Oczywiście z prawdziwą depresją to zjawisko nie ma nic wspólnego. Nie jest to stan, w którym zostaje nam odebrana radość życia i potrzeba pomocy fachowca. Ale jest to czas, w którym coś brutalnie odcina nas od radości biegania. Wszelkiej. Mnie najczęściej takie stany dopadają po okresie roztrenowania, wymuszonego rozwodu z bieganiem albo po zbyt długich wakacjach. Czyli po przekroczeniu delikatnej granicy między tęsknotą a... zapomnieniem.
Tymczasem w sporcie nie ma litości. Nagłe wyzerowanie tygodniowego kilometrażu błyskawicznie daje o sobie znać przy dopinaniu spodni albo wspinaczce po schodach. Naprawdę irytujące potrafi być to, jak szybko człowiek traci wypracowaną formę. Co wtedy? Ja stosuję dwa rozwiązania: siłowe i okolicznościowe. Jednymi i drugimi uderzyć trzeba w umysł.
Na rozwiązanie siłowe wpadłam zupełnie przypadkiem, kiedy kolega opowiadał mi o swoich problemach z... wiarą. Zupełnie nie jest istotne to, o jakie chodziło wyznanie, bo on po prostu chciał wierzyć, a nie mógł. I usłyszał powalająco prostą i uniwersalną radę: żyj tak, jakbyś wierzył. A gdyby z poziomu poważnych rozterek egzystencjalnych zejść do prostego biegania?
Może zatem: żyj tak, jakby chciało ci się biegać! I biegaj tak, jakby przy tym chciało ci się żyć! Czyli ciesz się, podskakuj, rozglądaj się i udawaj przed samą sobą, że wymuszony trucht sprawia ci frajdę. Załóż strój biegowy i zobacz w lusterku, jak świetnie wyglądasz. Uśmiechnij się: niech oczy zobaczą i przekażą do mózgu, że za chwilkę czeka cię coś miłego.
W mojej głowie zabrzmiało to intrygująco i kiedy mijającej zimy wpadłam w otchłań biegowego bezsensu, postanowiłam udawać sama przed sobą. Na początku było pokracznie, ale przynajmniej odwracałam uwagę od marudzenia. Z czasem, co samą mnie zaskoczyło, zaczęło być coraz lepiej. Okazało się, że nawet poważna nauka potwierdza taki sposób na oszukiwanie siebie, kryjąc to pod psychologicznym hasłem „mimiczne sprzężenie zwrotne”.
Komentarze