Dominik Komendacki: po szychcie w kopalni wygrywa ultramaratony

Są tacy, co potrafią biegać szybko. Dominik Komendacki potrafi biegać długo, a nocny maraton po 8 godzinach pracy w kopalni to dla niego stały punkt programu przygotowań do naprawdę długich dystansów. Wygrał już bieg na 305 km podczas Beskidy Ultra Trail Szczyrk, a jego kolejny cel to zawody na prawie 400 kilometrów.

Dominik Komendacki: po szychcie w kopalni wygrywa ultramaratony Maciej Prawy
Dominik Komendacki (fot. Maciej Prawy)

Choć we wrześniu skończy 42 lata, w życiu napisał tylko jeden list motywacyjny. Nie dlatego, że starał się o pracę – chciał wziąć udział w Biegu Kreta, czyli, jak mówią niektórzy, sięgnąć po Sudeckiego Świętego Graala: przebiec 377 km ze Ślęży na Śnieżkę, potem na Śnieżnik i z powrotem na Ślężę. Tego wyczynu mogą się podjąć tylko wybrańcy i jemu, dzięki dotychczasowym dokonaniom i determinacji, udało się w tej grupie znaleźć. Dominik Komendacki z Głogowa, spawacz w KGHM-owskiej kopalni miedzi Lubin, maratony biega po szychcie, wracając w ten sposób z pracy do domu. Ultramaratony – oto jego specjalność.

Bieganie zamiast roweru

Wszystko zaczęło się w 2012 roku. Dominikowi posypało się życie. Rozpadło się jego małżeństwo, zmieniał pracę, wszystko szło źle. „W takich momentach facet albo zaczyna pić, albo szuka sobie zajęcia. No to ja postanowiłem poszukać zajęcia” – śmieje się.

Kto wie, czy świat biegaczy usłyszałby o Dominiku, gdyby nie zraził się do... wycieczek rowerowych. „Przyjaciel mojego taty, facet po pięćdziesiątce, zawsze uprawiał sport, między innymi jeździł na rowerze. No to pomyślałem, że ja też spróbuję” - tłumaczy.

„Miałem taki plan, że będę jeździł tym rowerem nad morze, objadę Polskę, wyskoczę na wycieczkę do lasu. Mój pierwszy wypad był z Głogowa do Łagowa – 130 kilometrów. Ojciec musiał mnie zabrać stamtąd autem, bo jak dojechałem na miejsce, to nie mogłem ruszyć ani ręką, ani nogą” – opowiada.

Z wycieczkami Dominik Komendacki skończył, ale na rowerze jeździ do dzisiaj, traktując go jako środek komunikacji. Krótko potem w lokalnej telewizji usłyszał o Jerzym Górskim i organizowanym przez niego w Głogowie Crossie Straceńców, organizowanym na torze motocrossowym Górków, najczęściej na dystansach 7, 14 i 21 km. W głowie zakiełkowała mu myśl: niezłe, może wezmę udział.

Dominik Komendacki: po szychcie w kopalni wygrywa ultramaratony Maciej Prawy
Dominik Komendacki (fot. Maciej Prawy)

„Nic nie wiedziałem o bieganiu. Jako dzieciak trenowałem karate, nurkowałem, potem był motocross i miałem okres »pakowania« na siłowni, ale o bieganiu nie miałem zielonego pojęcia. Doszedłem jednak do wniosku, że skoro zawody są na torze, to muszę trenować na torze” – wspomina.

Jeździł codziennie po pracy i biegał. Gdy udało mu się przebiec w miarę szybko 4 km, uznał, że jakoś najkrótszy dystans przebiegnie (wtedy było to 5 km), ale w dniu zawodów zmienił zdanie.

„Pomyślałem: kurczę, jak przebiegnę te pięć, to dwa razy więcej chyba też dam radę, a co!” - wspomina. Dał, choć ostatkiem sił. Miejsce? Jak na pierwszy raz całkiem niezłe – był 37. No i zaczął się rozkręcać.

