Czeka Cię teraz nie maraton, ale egzamin z łowiectwa. To jakiś żart?
Nie, bo łowiectwo od dawna jest moją pasją. W skład egzaminu, który przede mną, wchodzą informacje o kynologii, czyli psach myśliwskich, broni, amunicji, okresach ochronnych, bezpieczeństwie. Najtrudniejszy dla mnie jest status Polskiego Związku Łowieckiego i prawo łowieckie. Wszystko sformułowane ciężkim, prawnym językiem, do którego nigdy nie miałem głowy. To bardzo obszerna tematyka, do której nie można w krótkim czasie się przygotować. Ale mam dużo literatury łowieckiej rożnych autorów, m.in. „Łowiectwo” Okarmy i Tomka – najlepszy podręcznik w Europie.
Uczestniczyłem w kursach w Nowym Sączu. Do tego jeszcze dwa obowiązkowe treningi strzeleckie. Sam egzamin podzielony jest na trzy części: test pisemny, pytania ustne oraz strzelnicę. Trudna sprawa, ale uczę się i myślę, że uda mi się go zdać za pierwszym podejściem.
Skąd w Tobie zamiłowanie do myślistwa?
Mieszkam w Muszynie, na pograniczu Bieszczad i Tatr. Las i góry mam tuż obok. Chodzę tam od dziecka. Ale poza moim kuzynem nikt w rodzinie nie był myśliwym. Ja sam chcę nim zostać od jakichś dziesięciu lat. Nie chodzi mi o zastrzyk adrenaliny na polowaniach. By być myśliwym, trzeba mieć przede wszystkim zamiłowanie do lasu, do przyrody, do samej tematyki łowieckiej. Podstawą jest etyka – szacunek do zwierząt i kolegów. Samo polowanie jest jednym z etapów, który znajduje się gdzieś na końcu działalności myśliwego.
Wcześniej dokarmiamy, pomagamy zwierzynie. Sprawia mi radość właśnie ta myśl, że czasem poprzez karmienie ratuję zwierzętom życie. Denerwują mnie ludzie, którzy uważają się za wielkich miłośników przyrody i wykrzykują obraźliwe słowa w stronę myśliwych. Nie wiem, czy byliby w stanie zdobyć się, aby tak jak my, pasjonaci, wziąć na plecy 20-kilogramowy worek z karmą i zanieść go do paśnika w zimie.
Komentarze