Wielu z tych, którzy pukali się w czoło, gdy Henryk Braun biegał na poznańskiej Dębinie, już nie żyje. Popularny „Reniu” nadal trzyma się świetnie. Rocznik 1912. Zodiakalny Baran.
„Jestem uparty! Nawet jak mnie torturowało gestapo, nie załamywałem się. Jeden raz i jest po tobie. Tego nauczył mnie sport” – mówi nestor polskich biegaczy.
Już ośmiokrotnie obiegł Ziemię. Swoją przygodę z bieganiem zaczął przed II wojną światową. W 1920 r., po śmierci ojca, matka postanowiła wrócić z Berlina do Polski. „Reniu” miał 12 lat, gdy zaczął trenować w „Sokole”. Cztery lata później trafił do poznańskiej „Warty”.
Nielegalnie przed metą
„Miałem 16 lat, gdy wystartowałem w pierwszym biegu. Nielegalnie – przyznaje Heniu, który często był na bakier z przepisami. Robił to, co chciał, ale zawsze z klasą. - Bałem się jednak dobiec do mety, choć wyprzedziłem wielu starszych zawodników. Potem mnie szukali, ale dałem nogę”.
Jako młodzieżowiec rywalizował z biegaczami z krajowej czołówki. Wtedy w nagrodę dostawało się oranżadę. Heniu to skromny chłopak. Pokazuje przedwojenne zdjęcie w kapeluszu i na scenie, ale nie wspomina, że był aktorem. Pracował wtedy w Zakładach im. Hipolita Cegielskiego. Powstał tam zespół teatralny.
„To ja! To były czasy – śmieje się Heniu. – Zawsze lubiłem życie”.
Startował razem z Kusocińskim i Petkiewiczem, Nojim i Szwarcem. „Kusy i Noji nie lubili się. Gdy tylko mogli, to ze sobą nie rywalizowali. Nie wiem, co było między nimi, ale widać było, że się nie cierpią” – wspomina.
Sport, bieganie – oto jego życie. Startował w wielu biegach. „Warta” była przed wojną jednym z czołowych klubów w Polsce. Wtedy nie było biegów z udziałem amatorów, jak dzisiaj. Trzeba było należeć do profesjonalnego klubu. Heniu miał dobre warunki fizyczne.
„Jestem typowym długodystansowcem – charakteryzuje sam siebie. – Nigdy nie próbowałem sił w sprincie, bo wiedziałem, że moim przeznaczeniem są długie dystanse”.
Oczywiście przed wojną nie mówiło się w ogóle o maratonie.