Dziewczyny na medal, czyli Irena Szewińska i spółka w Tokio

Irena Kirszenstein (dziś Szewińska), Ewa Kłobukowska, Teresa Ciepły, Halina Górecka, Maria Piątkowska i Barbara Sobottowa w 1964 r. przywiozły z IO w Tokio wór medali, rekordy Polski i świata. Takich żniw nie zebrała już nigdy później żadna polska grupa biegaczek.

archiwum prywatne
Złote dziewczyny: Halina Górecka, Teresa Ciepły, Irena Kirszenstein (dziś Szewińska) i Ewa Kłobukowska. Najlepsze jeszcze przed nimi! (fot. archiwum prywatne)

Zespół, jaki zabrał ze sobą do Tokio trener Andrzej Piotrowski, okazał się mieszanką idealną. Do kilku doświadczonych zawodniczek, które pamiętały jeszcze ducha i styl pracy słynnego polskiego Wunderteamu z lat 50., dołączyły dwa 18-letnie wielkie talenty: Irena Kirszenstein i Ewa Kłobukowska. A jeszcze kilka lat wcześniej obie młode lekkoatletki nawet nie marzyły o wyjeździe na igrzyska.

Irena Kirszenstein zajmowała się wtedy raczej zajęciami kółka aktorskiego w Pałacu Młodzieży i nie za bardzo interesowała się sportem. Imponowała jej co prawda "Czarna Gazela" Wilma Rudolph, amerykańska królowa sprintów z Rzymu, ale sama nie myślała, że będzie trenować lekką atletykę.

O przyszłej karierze obu zawodniczek miał zadecydować przypadek. Talent 15-letniej, długonogiej, mierzącej 176 cm wzrostu Irenki odkryła jej nauczycielka od wuefu Liliana Buholtz-Onufrowicz. "Kiedy zrobiła eliminacje do szkolnej drużyny na długim korytarzu, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Kirszenstein bez żadnego przygotowania pobiegła 60 metrów w czasie 8,1 s. Nauczycielka myślała, że jej się stoper zepsuł. Pobiegłam jeszcze raz i było podobnie" – śmieje się dzisiaj Irena Kirszenstein-Szewińska. Później przyszły treningi pod okiem Jana Kopyto z Polonii Warszawa, a następnie, od 1962 roku, praca z Andrzejem Piotrowskim.

Bardzo podobnie i w tym samym czasie do sportu trafiła Ewa Kłobukowska, namówiona do lekkiej atletyki przez prof. Reginę Morawską. Ewa miała już 16 lat i chciała być księgową lub bankierem, kiedy w 1962 roku zaczęła treningi biegowe.

Obie dziewczyny łatwo biły kolejne rekordy młodziczek i juniorek, jednak jeszcze w sezonie olimpijskim nie były pewne udziału w igrzyskach. Na początku czerwca 1964 roku Kirszenstein naderwała na treningu mięsień dwugłowy. Przez miesiąc miała przerwę i cieszyła się, że zdała maturę oraz wydział Ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego, bo tak rok byłby stracony...

Także wzorowa uczennica Kłobukowska długo nie mogła dojść do wysokiej formy po zerwaniu mięśnia podudzia w 1963 roku. Na szczęście igrzyska odbywały się dopiero w październiku. W czerwcu obie dziewczyny wzięły udział w I Mistrzostwach Europy Juniorów na stadionie X-lecia w Warszawie.

Kirszenstein wygrała tam skok w dal, sztafetę, a w biegu na 200 metrów pobiła blisko 30-letni rekord Polski Stanisławy Walasiewiczówny. Kłobukowska była bezkonkurencyjna na 100 metrów. Od tego momentu było wiadomo, że nie może ich zabraknąć w Tokio.

Dziewczyny na medal, czyli Irena Szewińska i spółka w Tokio
Irena Kirszenstein (dziś Szewińska) podczas konkursu skoku w dal na igrzyskach olimpijskich w Tokio, w którym niespodziewanie zdobyła srebrny medal

Do stolicy Japonii polskie sprinterki leciały 1 października, w dniu urodzin Kłobukowskiej. Linie SAS przygotowały nawet dla niej z tej okazji okazały tort. "Ze względu na podobny wiek najbardziej przyjaźniłyśmy się z Ewą – mówi Szewińska. – Ale jak wchodziłyśmy do grupy sprinterek, czułyśmy dużo życzliwości ze strony starszych koleżanek. Marysia Piątkowska, Basia Sobottowa, Teresa Ciepły i Halina Górecka były dla nas doskonałymi wzorami do naśladowania. I to nie tylko jeśli chodzi o bieganie, ale i o życie w ogóle" – chwali koleżanki pani Irena.

