ma pojęcia" - wyjaśnił prawnik Suresh Routray, lekceważąco machając ręką.

Budhia Singh - od małego maratończyka do dramatu dziecka J. Carrier

Spotkaliśmy się, aby porozmawiać o pieniądzach, które Budhia zarobił podczas 18 miesięcy treningów pod okiem Biranchi Dasa. Sukanti Singh powiedziała policji, że Das zdefraudował ponad 60 milionów rupii, czyli około 1,4 miliona dolarów, z Funduszu Budhii Singha. Routray, wąsaty, korpulentny mężczyzna około czterdziestki, przygotował dokumenty niezbędne do odzyskania tej kwoty. Zrobił to, ponieważ jest prezydentem Salia Sahi (slumsu, w którym mieszka teraz Sukanti) oraz ważnym członkiem komunistycznej partii stanu Orissa.

Drugi raz spotkałem się z nim w hotelowym lobby, by wypytać szczegółowo, jak doszedł do tego, że Das zdefraudował 60 milionów rupii. Routray wręcz tryskał dobrym humorem. „O, mister Bill! - witał mnie wylewnie. - Mister Bill, chcesz zobaczyć papiery? Pokażę ci je". Nigdy tego nie zrobił. Biranchi Das twierdził, że oskarżenia Routraya były robione pod publiczkę, by zwiększyć poparcie dla partii komunistycznej. „Jakie firmy dawały Budhii pieniądze?" - zapytałem prawnika. „O, było bardzo wiele firm, bardzo wiele" - odpowiedział.

Po czym wymienił trzy, z których każda przekazała około 500 dolarów. Chciałem usłyszeć, co myśli o tym matka chłopca. Kobieta mocno skrytykowała Dasa. „Kiedy zabronili Budhii startować, nie mógł już zarabiać dla niego więcej pieniędzy. Wtedy Biranchi zaczął torturować chłopca. Nie ma innego wyjaśnienia". Sukanti przekonywała, że Das zmusił ją, by okłamywała media. „Historia o tym, jak sprzedałam syna, była nieprawdziwa. Nigdy bym tego nie zrobiła. To przez Dasa wygadywałam takie głupstwa głupstwa. Zrobiłam to, bo byłam w depresji".

Nagle odezwał się telefon jej partnera: to Budhia dzwonił ze szkoły. Właśnie wygrał bieg na 100 metrów dla przedszkolaków. Z telefonu dochodził mnie jego radosny głos - wydawało się, że zadzwonił, żeby sobie pogadać z mamą. Po tym wszystkim wciąż mieli ze sobą kontakt. W prasie ukazały się zdjęcia, na których Sukanti trzyma szczupłego chłopca w ramionach. Choć z ledwością zbiera 10 rupii na rikszę, odwiedza Budhię raz w tygodniu.

Dwa lata po swoim 65-kilometrowym biegu Budhia wciąż jest sławny w Bhubaneswarze. Na ulicach wystarczy wspomnieć jego imię, a ludzie od razu mówią: „A, Budhia, chłopiec maratończyk!", „Budhia, cudowne dziecko!". Za pierwszym razem nie udało mi się z nim spotkać. Poszedłem na piknik dla uczniów jego szkoły, ale go tam nie było. W szkole zdecydowano, że Budhia nie może publicznie pokazywać się bez ochrony, a akurat tego dnia jego bodyguard miał wolne.

W końcu spotkałem Budhię w klasie. Siedział w ławce ubrany w szkolny mundurek. Patrzył na mnie czujnie i ciągle się wiercił, być może speszony moją obecnością. Przywiozłem mu prezent - książkę o dzieciach z różnych części świata. Do opakowania przyczepiłem jego zdjęcia w czasie biegu. Podczas gdy Budhia otwierał paczkę, nauczycielka tłumaczyła moje pytania. „Czy lubisz biegać? - zapytała, kiwając potakująco głową. - Tak, oczywiście, że lubisz. Bieganie to przecież taka wielka przyjemność, prawda?".

