Półmaraton w Wałbrzychu, na starcie ponad 500 biegaczy, wśród nich Henryk Fortoński. Nie przebiegnie całej trasy, do pokonania ma 7 km. Na metę dociera po 43 minutach i 1 sekundzie.
"Myślałem, że pójdzie mi dużo gorzej, bo ostatnio nie miałem czasu na trening" – przyznaje Fortoński. Dzisiaj już nikt specjalnie się nie dziwi, widząc go na starcie, zwłaszcza w Wałbrzychu, w którym jest lokalnym bohaterem, ale były momenty, w których czuł się dyskryminowany ze względu na swoją niepełnosprawność.
"Nawet organizatorzy niektórych zawodów krzywo się na mnie patrzyli, teraz jest już trochę lepiej" – przyznaje wałbrzyski człowiek z żelaza. Choć wynik sportowy i bicie własnych rekordów jest dla niego ważne, to jednak najistotniejsze jest to, że nauczył się żyć ze swoją niepełnosprawnością i korzystać z życia w sposób, którego może mu pozazdrościć wielu pełnosprawnych.
Henryk Niezłomny
Przed wypadkiem trenował zapasy i bardzo lubił biegać, ale nigdy nie był sportowcem wyczynowym. Pracował w wałbrzyskiej kopalni Thorez. To była jedna z tych bardziej niepokornych kopalni w regionie. Henryk dobrze pamięta strajki z lat osiemdziesiątych.
Dniem, który już na zawsze zmienił jego życie, był 14 stycznia 1985 roku, dokładnie dzień przed wypłatą. "Pracowałem na ścianie. Z miejsca, w którym byłem, ściągnął mnie łańcuch od przenośnika, wylądowałem ładnych parę metrów dalej. To prawda, że w takich sytuacjach życie przelatuje przed oczami" – przyznaje.
Znalazł się w szpitalu, w którym zostać musiał ponad 4 miesiące. Przeszedł kilka operacji i przeszczepów, które, niestety, nie przyjęły się. Lekarze zdecydowali, że trzeba amputować lewe podudzie. Było bardzo ciężko, ale już w szpitalu stwierdził, że to nie koniec świata, że przecież jeszcze coś z tym życiem można zrobić.