Na dzień dobry w Tokio polskie sprinterki spotkały się ze specyficznym klimatem wioski olimpijskiej. Budynki przeznaczone dla kobiet ogrodzone były płotem, chroniła je straż i nie wolno było tam wchodzić żadnemu mężczyźnie.

Ze względu na zmianę czasu (w Japonii jest mniej więcej 8 godzin później) po przylocie naszym zawodniczkom świetnie się spało. Miało to mieć, niestety, pewne konsekwencje…

"Kiedy poszłyśmy na śniadanie, okazało się, że jest wydawane tylko do godz. 10. A dotarłyśmy tam zaledwie 5 minut po czasie. Ludzie ciągle jeszcze jedli, więc prosiłyśmy Japończyków, żeby nas wyjątkowo wpuścili. Mówiłyśmy o nocnym przylocie, obiecywałyśmy szybko zjeść. Ukłonili się, ale… nas nie wpuścili. Tam wszystko było bardzo punktualnie i regulaminowo. I tak pierwszy dzień zaczęłyśmy na »głodniaka«" – wspomina pani Irena.

Srebrna Irena. Skok w dal

Medalowe żniwa rozpoczęły się już pierwszego dnia zawodów lekkoatletycznych. Na skocznię wyszła młodziutka Irena Kirszensteinówna (jak nazywali ją wówczas dziennikarze). Mimo że była już rekordzistą Polski w skoku w dal, niewielu fachowców dawało jej szanse na sukces.

"Kirszensteinówna ma bardzo niezrównoważoną formę – pisał dla "Przeglądu Sportowego" Jerzy Zmarzlik. – W skoku w dal może równie dobrze skoczyć 650 cm, jak i nie odegrać żadnej roli. To wielki talent, ale jeszcze zupełnie surowy technicznie. No ale czasami takie nieokiełznane talenty robią największe niespodzianki..." – oceniał.

Polka niewiele sobie robiła z opinii fachowców. W odróżnieniu od utytułowanych rywalek nie czuła żadnej presji. Można nawet powiedzieć, że nie do końca zdawała sobie sprawę, co ją właśnie czeka.

"Jak rano wyszłam na stadion, to aż mnie dreszcze przeszły – wspomina. – Był wypełniony kibicami, w większości dziećmi w szkolnych mundurkach. Zawsze lubiłam historię starożytną i dużo o niej czytałam. Ale dopiero jak stanęłam na stadionie, to do mnie dotarło, że naprawdę biorę udział w igrzyskach olimpijskich. Skrzydła mi urosły kiedy stanęłam na rozbiegu skoku w dal!" – opisuje.

Dziewczyny na medal, czyli Irena Szewińska i spółka w Tokio
Ewa Kłobukowska na najniższym stopniu podium podczas dekoracji medalistek po niezwykle zaciętym biegu na 100 metrów na igrzyskach olimpijskich w Tokio (fot. East News)

Start w porannych eliminacjach okazało się jednak trudniejszy niż sama przypuszczała.

"Po rozgrzewce od razu założyłam buty z kolcami, żeby jak najszybciej oddać skoki próbne. Kolce były wtedy dłuższe, bo biegałyśmy po zwykłej bieżni, a nie jak dzisiaj po tartanie. Okazało się, że na skocznię trzeba przejść spory kawałek dookoła stadionu. Szło się po betonie, specjalnym wewnętrznym korytarzem. I tak przez pół stadionu maszerowałam w długich kolcach… na piętach!" – śmieje się dziś Irena Szewińska.

Wiadomo było, że Polka jest bardzo szybka na rozbiegu i dysponuje świetnym odbiciem. Często miewała jednak problemy z trafieniem w belkę. Ponieważ na igrzyskach chciała wystartować w kilku konkurencjach, mniej niż jej rywalki trenowała skok w dal. Jednak już pierwsze próby eliminacyjne pokazały, że Irena była w świetnej dyspozycji.

