Chociaż Jacek Fedorowicz ukończył studia na Wydziale Malarstwa gdańskiej PWSSP, to znany jest przede wszystkim jako satyryk, aktor i dziennikarz. Był jednym z założycieli gdańskiego teatru studenckiego Bim-Bom, zagrał także w wielu filmach, m.in. kultowych komediach "Nie ma róży bez ognia", Kochajmy syrenki", "Małżeństwo z rozsądku" czy "Motodrama". Jest twórcą magazynu satyrycznego "60 minut na godzinę", a w latach 1995-2005 prowadził kontrowersyjny program TVP "Dziennik telewizyjny", w który opisywał wydarzenia polityczne w krzywym zwierciadle.
Jacek Fedorowicz mniej znany jest natomiast jako biegacz. A biegać uwielbia i robi to od z górą 30 lat, rywalizując obecnie w kategorii M70. Jeśli tylko akurat nie trapią go kontuzje, biega nawet godzinę dziennie. W zawodach startuje najczęściej na dystansie 10 km lub półmaratonu (maratonów biegać nie lubi).
O bieganiu chętnie także pisze i robi to doskonale, o czym mogą przekonać się Czytelnicy Runner's World. Jacek Fedorowicz od 2009 roku pisze bowiem - lekkim piórem, a raczej lekkim krokiem - felietony publikowane w każdym wydaniu naszego magazynu. Ponieważ uzbierało się ich już całkiem sporo, z początkiem tego roku postanowiliśmy umieścić wszystkie dotychczas wydrukowane teksty na naszej stronie internetowej, nadając im formę wpisów na blogu zatytułowanym, oczywiście, "Lekkim krokiem".
RW: Kiedy po raz pierwszy poczuł Pan, że bieganie sprawia Panu radość?
JF: Radość? O czym Pan mówi? Przecież to męczarnia! Radość ogarnia dopiero po biegu, wielka radość, jeżeli udało się zrobić przyzwoity czas, a ogromna radość, jeżeli - dzięki skromnej obsadzie w kategorii M70 - udało się zdobyć przyzwoite miejsca w klasyfikacji. Jeżeli nie biegnie akurat Motyl, Jabłoński, Jakubiak, Morawiec, Mucha, Wróbel, Wójcik, Jankowski, Grochocki, Wiśniewski, Mielcarek, Łopatka, Wrona, Mróz, Obszarny, Bucholc, Chwastyk, Sowiźrał, Czech, Zembrzuski - wymieniam z pamięci, więc pewnie kilku pominąłem, przepraszam - to wtedy mam nawet pewne szanse na podium.
RW: Podobno nie lubi Pan maratonów. Czy choć solidnie daje Pan sobie w kość na treningach?
JF: Męczę organizm przeciętnie ponad godzinę dziennie, ale tylko pod warunkiem, że akurat nie leczę kontuzji. Biegam od 30 lat, ale z przerwami, nawet wieloletnimi, z powodu przeciążeń. Pierwszy start w powodów ideologicznych: bieg "Solidarności" Gdańsk - Gdynia 1981 rok. Najmilszy dystans - 10 km, bo meta wydaje się stosunkowo blisko. Ale staram się startować głównie w półmaratonach, bo "półmaraton" znacznie poważniej brzmi. Pełny maraton spróbowałem przebiec tylko dwa razy. Kiepsko poszło. Za daleko.
RW: Czy zdarzyło się, że podczas biegu ktoś prosił Pana o autograf, kiedy Pan walczył z kolejnymi kilometrami, a Pana płuca o pojemności 2700 ml pracowały niczym elektrownia podczas 20. stopnia zasilania?
JF: Nikt z widzów mnie nie kojarzy, natomiast współzawodnicy czasem próbują pogadać, co jest bardzo stresujące, bo nie mogę grzecznie odpowiedzieć i wychodzi na to, że mam przewrócone we łbie. Sprawiłem sobie koszulę z napisem na plecach: "Z powodu braku płuc nie mogę rozmawiać" i czasem ją wkładam. Pomaga.
RW: Jakie było Pana największe wyzwanie biegowe? Kiedy musiał Pan pokonać samego siebie, żeby ukończyć bieg?
JF: 6 września 2008 roku, półmaraton Sochaczew. Najpierw załamał mnie psychicznie Bucholc, który wyprzedził mnie z lekkością motylka i znikł z pola widzenia, podczas gdy ja już ledwo żyłem z upału, a potem dobił mnie rzut oka na zegarek, z którego wynikało, że kroi mi się najgorszy wynik w życiu. Od tego momentu marzyłem tylko, żeby to się wreszcie skończyło. To, co się kroiło, skroiło się: 2 godziny i 7 minut. Tyle powyżej dwóch godzin jeszcze mi się nie zdarzyło. Ale w moim wieku (rocznik 1937) trzeba się zacząć do takich wyników przyzwyczajać. Może już niedługo za takim zatęsknię?
Zapraszamy do lektury bloga Jacka Fedorowicza "Lekkim krokiem" - archiwalne felietony dodajemy co kilka dni, warto więc dodać sobie ten adres do ulubionych. Blog jest obecnie zarządzany przez redakcję Runner's World, czynimy jednak starania, aby autor prowadził go osobiście i w nieco szerszym zakresie. Wszelkie wsparcie tych działań z waszej strony, np. w formie komentarzy pod wpisami, jest mile widziane!
RW 11-12/2008