Budhia Singh - od małego maratończyka do dramatu dziecka J. Carrier

Spojrzałem na chłopca i przewróciłem oczami. Uśmiechnął się niepewnie i przez moment wydawało się, że go rozbawiłem. Wróciliśmy do internatu, gdzie spał w dużym, betonowym pokoju i pograliśmy przez chwilę w krykieta, używając do tego mopa i piłeczki pingpongowej. On odbijał, ja rzucałem. W pewnym momencie pobiegł sprintem do kuchni i za moment również sprintem wrócił. Klepnął mnie w biodro i zapytał swoim cienkim głosikiem w łamanym angielskim: „Chce jabłko?".

Prędko jednak przestałem być nowością. Budhia usiadł w kącie. Myślałem, że może zabierze się za czytanie książki, którą ode mnie dostał, ale nie. Zamiast tego wyjął kawałek papieru i zaczął mu się z rozkoszą przyglądać. To było zdjęcie biegnącego Budhii, które przyczepiłem do opakowania. Dwa dni później zobaczyłem Budhię na torze stadionu Kalinga, ale nie wydawał się być zbytnio skoncentrowany na dążeniu do osiągnięcia sportowej dominacji czy służeniu narodowi.

Zawzięcie dryblował futbolówką, którą bezskutecznie usiłowało mu odebrać kilka nastolatek w kompletnych strojach piłkarskich. Chłopiec uśmiechał się. „Budhia właśnie trenuje" - powiedział mi jego nowy trener Arun Das. Program treningowy przewidywał 11-12 km tygodniowo, trochę streczingu, energicznych podskoków, wieloskok, nieco zabaw z piłką i dyskiem.

Arun Das to sympatyczny, sześćdziesięcioletni mężczyzna, którego mięśnie straciły już dawną sprężystość. Powitał mnie ubrany w niebieski, nylonowy dres. Kiedy jego starsi podopieczni wylewali siódme poty podczas treningu szybkościowego, wyciągnął się wygodnie na miękkim trawniku i zaczął się rozkoszować łagodnym, zimowym słońcem. O Budhii mówił czule: „On jest dla mnie jak syn". Po czym zaśmiał się i dodał kpiąco: „No, może bardziej jak wnuczek".

Zapytałem, czy według niego Budhia zostanie championem? Zaśmiał się znowu. „Jest jeszcze za wcześnie, żeby o tym wyrokować. Wróć za 12 lat, wtedy będę mógł to stwierdzić". „Jakie czasy teraz osiąga?". Trener popatrzył przez chwilę w niebo, starając się przypomnieć sobie liczby, i odparł: „400 metrów pokonuje w około 2 minuty". To dobry wynik jak na małego chłopca. Tylko 15% amerykańskich sześciolatków pobiegłoby szybciej.

Mimo to byłem zaskoczony. Czytałem wcześniej, że Arun tak samo jak Biranchi popycha Budhię do światowej kariery (jeden z tytułów brzmiał: „Budhia ma nowego trenera i marzy o olimpiadzie"). Teraz jednak odniosłem wrażenie, że Arun różni się od opiekunów chłopca, których spotkałem wcześniej. Wydawało się, że prowadzi swego rodzaju grę - opracowuje treningi, organizuje sesje zdjęciowe, usilnie podtrzymując wrażenie, że Budhia jest w wyśmienitej formie, a tak naprawdę ochrania chłopca.

Budhia Singh - od małego maratończyka do dramatu dziecka J. Carrier

Uderzyło mnie, że pozwala mu być dzieckiem w społeczeństwie, gdzie zabawa jest dla najmłodszych luksusem. Po kilku minutach Budhia podbiegł niedaleko nas i przybił piątkę z nastoletnią sprinterką. Próbowałem zadać mu pytanie, ale w momencie kiedy moje słowa zostały przetłumaczone, on pędził już przez tor do biegu z przeszkodami, by z powrotem kiwać się na boisku do piłki nożnej. Te dziewczyny mieszkały razem z nim w internacie i wydawało się, że jest dla nich swego rodzaju maskotką.