Miała wyjątkowo dobry rozbieg, nie zmieniała rytmu i lądowała bardzo daleko. Na tablicy ukazał się wynik 6,43 cm – nowy rekord Polski! Identyczny rezultat osiągnęła w drugiej kolejce popołudniowych finałów, co dawało jej drugie miejsce w konkursie, za Brytyjką Mary Rand. Jakby tego było mało, za moment wyśrubowała wynik do 6,60 cm! W przedostatniej kolejce poirytowana Rand ustanowiła nowy rekord świata (6.76), ale srebrny medal i olbrzymi sukces Polki stał się faktem.

"Gratulacje otrzymywałam zewsząd, bo to była duża niespodzianka. Ja też nie liczyłam, że zdobędę medal. Czasami śniłam, że stoję na podium. I już na początku igrzysk marzenia się spełniły" – mówi wzruszona nawet dziś pani Irena.

Oczywiście euforia zapanowała też w Polsce. "Ponownie okazało się, że przy ustalaniu prognozy, i to nawet w sportach wymiernych, nie zawsze można zdać się na liczby. Kto mógł bowiem przypuszczać, że Kirszenstein, co do której w kochanej ojczyźnie prowadzono spory o większą czy mniejszą przydatność skokową, właśnie w Tokio zrobiła »skok« i włamała się do kasetki ze srebrem" – emocjonował się dziennikarz katowickiego "Sportu" Tadeusz Maliszewski.

Brązowa Ewa. 100 metrów

W odróżnieniu do Ireny Kirszenstein, na którą nikt nie stawiał, Ewę Kłobukowską po cichu wymieniano w gronie faworytów biegu na 100 metrów. Miała najlepszy wynik na listach światowych – 11,3 s (rekord Polski), ale aż sześć innych zawodniczek biegało przed igrzyskami tylko minimalnie wolniej (11,4 s).

Dziewczyny na medal, czyli Irena Szewińska i spółka w Tokio
Irena Kirszenstein (dziś Szewińska) ze srebrnym medalem zdobytym w biegu na 200 metrów na igrzyskach olimpijskich w Tokio

Stumetrówka jest konkurencją loteryjną, w której dużą rolę odgrywają mocne nerwy. Nie było wiadomo, jak z takim stresem poradzi sobie tak młoda zawodniczka, jak Ewa.

Już po eliminacjach było widać, że najgroźniejszymi rywalkami 18-letniej Polki będą czarnoskóre Amerykanki: Wyomia Tyus, Edith McGuire i Willye White. I faktycznie, finał olimpijski przekształcił się w wielki pojedynek Kłobukowskiej z trzema reprezentantkami USA. Polka wylosowała tor pierwszy. Niestety, Amerykanki znalazły się na torach 6, 7 i 8. A wiadomo, że znacznie lepiej się walczy, kiedy ma się najgroźniejsze rywalki obok siebie.

Złe losowanie nie załamało Ewy. Przeciwnie, była bardzo opanowana. Doskonale wyszła z bloków i już po 10 metrach prowadziła z zawodniczką biegnącą koło niej. Na przeciwległych torach gnały jednak Amerykanki. Pierwsza na linię mety wpadła Tyus. 0,2 s za nią równocześnie McGuire, White i Kłobukowska. Zdjęcia z fotokomórki wykazały, że Polka była trzecia.

"Wiem, że zwycięstwo na 100 metrów leżało w zakresie moich możliwości. Amerykanki, jak się później przekonałyśmy, były do pokonania" – analizowała później Polka.

Nie było jednak co narzekać. Brązowy medal Ewy Kłobukowskiej był wówczas największym triumfem w kobiecych sprintach od czasów Stanisławy Walasiewiczówny, która na najkrótszym dystansie na olimpiadzie w Los Angeles w 1932 roku zdobyła złoto, a cztery lata później w Berlinie srebro.

Srebrna Irena II. 200 metrów

Irena Kirszenstein jest idealnym typem sportowca – stwierdziła w trakcie igrzysk Elżbieta Duńska-Krzesińska na łamach katowickiego "Sportu". – Szybka, silna, skoczna, potrafi nie myśleć o sporcie, nie przejmować się wynikiem, wyłączyć się w pewnym momencie, zająć się czymś bardzo odległym. Dzięki temu się nie męczy. Jest wypoczęta przed walką zabierającą tyleż sił fizycznych, co umysłowych. Irena ma 18 lat, jest beztroska, ciężar rekordów jej nie gniecie. Może więc zwyciężać, właśnie w chwilach, gdy nikt na nią nie liczy" – analizowała złota medalistka z Melbourne i srebrna z Rzymu w skoku w dal.

