Dopadło Pacewicza [felieton Jacka Fedorowicza]

Piotr Pacewicz – jeden z czołowych dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, a jednocześnie zawzięty propagator i pomysłodawca niezwykle pożytecznej akcji „Polska biega” (w tym roku w jej ramach odbyło się ponad 700 biegów), autor wielu artykułów, wywiadów poświęconych bieganiu, krótko mówiąc: Apostoł Biegania. Pacewicz to także świetny biegacz w swojej kategorii wiekowej, w tej chwili jeszcze M50, ale w przyszłym roku przechodzi do M60. Przechodzi, ale już jako ktoś nieco inny.

Lekkim krokiem - felieton Jacka Fedorowicza
rys. Jacek Fedorowicz

17 maja opowiedział w „GW” o tym, jak to rok temu „odeszło” od niego ścięgno Achillesa. Mam nadzieję, że nie bezpowrotnie, tu mam pewne doświadczenia, ale o tym za chwilę. Artykuł Pacewicza wprawił mnie w nastrój nostalgiczny, ponieważ przeszedłem podobną drogę, tyle że nieco wcześniej.

Pacewicz jest ode mnie 16 lat młodszy. Zaczynał – podobnie jak ja – w wieku podeszłym. Według kryteriów młodzieży jako starzec, czyli sporo po czterdziestce. Bieganie go wciągnęło, wessało, zaanektowało – jak to Piotr określa – wkręcenie mu się zdarzyło, pełne i nieodwracalne. Zwróciłem na niego uwagę, kiedy przyznał się w jakimś dawnym felietonie, kilkanaście lat temu, że biega.
Wtedy to jeszcze nie było wśród tzw. ludzi mediów powszechne, ani tym bardziej – jak dziś – modne.

Wyznanie Pacewicza wzbudziło więc moją sympatię, szczególnie że przyznał się, iż ma ambicję zejść poniżej 1:45’ w półmaratonie; to mi przypomniało moje ambicje w wieku lat 55. Wtedy właśnie marzyłem, żeby zejść poniżej tej granicy, a gdy kilka razy się udało, starałem się zejść poniżej 1:40’, co już się nie udało. Zabrakło kilkudziesięciu sekund, trzasnęły przyczepy mięśnia dwugłowego.

Pacewicza dopadło kilkanaście lat później, trzeba przyznać, że na wyższym niż mój poziomie. Zabrakło mu 13 minut, żeby zejść poniżej trzech godzin w maratonie. Dawne 1:45 w połówce wydawałoby mu się już pewnie wynikiem kompromitującym. Co start, to lepszy wynik i dopiero achilles uświadomił mu, że nie jest nieśmiertelny. Podobnie jak mnie uświadomił to dwugłowy.

Spotykaliśmy się rzadko, czasem było to wzajemne mignięcie na trasie. Raz chwilę dłużej pogadaliśmy na bieżni Agrykoli, niedawno, ale musiało to być jeszcze w czasach bezbłędnie działającego pacewiczowego achillesa, bo, pamiętam, odniosłem wrażenie, że rozmawiam z maszyną do poprawiania wyników. Ale radosną i pełną energii, o bateriach naładowanych na maksa.

Szybko zdał raport, ile ma dziś za sobą, ile przebiegnie za chwilę i w jakim tempie. Życzliwie doradził mi zmianę butów na takie ostatnio wymyślone, w których podeszwę można zwinąć w trąbkę bez żadnego wysiłku, po czym pognał wspaniałym, wytrenowanym krokiem, który by można sfilmować i pokazywać na szkoleniach. Zazdrościłem mu tego „drive’u”. Nie ośmieliłem się tłumaczyć, dlaczego mam buty archaiczne, a miałem, bo właśnie wypełniłem je wkładkami ortopedycznymi, usiłując przeciwstawić się rosnącemu w oczach płaskostopiu i kolejnym kontuzjom, tym razem obu kolan.

Po przeczytaniu zwierzeń Pacewicza o achillesie, bez cienia mściwej satysfakcji, raczej z rozrzewnieniem, mówię: „Piotrusiu, witaj w klubie!” i, idąc tropem jego artykułu, zwracam się do wszystkich, którzy późno zaczęli przygodę z bieganiem, by pamiętali, że frajda jest duża, ale ciągłe – ku własnemu zdumieniu – poprawianie wyników będzie miało kiedyś swój kres. Kres, który oby nie wzbudził zdumienia gwałtownie przechodzącego w depresję. Trudno, człowiek nieśmiertelny nie jest, przynajmniej na razie.

Pacewicz ma rozsądny plan. Będzie teraz biegał mniej, rozsądniej, będzie oszczędzał achillesa i pozwoli mu się regenerować, a jeżeli wystartuje w kolejnym maratonie, będzie pogodzony z faktem, że poniżej trzech godzin nie zejdzie. Tak jak ja staram się pogodzić z myślą, iż w tym roku mogę marzyć co najwyżej, że może jednak zejdę poniżej trzech godzin, tyle że w półmaratonie. Jeżeli w ogóle nie zejdę na trasie. Przepraszam! Z trasy – chciałem powiedzieć.

Miała być jeszcze, na podstawie bogatych doświadczeń osobistych, odpowiedź na pytanie, czy ścięgno może wrócić do stanu pełnej używalności. Może! Dziś już nie pamiętam o dwugłowym. Przeszło mi całkowicie, chociaż dopiero po 10 latach. Jestem pewien, że jeżeli Pacewiczowi znów szajba nie odbije i cierpliwości mu starczy, jeszcze nieraz będzie stawał na podium, byle wytrwał te 10 lat i doczekał kategorii M70.

JF

Ten felieton był pierwotnie opublikowany w magazynie Runner's World w numerze lipiec 2012

REKLAMA
}