Henryk Braun: Nie śpiewajcie mi "100 lat"!

97-letni Henryk Braun nie ma wątpliwości: receptą na długowieczność jest bieganie. Legenda polskiej lekkoatletyki, czołowy polski maratończyk lat sześćdziesiątych i brązowy medalista mistrzostw świata weteranów w maratonie, opowiada RW o startach z Kusocińskim, Petkiewiczem i Nojim, biegowym spisku przeciwko żonie i początkach długodystansowego biegania w Polsce.

Henryk Braun: legenda polskiego maratonu, brązowy medalista mistrzostw śwata weteranów w maratonie i wielki popularyzator biegania w Polsce
Henryk Braun ze swoją gromadzoną przez dziesięciolecia kolekcją medali i pucharów (fot. Grzegorz Nelec)

Wielu z tych, którzy pukali się w czoło, gdy Henryk Braun biegał na poznańskiej Dębinie, już nie żyje. Popularny „Reniu” nadal trzyma się świetnie. Rocznik 1912. Zodiakalny Baran.

„Jestem uparty! Nawet jak mnie torturowało gestapo, nie załamywałem się. Jeden raz i jest po tobie. Tego nauczył mnie sport” – mówi nestor polskich biegaczy.

Już ośmiokrotnie obiegł Ziemię. Swoją przygodę z bieganiem zaczął przed II wojną światową. W 1920 r., po śmierci ojca, matka postanowiła wrócić z Berlina do Polski. „Reniu” miał 12 lat, gdy zaczął trenować w „Sokole”. Cztery lata później trafił do poznańskiej „Warty”.

Nielegalnie przed metą

„Miałem 16 lat, gdy wystartowałem w pierwszym biegu. Nielegalnie – przyznaje Heniu, który często był na bakier z przepisami. Robił to, co chciał, ale zawsze z klasą. - Bałem się jednak dobiec do mety, choć wyprzedziłem wielu starszych zawodników. Potem mnie szukali, ale dałem nogę”.

Jako młodzieżowiec rywalizował z biegaczami z krajowej czołówki. Wtedy w nagrodę dostawało się oranżadę. Heniu to skromny chłopak. Pokazuje przedwojenne zdjęcie w kapeluszu i na scenie, ale nie wspomina, że był aktorem. Pracował wtedy w Zakładach im. Hipolita Cegielskiego. Powstał tam zespół teatralny.

„To ja! To były czasy – śmieje się Heniu. – Zawsze lubiłem życie”.

Startował razem z Kusocińskim i Petkiewiczem, Nojim i Szwarcem. „Kusy i Noji nie lubili się. Gdy tylko mogli, to ze sobą nie rywalizowali. Nie wiem, co było między nimi, ale widać było, że się nie cierpią” – wspomina.

Sport, bieganie – oto jego życie. Startował w wielu biegach. „Warta” była przed wojną jednym z czołowych klubów w Polsce. Wtedy nie było biegów z udziałem amatorów, jak dzisiaj. Trzeba było należeć do profesjonalnego klubu. Heniu miał dobre warunki fizyczne.

„Jestem typowym długodystansowcem – charakteryzuje sam siebie. – Nigdy nie próbowałem sił w sprincie, bo wiedziałem, że moim przeznaczeniem są długie dystanse”.

Oczywiście przed wojną nie mówiło się w ogóle o maratonie.

Henryk Braun: legenda polskiego maratonu, brązowy medalista mistrzostw śwata weteranów w maratonie i wielki popularyzator biegania w Polsce
Kto biega całe życie, ten się czuje znakomicie. Nawet z 97 latami na karku – twierdzi Henryk Braun (fot. Grzegorz Nelec)

Na baczność w gestapowskiej celi

Gdy zaczęła się hitlerowska okupacja, pan Henryk biegał. Wspomina jeden z treningów na swojej Dębinie.