Podobnie jak przed skokiem w dal, tak i przed startem na 200 metrów nadal niewielu stawiało na medal Polki. Murowanymi faworytkami wydawały się być Amerykanki i Australijki. Polka postanowiła jednak ponownie zadziwić wszystkich. O tym, że może być naprawdę dobrze, przekonywał ją… numer 168, jaki otrzymała od organizatorów. Początkowo jednak z niczym jej się nie kojarzył.

Dziewczyny na medal, czyli Irena Szewińska i spółka w Tokio
Teresa Ciepły podczas jednego z treningów przed biegiem na 80 metrów przez płotki, w którym wywalczyła srebrny medal na igrzyskach olimpijskich w Tokio (fot. East News)

Aby zdobyć medal w rywalizacji na 200 m, trzeba było pomyślnie wystartować w trzech biegach. W eliminacjach Irena uzyskała czas 23,8 s, a w półfinale – 23,6 s.

"Popatrzyłam na te moje 168 i powiedziałam do trenera, pana Piotrowskiego, że skoro była już 8 i 6, to w finale powinnam pobiec 23,1 s. Ale to był żart. Skoro miałam życiówkę 23,5 s, nie myślałem o tym, że mogłabym się nagle tak bardzo poprawić. W sprintach taka różnica to prawdziwa przepaść" – mówi lekkoatletka.

Ale czasem udaje się przeskoczyć i przepaść. Po finale zobaczyła obok swojego nazwiska czas 23,1! Wygrała Amerykanka Edith McGuire z wynikiem 23,0. Irena Kirszenstein dzięki niesamowitemu finiszowi pokonała o pierś Australijkę Marilyn Black (również miała 23,1 s) i ustanowiła rekord Europy.

"Polka pierwszą połowę dystansu biegła jakby bez rozpędu. Dopiero na prostej swobodnie przyspieszyła, lecz nadal sprawiała wrażenie, że zbytnio się nie wysila. Ma taki styl biegania: niby wolno, a szybko, długi krok, swobodne, luźne ruchy ramion. Po tym sukcesie wielu fachowców uważa, że Polka jako pierwsza kobieta na świecie przekroczy 7 metrów w skoku w dal i pobije rekord Wilmy Rudolph w biegu na 200 metrów" – napisał Bohdan Tomaszewski w książce "Przeżyjmy to jeszcze raz".

Pani Irenie udało się dokonać tego drugiego wyczynu.

Srebrna Teresa. 80 metrów przez płotki

Po biegu na 200 m polska juniorka postanowiła zostać na bieżni. Mimo sprzeciwu i protestów wyprowadzającego ją Japończyka! Kirszenstein chciała po prostu zobaczyć, jak pójdzie jej koleżankom, Teresie Ciepły i Marii Piątkowskiej, w finale biegu na 80 metrów przez płotki. A warto było poczekać, gdyż Ciepły wywalczyła chwilę później srebrny medal!

Polka nie wyszła najlepiej z bloków, ale z każdym krokiem nabierała odpowiedniego rytmu. Biegła niemal jak w transie, przeskakując kolejne płotki. Z podobną precyzją pokonały dystans Niemka Karin Balzer i Australijka Pam Kilborn. Wszystkie trzy panie wpadły na taśmę jednocześnie, w czasie rekordu świata 10,5 s!

Nie został on uznany ze względu na zbyt silny wiatr, ale przecież nie to było najważniejsze. Po szczegółowej analizie finiszu okazało się, że Niemka była minimalnie szybsza od Polki. Z kolei Maria Piątkowska zajęła wysokie, szóste miejsce.

Dziewczyny na medal, czyli Irena Szewińska i spółka w Tokio
Irena Kirszenstein (dziś Szewińska) i Ewa Kłobukowska podczas jednego z treningów przed biegiem sztafetowym 4 x 100 metrów, w którym reprezentantki Polski na igrzyskach olimpijskich w Tokio zdobyły złoty medal, ustanawiając rekord świata czasem 43,69 s (fot. East News)

Doskonały występ olimpijski Teresy Ciepły był jeszcze większym zaskoczeniem niż dokonania młodszych koleżanek. Co prawda miała ona już w swoim dorobku brązowy medal olimpijski wywalczony 4 lata wcześniej w sztafecie w Rzymie, ale tym razem nikt nie spodziewał się po niej wyjątkowych wyników. Wszystko dlatego, że sprinterka Zawiszy Bydgoszcz miała długą przerwę w startach spowodowaną ciążą i narodzinami córki.