W sobotę 60 km, w niedzielę maraton

To było jeszcze przed „boomem” na bieganie. Mało kto to robił. „Ja jestem totalnym samoukiem. Nie przeczytałem żadnej książki, nie miałem jeszcze facebooka, internetu w komórce. Po prostu jakoś tak wszystko robiłem »na czuja«. Miałem kolegę na osiedlu, który biegał w wojsku, i on mi coś podpowiadał, że na rozgrzewkę powinienem zrobić, skipy, coś... No i tak poszło – mówi Komendacki. - Szybko też zrozumiałem, że są tacy, co potrafią biegać szybko, a ja potrafię biegać długo. I tylko to mnie kręci”.

Po Crossie Straceńców Dominik przebiegł półmaraton, a od razu potem pojechał z kolegami z Miedziowego Towarzystwa Sportowego Drużyna Szpiku KGHM do Krynicy Górskiej na Bieg Siedmiu Dolin. „Tam były do wyboru dwie trasy: 100 i ponad 60 kilometrów. Ja chciałem zrobić setkę, ale kumple mówili: »Nie dasz rady, biegnij sześćdziesiąt«. Posłuchałem” – opowiada. Pokonanie 60 kilometrów zajęło mu 11 godzin, ale to był rok 2014; dziś w 10 godzin biega 100 kilometrów.

Dominik Komendacki: po szychcie w kopalni wygrywa ultramaratony Maciej Prawy
Dominik Komendacki (fot. archiwum prywatne)

Po tamtym biegu w Krynicy było mu mało, dlatego następnego dnia zapisał się jeszcze na maraton. „W sobotę 60 kilometrów, w niedzielę 40. Kumple patrzyli na mnie z niedowierzaniem, ale super się biegło” – dodaje.

Bieganie na czuja

Potem były już tylko dłuższe dystanse. Przykład? 240 km w Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich. Trasa Biegu 7 Szczytów zaczyna się w Lądku-Zdroju, potem jest Kudowa-Zdrój, następnie Bardo i meta w Lądku (najlepszy czas Dominika: 34 h 38 min).

„To mój stały punkt sezonu. Jestem tam niemal co roku. Raz zresztą zdarzyło mi się tego biegu nie ukończyć. Odcięło mnie, ten jeden jedyny raz zszedłem z trasy – przyznaje i dodaje, że czuł się z tym źle. – Miałem w głowie chaos: co ja zrobiłem?! Byłem trochę zdołowany, ale szybko przekułem to w sukces. Dlaczego? Bo na tym biegu spotkałem świetnych ludzi, m.in. Łukasza Sagana, który zajął wtedy pierwsze miejsce. Zanim zszedłem, biegłem razem z nim i o wiele rzeczy pytałem, dał mi sporo wskazówek”.

Dlaczego musiał zejść z trasy, dowiedział się od Andrzeja Zyskowskiego, który w tamtej edycji był drugi. „On mi powiedział, dlaczego mnie odcięło – bo biegłem za szybko. Doradził, jak rozkładać siły, dał sporo dobrych rad i uznałem, że skoro tyle skorzystałem, to nie będę już rozpamiętywał tego, że nie dobiegłem do mety” – opowiada.

Rozmowy z zawodnikami to podstawowe źródło informacji Komendackiego. Jak sam mówi, nie wstydzi się pytać, śmieje się, że zawsze ma „tysiąc pytań do...”. „Kiedyś do Głogowa z wykładem przyjechał Jerzy Skarżyński (maratończyk, trzykrotny medalista mistrzostw Polski, autor książek o bieganiu – przyp. red.). Poszedłem posłuchać i to też było motywujące. Dowiedziałem się nowych rzeczy, ale też utwierdziłem w przekonaniu, że sam wiele z nich intuicyjnie robię dobrze". 

