Cytrynowo-lemonkowy Gatorade chlupie mi w brzuchu. Gęste, zbite chmury z wczesnego poranka wypaliły się w słońcu. Złota kula rozgrzewa drogę, a mnie pozostały jeszcze ponad trzy godziny biegu na trasie 2015 Marine Corps Marathon. Temperatura już sięga 20 stopni, a mężczyźni i kobiety biegnący na pozbawionej cienia autostradzie zrzucają kolejne warstwy strojów. Ja mam na sobie przewiewny podkoszulek. Szkopuł w tym, że na niego narzuciłam gruby, poliestrowy strój hot doga.
Zaczyna się na głowie kapturem przykrywającym uszy, a kończy za kolanami, szczelnie zakrywając uda i biodra. Pod kostiumem pot spływa po moim ciele jak tłuszcz po smażonej parówce. Mój biegowy przyjaciel, Chris, podaje mi kubek wody. Biorę łyczek, a resztę wylewam sobie na głowę. Niestety, spływa jak po kaczce – prosto z kaptura, przez plecy, do ledwie odkrytych nóg.
„Cóż, przynajmniej wiemy, że hot dog jest wodoodporny” – mówię. Niezależnie od tego, jak niewygodnie mi będzie, nie mogę zrzucić kostiumu. Wszystko dlatego, że właśnie walczę o Światowy Rekord Guinnessa w kategorii „najszybszy maraton w przebraniu produktu żywnościowego typu fast food (kobieta)”.
Miałam wtedy za sobą już 16 ukończonych maratonów i byłam przekonana, że to zadanie będzie bułką z masłem. Tymczasem, im bardziej rosło moje zmęczenie, rozdrażnienie i temperatura mojego ciała, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że operacja Hot Dog Maraton była prawdziwym bigosem zdarzeń i wymagań. Większość ludzi uważa, że bicie rekordów Guinnessa to sprawa dla ludzi takich jak Usain Bolt – naprawdę najszybszych. Albo dla faceta z najdłuższymi paznokciami na świecie.