„Teraz gram, po prostu pozwól mi pograć" - pisnął, kiedy do niego podszedłem. Budhię spotkałem jeszcze tylko raz - w szkole, kiedy jego klasa malowała. I tym razem do ławki podszedł nauczyciel, by tłumaczyć. „Czy treningi pod okiem Biranchi Dasa były bardzo ciężkie?". „Nie, po prostu robiłem to, o co mnie prosił". „Czy to cię stresowało?" Przecząco pokręcił głową. „Czy Biranchi był dla ciebie miły?". Zapadła niezręczna cisza. Doszedł do mnie hałas czyniony przez rozgadaną klasę, której nikt nie pilnował. Budhia wbił wzrok w ziemię.

To pytanie zdawało się wprawiać go w zakłopotanie. Biranchi Das pomógł mu znaleźć się w nowym, wspaniałym miejscu. Syn żebraka, którego przeznaczeniem była bieda, trafił do jednej szkoły razem z elitą narodu. Przekroczył społeczne bariery w sposób, który niewielu Amerykanów czy Europejczyków jest sobie w stanie wyobrazić. Przetrwał wszystkie brudne gry, które dorośli toczyli wokół niego. Było coś eleganckiego i pięknego w tym szczupłym, niskim chłopcu, którego uśmiech czasem ocierał się o boskość.

Być może z czasem ta magia zwycięży i Budhia osiągnie sukces. A może po prostu chłopiec był przestraszony? Wydawał się ponury i ograniczony, wciąż gapił się w ziemię. Nie odezwał się słowem. „Pytanie jest zbyt trudne. Nie potrafi na nie odpowiedzieć" - wyjaśniła nauczycielka. Przerwałem wywiad. Budhia skończył malować choinkę i cała klasa wybiegła na podwórko na lekcję rytmiki. Dzieci ustawiły się w dwóch równoległych liniach i miały jednocześnie wykonywać ćwiczenia, co, oczywiście, się nie udawało.

Wszystkie dzieci, łącznie z Budhią, myliły się. Stałem tam i zastanawiałem się, jak te dzieci poradzą sobie z obciążeniami i traumą z dzieciństwa. Czy sprostają wyzwaniu dorastania w świecie pełnym trudnych pytań? W końcu nauczyciel polecił uczniom pobiec sprintem do końca dziedzińca. Spodziewałem się ujrzeć, jak Budhia sadzi na czele stawki niczym gazela, ale tłum dzieci rzucił się do biegu z dzikim wrzaskiem i w tumanie kurzu straciłem chłopca z oczu...

Budhia Singh - od małego maratończyka do dramatu dziecka J. Carrier

"Mały maratończyk" - dokument o cudownym chłopcu

 

 

Budhia Singh w 2016 roku

Budhia, dziś już czternastolatek, pozostaje legendą w swojej rodzinnej Orissii, nawet pomimo tego, że dni jego sportowej chwały już minęły. Zeszłej jesieni, lokalny dziennikarz sportowy rozmawiał z redaktorami Hindustan Times o sportowych perspektywach Budhii: "Igrzyska? Cóż, na dzisiaj to on nie potrafi nawet wygrać zawodów szkolnych".

Po burzliwym (czasem nawet tragicznym) dzieciństwie, Budhia Singh nadal mieszka w hostelu i trenuje na Kalinga Stadium w Bhunabeswar. Obecnie nawet nie zbliża się do niegdyś osiąganego kilometrażu. Hindustan Times donosi, że chłopak aktualnie trenuje pod kątem startów na 100 lub 200 metrów.

To jednak nie wszystko. Relacja Budhii i jego trenera, Biranchi Das, stanowi główny wątek fabularny przyszłego hitu z Bollywood, "Duronto" (tytuł pochodzi od nazwy superszybkiego pociągu używanego w Indiach).

Bill Donahue, redaktor amerykańskiej edycji Runner's World, do dzisiaj wspomina spotkanie z cudownym chłopcem:

"Kiedy ludzie pytają mnie, czym zajmuję się w życiu, o czym piszę, mówię właśnie o historii Budhii. Wszyscy ci dorośli ludzie dookoła lecą w kulki i udają głupich, chwytają się tych wszystkich niedorzecznych argumentów i sieją wielką burzę, a jedynym, który na tym traci, będąc jednocześnie zupełnie niewinnym, jest ten biedny chłopak".

RW 01/2009

REKLAMA
}