Dominik Komendacki: po szychcie w kopalni wygrywa ultramaratony Maciej Prawy
Dominik Komendacki (fot. Maciej Prawy)

Na przykład? "To, że codziennie się ważę. Zawsze jak wstanę, choć to nie zawsze jest rano, bo mam czterozmianowy system pracy, wskakuję na wagę. Lepiej widzieć, że ma się pół kilograma za dużo, niż zobaczyć, że to już trzy kilogramy” – tłumaczy. Ale nadwaga Komendackiemu raczej nie grozi.

Maraton po szychcie

Praca na kopalni wymaga sporo wysiłku. Dominik zjeżdża 650 metrów pod ziemię. Jest właściwie odcięty od świata zewnętrznego. Tam, na dole, jest zupełnie inna temperatura – w zależności od miejsca albo bardzo zimno, albo bardzo gorąco – i inna wilgotność niż na powierzchni. Nie ma też stałych godzin pracy: raz zjeżdża w nocy, innym razem o świcie, czasem w środku dnia. „Takie warunki sprawiają, że człowiek się hartuje. Jest silniejszy, także psychicznie” – mówi.

To także sprawia, że trenuje o niestandardowych porach. Raz w miesiącu Dominik biegnie ponad 40 km z pracy do domu. „Robię sobie taki maraton w ramach treningu. Biegnę z Lubina do Głogowa przez wioski, czyli naokoło, bo jest też inna trasa, ale krótsza, tylko 33 kilometry. Robię to najczęściej, kiedy zmianę kończę o 2 w nocy. Ubieram się i zasuwam, przed 6 rano jestem w domu i idę spać” – śmieje się.

Pytany o to, jak w takich warunkach jest w stanie regularnie się odżywiać, by zachować dobrą formę, odpowiada: normalnie. Zawsze je śniadanie, obiad i kolację o stałych porach. Obiad stara się zawsze jeść o godz. 14 i zazwyczaj jest to jedyny raz w ciągu dnia, kiedy je mięso.

„Jak akurat jestem w kopalni, to obiad mam ze sobą. Nie, pod ziemią nie mam mikrofalówki do podgrzania, ale jestem spawaczem, dam sobie radę” – wyjaśnia. A co z treningami? „Trenuję, jak tylko mam czas. Nie liczę tego, nie umiem powiedzieć, czy to jest 40 godzin w tygodniu, czy mniej, czy więcej. Po prostu biegam”.

Jak widać, taka strategia twardziela samouka, który nie ma dietetyków i trenerów, przynosi efekty.

Dominik Komendacki: po szychcie w kopalni wygrywa ultramaratony Maciej Prawy
Dominik Komendacki (fot. Maciej Prawy)

73 godziny biegu

Dwa lata temu Dominik wystartował w Beskidy Ultra Trail. Pobiegł w Challenge'u na 305 kilometrów. Pokonanie trasy zajęło mu 73 godziny 25 minut i dało pierwsze miejsce. „To było ciężkie. Ale duża satysfakcja. Bardzo duża. Były kryzysy, brak snu i tak dalej, ale biegło mi się wspaniale” – podsumowuje krótko.

Był dobrze przygotowany. Każdy chyba wie, że takie dystanse od pewnego momentu biegnie się już tylko głową. „Dla mnie to jest bardzo ważne, żeby mieć w głowie czysto, spokój. Czasem drobiazg może zachwiać równowagę wewnętrzną, no nie wiem, na przykład drobny dług, że się koledze nie oddało 10 złotych, że się rodziców nie odwiedziło, jakiejś sprawy nie dociągnęło do końca, a był czas. Dlatego przed zawodami staram się wszystko załatwiać, zrobić na zicher, żeby potem o tym nie myśleć, brodząc w błocie drugą dobę bez snu” – mówi.

„W takim biegu doświadczenia spod ziemi bardzo się przydają. Też raz jest zimno, a raz gorąco. W nocy ten chłód i zmęczenie mocno dają się we znaki, z kolei w ciągu dnia bywa, że jest upał. No ale trzeba to wytrzymać i tyle” – wyjaśnia.