„Wieczorem wyszedłem na trening. Na jednym z mostków zauważyłem żandarma na koniu. Zagadał do mnie po niemiecku, czy jestem Niemcem. Udałem, że nie słyszę. Jak najszybciej biegłem do chaty. Czułem zimny pot na plecach. Po pewnym czasie zobaczyłem dwóch innych żandarmów. Zamarłem! Pomyślałem, że to koniec. Zaraz zaczną strzelać, bo nasłał ich ten na koniu. Zapytali, jak się biega. Odpowiedziałem, że dobrze. Po tym treningu miałem dosyć. Zrozumiałem, że w czasie okupacji ten, kto biega, traktowany jest jako ten, który ucieka. Na następny trening czekałem do końca wojny. Tym bardziej że wkrótce trafiłem na gestapo”.

We wrześniu 1943 r. z biura w Deutsche Waffen und Muntionwerke wyciągnęło go dwóch gestapowców.

„Nie wiedziałem, o co chodzi” – dziś Braun wzrusza ramionami, ale wówczas był śmiertelnie przerażony. Wiedział, co to gestapo.

„Pomagałem Żydom, szmuglowałem dla nich żywność, gdy budowali wał ochronny nad Wartą. Pytali jednak o jakieś nazwisko. Odpowiedziałem, że takich nazwisk jest wiele i nie wiem, o kogo chodzi”.

Po przesłuchaniu na gestapo trafił do Fortu VII. Spał na baczność w celi, gdzie mogło pomieścić się 50 więźniów. Ich była ponad setka.

„Wytrwałem tylko dlatego, że byłem sportowcem – mówi z przekonaniem pan Henryk. – Miałem siłę fizyczną i psychiczną. Nie poddawałem się. Wiedziałem, że jeśli choć raz pęknę, to będzie koniec. Tego nauczyło mnie bieganie”.

Po głowach więźniom biegały szczury, a w zupie można było znaleźć myszy. Potem, po alianckim nalocie, zawodnik „Warty” trafił do obozu w Żabikowie. Braun traktowany był jako więzień niebezpieczny. Trafił do celi z politycznymi, w której było wielu kapusiów. Potem został przeniesiony do Inowrocławia. Wreszcie w lipcu 1944 r. zwolniono go.

„Myślałem, że śnię. Nie wiedziałem, co się dzieje. Jakbym z piekła trafił znowu do świata żywych”.

Henryk Braun: legenda polskiego maratonu, brązowy medalista mistrzostw śwata weteranów w maratonie i wielki popularyzator biegania w Polsce
Henryk Braun podczas zawodów w latach 50. i 60. ubiegłego wieku (fot. archiwum prywatne)

Treningowa pomoc kolejarzy

Po wojnie pan Henryk zaczął biegać. Również we Wrocławiu, gdzie trafił jako specjalista do odzyskiwania mienia.

„Każdy trening był zaplanowany. Wiedziałem, co robić. Wiedziałem, że ważne są rozgrzewka i rozbieganie. Pamiętaj: kilometry wykręcone zimą to jak pieniądze w portfelu. Zawsze masz co wyciągnąć!”.

Z rodzinnej Dębiny na długie treningi wyjeżdżał... pociągiem. „Kupowałem bilet w jedną stronę, do Czempinia, i wracałem stamtąd biegiem”.

Miał na liczniku co najmniej 30 kilometrów. Biegacz musi poznać, co to wiatr, mróz i deszcz. To nie przyjemny tenis w hali!

Pionier polskich weteranów

Pierwszy maraton przebiegł w Berlinie Wschodnim, w latach 80. Ma na swoim koncie 80 maratonów. Rekord życiowy – 3:11.00. Na innych dystansach startował prawie dwa tysiące razy. Jako jeden z pierwszych biegaczy z Polski startował w Mistrzostwach Świata Weteranów (25 km) w Karlowych Varach w 1971 r.

„Pamiętam wielu zawodników z Japonii. Dla mnie to był szok. Nigdy wcześniej z nimi się nie ścigałem. Zapamiętałem, że biegli w białych rękawiczkach, choć słońce było prawie w zenicie. Z jednym z nich ścigałem się przez cały dystans. Był lepszy ode mnie, ale po biegu podszedł do mnie i upewniwszy się, że jestem Polakiem, zaproponował udział w maratonie w Japonii. Niestety, start nie doszedł do skutku, choć Japończycy pokrywali koszty. To były inne czasy”.