"Naprawdę nie spodziewałam się medalu. Przecież dziecko, roczna przerwa w treningach, och, jaka jestem dzisiaj szczęśliwa. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, aby forma przyszła z taką punktualnością, niemal co do godziny, jak w Tokio" – mówiła.

Złote: Teresa, Irena, Ewa. 4 x 100 m.

Trener sztafety Andrzej Piotrowski, oprócz Ireny, Ewy i Teresy miał jeszcze do dyspozycji Halinę Górecką (7. na 100 metrów), Marię Piątkowską (6. na płotkach) oraz Barbarę Sobottową (6. na 200 m). Pozycja ścigających się na prostych Ireny i Ewy była niepodważalna.

Aby być w 100% pewnym najlepszego zestawienia drużyny, już w trakcie igrzysk postanowił przeprowadzić ostateczne eliminacje. Pokazały one, że na wirażach pobiegną Teresa Ciepły i Halina Górecka.

Przed igrzyskami, podczas meczu międzypaństwowego z NRF, Polki ustanowiły rekord świata w czasie 44,2 s. W Tokio wszystkie prezentowały życiową formę i nic dziwnego, że uważano je za faworytki do olimpijskiego złota. Najgroźniejszymi rywalkami miały być oczywiście Amerykanki. W występach indywidualnych Tyus i McGuire wygrywały z naszymi. Wydawało się, że szybkościowo poszczególne Amerykanki są trochę lepsze od Polek. Wszystko więc zależało od zgrania zespołów i szybkości zmian.

Tu niestety nie było różowo. Wielokrotnie przebudowywana w ciągu roku sztafeta ciągle szwankowała na zmianach. W półfinale szczególnie nieudana była pierwsza zmiana – między Teresą i Ireną. Wszyscy zadawali sobie pytanie: jak będzie w finale?

"Spodziewałyśmy się, że przy dobrych zmianach uzyskamy czas około 44 sekund. Przecież sztafeta to wielka loteria. Tu nigdy nie można być pewnym ani zwycięstwa, ani wyniku" – mówiła Teresa Ciepły.

Dziewczyny na medal, czyli Irena Szewińska i spółka w Tokio
Dekoracja medalistek w biegu sztafetowym 4 x 100 metrów na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Na najwyższym stopniu podium Polki - nowe rekordzistki świata (fot. East News)

Pierwszy pojedynek Polski i Stanów Zjednoczonych odbył się… podczas losowania. Oczywiście lepiej było mieć rywalki przed sobą, gonić je i orientować się w sytuacji. Szczęście uśmiechnęło się do Polek. Wylosowały czwarty tor, mając przed sobą ekipę USA.

"Przed biegiem odczuwałyśmy chęć rewanżu na Amerykankach – wspomina Irena Szewińska. – W końcu wszystkie indywidualnie z nimi przegrałyśmy. Miałyśmy już medale, a teraz chciałyśmy czegoś więcej. Zanim przed finałem rozeszłyśmy się na miejsca do zmian, podałyśmy sobie ręce i krzyknęłyśmy: »Teraz pokażemy, na co nas stać! Musimy wygrać!«".

Ostatniego dnia zmagań lekkoatletycznych na National Stadium przybyło 80 000 ludzi. Przed startem sztafet zapadła kompletna cisza. Strzał startera. Ruszyły. Teresa Ciepły nie wystartowała najlepiej.

"Jeszcze na 15 minut przed startem byłam potwornie zdenerwowana – relacjonowała po biegu. – Kiedy stanęłam w blokach startowych, nieco się uspokoiłam. Mimo to pierwsze 30 metrów pobiegłam trochę usztywniona. Potem było już dobrze".

I faktycznie, Teresa, oddając pałeczkę Irenie, była już na równi z Amerykankami. Zmiana wypadła perfekcyjnie. Polską juniorkę czekało nie lada wyzwanie: nie dać się wyprzedzić najszybszej kobiecie świata Wyomii Tyus. 18-latka pobiegła wspaniale i dotrzymała kroku mistrzyni stumetrówki. Do Haliny dotarła w pełnym biegu, krzycząc, by ta jeszcze przyspieszyła tempo. Na wirażu Górecka pobiegła doskonale i wypracowała przewagę nad White.