Nogi dają radę, głowa zawodzi

Wspomina, jak na 70. kilometrze wyrzucił ze swojego plecaka wszystkie ciepłe ubrania, bo było mu za ciężko. „Musiałem zaryzykować: albo będzie mi ciepło i nie dobiegnę, albo zmarznę i wykończę tego potwora. I tak kiedy biegniesz, masz odczuwalne 10 stopni więcej – tłumaczyłem sobie. No i zawsze mam koc termiczny z folii. Użyłem go dopiero trzeciej nocy” – mówi.

Kiedy biegł, liczył godziny. Limit czasu wynosił 76 godzin. „Nie myślałem o odpoczynku, ale o śnie. Dwie godziny spałem drugiej nocy w schronisku, trzeciej nocy i trzeciego dnia kimnąłem się pod drzewami jakiś kwadrans. Musiałem, bo choć nogi dawały radę cały czas, to oczy mi się zamykały. W pewnej chwili schyliłem się do plecaka, podniosłem głowę i nagle nie wiedziałem, skąd nadbiegłem, głowa zawiodła – nie rozpoznałem terenu i 5 minut biegłem w złym kierunku” – wspomina.

Dominik Komendacki: po szychcie w kopalni wygrywa ultramaratony Maciej Prawy
Dominik Komendacki (fot. Maciej Prawy)

Nie prowadził od początku. Był osiemnasty, potem czwarty, trzeci. Trzeciej nocy, 100 km przed metą, zdecydował się zaatakować. „Zacząłem myśleć taktycznie. »Zatankowałem« plecak jedzeniem, bo musiałem już biec do końca bez przerw. Jadłem i piłem powoli, plecak robił się coraz lżejszy. Kontrolowałem dystans, bo zawodnicy byli oznaczeni nadajnikami GPS. Tato dawał mi sygnały, jak daleko jestem od innych. Zresztą kiedy wyprzedziłem pierwszego zawodnika, mój telefon oszalał od SMS-ów. »Biegnij«, »Dawaj, jesteś pierwszy« – dostawałem te wiadomości w środku nocy. To było niesamowite – niby biegniesz sam, a widzisz, ile osób jest z tobą” – relacjonuje Dominik.

Bez rodziny ani rusz

Kiedy biegniesz całą noc, potem dzień i znów noc, po drodze są kryzysy, ale przestaje się na to zwracać uwagę. „Długie dystanse są dla tych, którzy mają mocną głowę, która wytłumaczy organizmowi, że odpocznie po biegu” – tłumaczy.

Pozostają jednak jeszcze kwestie fizyczne: pęcherze, otarcia na całym ciele, kontuzje, które sprawiają, że zawodnicy po prostu muszą zejść z trasy. Tu sposobem jest wyłącznie bardzo dobre przygotowanie i wsparcie bliskich oraz wolontariuszy. Na różnych zawodach to właśnie ich pomoc sprawiła, że przetrwał. Dzwoni, mówi czego akurat potrzebuje i na kolejnym punkcie to dostaje, opatruje rany, przebija pęcherze i leci dalej.

„Przed otarciami chronię się, mocno smarując wszystkie wrażliwe miejsca specjalnym kremem. Tej wiedzy przybywa z każdymi zawodami, ale ja robię też tak zwane treningi sprzętowe i wtedy wszystko testuję: buty, koszulki, plecaki, latarki, kije, skarpetki. Dzięki temu udaje mi się wyeliminować choć część sytuacji, które mogłyby sprawić, że nie dobiegnę do końca”.

Dominik Komendacki: po szychcie w kopalni wygrywa ultramaratony Maciej Prawy
Dominik Komendacki (fot. archiwum prywatne)

Sudecki Święty Graal czeka

Brał też udział w Biegu Szlakiem Wygasłych Wulkanów, został kapitanem w trzech sztafetach: 4-osobowej na Zimowym Ultramaratonie Nowe Granice w Zielonej Górze (w tym roku zwycięstwo, w kilku poprzednich drugie), 10-osobowej na 24h Festiwalu Sportu w Rawiczu (zawsze w czołówce), 3-osobowej Sztafecie Górskiej 3 x 20 km w Lądku Zdroju. Po BUT-cie zaczął szukać nowych wyzwań.