Uczył organizatorów biegów, co to kategorie biegowe. Propagował imprezy dla weteranów. Nadal funduje nagrody w Mistrzostwach Polski Weteranów w Murowanej Goślinie. Bez Henia i jego żony trudno wyobrazić sobie ten bieg.

100 lat to za mało!

Jako 40-latek zdobywał punkty dla „Warty” w ligowych rozgrywkach. „My, weterani, byliśmy lepsi niż młodzi” – stwierdza z dumą „Reniu”.

Biegi „Wiek Henryka Brauna” rozgrywane są w Poznaniu na wiosnę. Data urodzin pana Henia przypada na 31 marca. Po biegu Braunowie zapraszają wszystkich na skromną imprezę. Heniowi od lat nie śpiewa się „100 lat”, bo to nie wypada. Przecież nikt nie będzie życzył ikonie polskich biegów tak krótkiego życia!

Henryk Braun: legenda polskiego maratonu, brązowy medalista mistrzostw śwata weteranów w maratonie i wielki popularyzator biegania w Polsce
Zofia Braun, żona pana Henryka, młodsza od niego o 17 lat, zaczęła biegać dopiero po sześćdziesiątce (fot. archiwum prywatne)

„Pamiętam Henia, odkąd zacząłem biegać. Był na każdym biegu! – opowiada Marian Kapitańczyk, który jest znanym gawędziarzem w biegowej branży. – To jego życie. Do dziś pojawia się jako gość na wielu biegach”.

Henryk Braun zawsze jest na kilku ważnych imprezach – na maratonach w Dębie (jest honorowym obywatelem tego miasta), w Poznaniu, na „dziesiątce” w Kołaczkowie. Jest honorowym członkiem Klubu Maratończyka „Malta Poznań”. Puchary, medale, dyplomy zdobią wszystkie ściany jego niewielkiego mieszkania.

Zofia Braun jest o 17 lat młodsza od męża. Zaczęła biegać, gdy skończyła 60 lat. „Wcześniej powiedziałam sobie, że muszę pomagać Heniowi, ale bieganie zawsze mnie ciągnęło – mówiła jeszcze dziesięć lat temu. – No, przyznam, że to „Reniu” mnie zdopingował do biegania”.

Mąż przyznaje się do „spisku”, który sprokurował, by namówić żonę do biegania. „Wyciągałem ją na treningi. Mówiłem, że ma przebiec 20 minut, a biegła pół godziny. W końcu, jako że jest młodsza ode mnie, zaczęła ze mną wygrywać. Koledzy śmiali się, ale ja byłem dumny. Jako trener i mąż. No i spiskowiec” – jak zawsze żartobliwie opowiada pan Henryk.

Trzy lata temu pani Zofia miała wylew i od tej pory Heniu opiekuję się żoną. „Jestem teraz także kucharzem – mówi z pewną dumą. – Trzeba sobie jakoś radzić, a nie rozpaczać”.

Biegiem przed kostuchą!

„Uciekałem Niemcom i teraz też uciekam, bo gonią mnie dębowe dechy” – śmieje się „Reniu”. Dzisiaj Henryk Braun nadal lubi przewietrzyć się, choć wiek nie pozwala mu na klasyczne bieganie. Nestor polskich biegaczy wie, czemu zawdzięcza swoją prawie stuletnią kondycję.

„Kto biega całe życie, ten się czuje znakomicie” – zapewnia „Reniu”, demonstrując żwawą przebieżkę na ulicy Łozowej na poznańskim Dębcu, gdzie mieszka od 1946 roku.

„Bieganie jest moim życiem” – zapewnia.

Zobacz także: Historia biegania w Polsce. Początki i rozwój biegów masowych

RW 01-02/2009

REKLAMA
}