"Nie ma co ukrywać, bardzo bałyśmy się przed tym biegiem – przyznała później Halina Górecka – Mówiono nam, że mamy wielkie szanse zdobycia złota. Startować ze świadomością, że jest się faworytem, jest niezwykle trudno. Wszystkie zmiany wyszły nam dobrze. Ryzykowałyśmy i oddawałyśmy pałeczkę w pełnym biegu. W sporcie trzeba trochę ryzykować" – mówiła 13-krotna rekordzistka kraju.

Dzięki atakowi Haliny, Ewa ruszyła pierwsza na ostatnią prostą. Miała 2 metry przewagi, ale jeszcze wiele do zrobienia. Do mety biegła lekko i swobodnie. McGuire nie miała szans, by ją dogonić. Polki w wielkim stylu zdobyły złoty medal w sztafecie, ustanawiając fantastyczny rekord świata – 43,69 s!

Po biegu japońscy porządkowi chcieli zabrać Ewie Kłobukowskiej złotą pałeczkę. Nie dała jej. Pałeczka przez ogrodzenie dostała się w ręce trenera Piotrowskiego i pojechała do Warszawy. Dziewczyny długo po biegu tonęły w swoich objęciach. To była ich jedyna celebracja sukcesu. W wiosce olimpijskiej nie mogły się napić nawet lampki szampana. Wymagający trener Piątkowski akurat tym się nie przejmował...

Dziewczyny na medal, czyli Irena Szewińska i spółka w Tokio
Irena Szewińska

"Wtedy wydawało mi się to zupełnie naturalne, że jak się startuje, to można wygrywać. Wiek nie miał żadnego znaczenia. Liczy się przekonanie o własnych możliwościach. Przy równym przygotowaniu dużą rolę odrywa chęć zwycięstwa i nastawienie psychiczne" – zauważa Irena Szewińska.

W Tokio jeszcze nie odczuwały popularności. Wszyscy cieszyli się z sukcesów w gronie znajomych. Medalistów było wielu, a nieliczni polscy dziennikarze nie wywierali presji na zawodników. Kiedy biegaczki wróciły do kraju, przeżyły szok.

"Nagle z osoby anonimowej stałam się bardzo znana. Na lotnisku witały nas tłumy ludzi. Ciągle byłam zapraszana na spotkania, do szkół, do zakładów pracy, rano ktoś do mnie dzwonił do domu, ktoś inny wpadał z bukietem kwiatów, wszyscy prosili o autografy…" – uśmiecha się dziś pani Irena.

Irena Kirszenstein i Ewa Kłobukowska dostały Złote Krzyże Zasługi z rąk premiera Józefa Cyrankiewicza. Podczas oficjalnej uroczystości w Sali Kongresowej to 18-letniej dziewczynie powierzono zaszczyt przemówienia w imieniu odznaczonych.

"Obiecujemy nadal pracować nad formą sportową i uzyskiwać wyniki, które rozsławią imię Polski na całym świecie" – zapewniła Kirszenstein. Słowa dotrzymała.

Polskie olimpijki z Tokio w liczbach

  • 22 lata – tyle wynosiła średnia wieku polskiej sztafety 4 x 100 metrów kobiet na igrzyskach w Tokio. Mieszanka rutyny (Halina Górecka i Teresa Ciepły po 26 lat) z młodością (Irena Kirszenstein i Ewa Kłobukowska po 18 lat) dała nam złoty medal i rekord świata.

  • 261 medali olimpijskich – tyle krążków zdobyli polscy sportowcy na letnich igrzyskach. Najwięcej, bo aż 52 (22 złote, 17 srebrnych,13 brązowych), zdobyli nasi lekkoatleci.

  • 7 medali olimpijskich zdobyła w swojej karierze Irena Szewińska. Oprócz tych z Tokio wywalczyła też złoto (200 m) i brąz (100 m) w Meksyku w 1968 roku, brąz (200 m) w Monachium w 1972 roku i złoto (400 m) w Montrealu w 1976 roku.

  • 43,69 sekund – taki wynik osiągnęła polska sztafeta na igrzyskach w Tokio. Był to nowy rekord świata, który utrzymał się przez 4 lata. Jako rekord Polski został pobity dopiero 16 lat później.

RW 03/2012

Zobacz również:
REKLAMA
}