Marzy mu się 400 km. W zeszłym roku kolega z pracy powiedział mu o Biegu Kreta, nazwanym też Trójkątem Sudeckim ŚŚŚ albo Sudeckim Świętym Graalem. To dystans 377 km ze Ślęży w Sobótce na Śnieżkę i Śnieżnik.

„Kurczę, za późno mi powiedział! Było cztery dni do zawodów, nie dałbym rady się przygotować, wziąć urlopu z pracy itd. Byłem załamany. Ale poprzysiągłem sobie, że spróbuję w tym roku” – mówi.

I prawie mu się udało. Prawie, bo bieg został odwołany z powodu pandemii koronawirusa. „Pocieszam się tym, że mnie zakwalifikowali, a nie każdy może wystartować. Liczą się punkty z zawodów, a do tego trzeba napisać list motywacyjny i spośród chętnych wybierają 10 osób” – opowiada.

Pytany, co napisał w liście motywacyjnym, zaczyna się śmiać. „To był mój pierwszy w życiu. Nie jestem zbyt dobry w pisaniu. Napisałem, że marzę o tym, że w zeszłym roku dowiedziałem się za późno i że po prostu muszę pobiec. Bo ja już w głowie mam plan, że jak dobiegnę do mety, to jeszcze kawałek polecę, tak dla siebie, te 23 kilometry, żeby mieć w głowie, że mam czwórkę z przodu, że mam zrobionych 400 kilometrów”.

Dominik Komendacki - bio i statystyki

urodzony: 7 września 1978 roku, wzrost: 171 cm, waga: 68 kg

Górnik i biegacz ultra. Po dwóch latach biegania zaliczył pierwszy start w zawodach ultra. Po kolejnych sześciu dystans 100 km robi w mniej niż 11 godzin. Od dziecka fascynują go motocykle, przed bieganiem trenował motocross. W wolnych chwilach dłubie w garażu przy dwóch youngtimerach, autach po 30 lat, quadzie i dwóch motorach. Chciałby wyruszyć w świat w podróż na motocyklu. Tam, gdzie dojedzie, chciałby trochę pobiegać, wiadomo!

Dominik Komendacki: po szychcie w kopalni wygrywa ultramaratony Maciej Prawy
Dominik Komendacki (fot. Maciej Prawy)

Beskidy Ultra Trail Szczyrk

  • 2018 - Challenge 305 km, 1. miejsce, 73 h 25 min

Festiwal Biegowy Krynica - Bieg 7 Dolin

  • 2014 – 66 km, 11 h 29 min
  • 2015 – 100 km, 12 h 47 min
  • 2016 – 100 km, 11 h 19 min
  • 2017 – 100 km, 13 h 43 min
  • 2018 – 100 km, 11 h 30 min
  • 2019 – 100 km, 10 h 55 min

Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich

  • 2015 – 65 km, 8 h 59 min
  • 2016 – 240 km, 51 h 9 min
  • 2017 – 240 km, DNF
  • 2018 – 240 km, 37 h 46 min
  • 2019 – 240 km, 34 h 38 min

Cross Straceńców – różne dystanse

  • 2013 – miejsce w kat. open: 37
  • 2014 – miejsce w kat. open: 14
  • 2015 – miejsce w kat. open: 6
  • 2016 – miejsce w kat. open: 10
  • 2017 – miejsce w kat. open: 7
  • 2018 – miejsce w kat. open: 19
  • 2019 – miejsce w kat. open: 7

Bieg Szlakiem Wygasłych Wulkanów  - 13 km

  • 2013 – miejsce w kat. open: 21
  • 2014 – miejsce w kat. open: 6
  • 2015 – miejsce w kat. open: 5
  • 2016 – miejsce w kat. open: 3
  • 2017 – miejsce w kat. open: 1

Zobacz także:

RW 05-06/2020

REKLAMA
}