Gdy zdecydowałem, że podejmuję #wyzwanierw, ogłoszone przez magazyn Runner’s World, znajomi pytali mnie, czy warto coś takiego robić? Czy jest sens, by biegać, gdy są to np. tylko 2 kilometry? Czy musi to być codziennie? Do odpowiedzi posłużę się ciekawym przykładem z historii sportu.
Olimpijskie złoto
W 2000 roku, na igrzyskach w Sydney, brytyjska męska ósemka we wioślarstwie zdobyła złoto. Było to totalne zaskoczenie w świecie wioślarstwa. W 1998 roku nie mieli żadnych rezultatów, wtedy też postanowili zmienić swoje dotychczasowe przygotowania.
Pojawiło się jedno pytanie, które zadawali sobie przy wykonaniu każdej czynności, brzmiało ono: "Will it make the boat go faster" (Czy to sprawi, że łódka popłynie szybciej?), jeżeli odpowiedź brzmiała nie, to nie robili tego. Taka strategia doprowadziła ich na szczyt.
Liczy się każda sekunda
Podjąłem się wyzwania, które w USA nazywa się #RWRunStreak. Krótko mówiąc, chodzi o to, by codziennie przebiec co najmniej 1 milę (1,6 km). W polskiej wersji magazynu zaproponowano, by było to minimum 2 km. Tutaj właśnie pojawia się to zasadnicze pytanie: czy bieganie codzienne sprawi, że będę biegał szybciej i/lub bardziej ekonomicznie?
Na pewno w większym stopniu niż np. siedzenie na kanapie. Poza tym w sporcie, zarówno profesjonalnym jak i amatorskim, liczą się sekundy. Czasami zabraknie tej jednej do podium, czy do wymarzonego wyniku. Dla przykładu: kiedy biegłem pierwszy maraton, marzyło mi się zrobić to w 3:30. I co? I było to dokładnie 3:30:00, gdyby było o 1 sekundę więcej – zapewne pojawiłby się niedosyt. Konsekwencja w naszym działaniu, kontrola tego, na co mamy wpływ, na pewno pomoże, by ta sekunda nigdzie nie uciekła.
Podsumowanie miesiąca biegania
Miesiąc zleciał nie wiadomo kiedy. Wyzwanie rzucone przez Runner’s World na pewno kilku rzeczy mnie nauczyło. Bieganie codziennie przez miesiąc jest naprawdę wyzwaniem, szczególnie gdy jest się tatą dwójki małych dzieci. Planowanie planowaniem, a życie idzie swoim torem. Dodatkowo przyszło biegać w przeróżnych warunkach, od kilku stopni na plusie i słoneczka, poprzez deszcz, wiatr, śnieg, grad, gołoledź, smog, mgłę czy ekstremalny mróz (-24 stopnie). Biegałem w różnych godzinach od 6:30 do 23:40.
Nieraz trudno było wstać, lub już się chciało po całym dniu odpocząć, jednak chęć pokonania tego wyzwania mi pomagała. Na co dzień zdarza mi się, że przesuwam trening np. z wtorku na środę, w tym przypadku taka opcja nie wchodziła w grę. Kiedy trzeba było wstać, wstawałem. Kiedy trzeba było później iść spać, tak też robiłem. Konsekwencja w działaniu to jest na pewno coś, czego się nauczyłem.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo!
Pierwszy tydzień zleciał szybko, na co dzień biegam 3-4 razy w tygodniu, więc dorzucenie paru dni nie stanowiło większego problemu. Pierwszy kryzys przyszedł siódmego dnia, za późno się położyłem i ciężko było wstać z łóżka, by wyjść na mróz.
W międzyczasie dokupiłem kolejną parę butów, niestety na początku „współpraca” się nie układała i dorobiłem się bólu stopy, który z braku odpoczynku towarzyszy mi do dzisiaj. Jedenasty dzień też był trudny, córka nie dała pospać w nocy… Wstanie graniczyło z cudem, a najgorsze miało dopiero nadejść.
Świąteczny hardcore
Okres okołoświąteczny był największym wyzwaniem. 22 grudnia poszedłem biegać z rana, okazało się, że dobrze zrobiłem, bo młodsza córka (20-mscy) obudziła się z gorączką. Umówiłem więc wizytę domową zaprzyjaźnionej lekarki na wieczór. Do godziny 20:00 starsza córka (5,5 roku) również dostała gorączki. Tak zaczęły nam się święta.
23 grudnia sytuacja w domu się pogorszyła, po pracy spędziłem 2,5 godziny na dyżurze w przychodni ze starszą córką, finalnie udało się pobiegać w okolicy godz. 22. Święta miały być poza domem, choroba obu córek całkowicie pokrzyżowała nam plany i musieliśmy na szybko szykować wigilię u nas. W trakcie kolacji wigilijnej starszej córce temperatura skakała w okolice 40 stopni, więc po raz drugi w ciągu dwóch dni wylądowaliśmy na dyżurze. Wyrwać na trening udało się znowu grubo po godz. 21.
Z tego wszystkiego pomyliła mi się nawet numeracja zdjęć, jakie robiłem każdego dnia, idąc biegać. Doszedł do tego jeszcze brak snu. Czuwanie przy córce sprawiło, że przez obie noce spałem po 3-4 godziny. Choroba zataczała też większe kręgi, zaczęło mnie również rozkładać, na szczęście nie było gorączki, tylko katar, kaszel i złe samopoczucie – postanowiłem to więc wybiegać. 3 stycznia wyskoczyła kolejna w domu infekcja, zanim z żoną wszystko opanowaliśmy była godz. 23:30. Udało się jednak wyjść na te 2 km.
Co z tego zapamiętam?
Najpewniej te, w których musiałem walczyć z przeciwnościami. Każdy taki bieg ma swój pozytyw, bo przezwyciężałem słabość. To moje zapiski z dzienniczka:
- 18 grudnia (dzień 13): Start godz. 6:45, dystans 20 km. Na dworze szklanka, 3 kilometry do lasu przypominał bardziej taniec na lodzie niż bieg, dopiero w lesie można było się dobrze rozpędzić po śniegu.
- 23-24 grudnia (dzień 18-19): Walka z chorobą córek, moją, moim zmęczeniem, niewyspaniem, oba biegi tylko na odhaczenie po 2 km, oba między 21:30 a 22:00.
- 27 grudnia (dzień 22): Start godz. 18:20, dystans 13 km. Paskudna pogoda, ujemna temperatura, zimny wiatr plus grad prosto w twarz, była to najmniej przyjemna pogoda, w jakiej dotychczas biegałem. Wyobraź sobie jak cudowny #wyzwanierw był późniejszy prysznic.
- 2 stycznia (dzień 28): Start godz. 7:20, dystans 21 km. Ciężko było wstać, ale udało się wygrzebać z łóżka, a piękny wschód słońca w lesie – wynagrodził mi to w 100%.
- 3 stycznia (dzień 29): Start godz. 23:40, dystans 2 km. Rzutem na taśmę, już myślałem, że będzie to pierwszy dzień, w którym mi się nie uda.
- 6 stycznia (ostatni dzień wyzwania): Start godz. 18:20, dystans 13. Kolejna ekstremalna pogoda, -21 do tego smog i widoczność na 50 metrów. Gdyby nie maska, chyba z kaszlu nie wyszedłbym do dzisiaj.
Podsumowanie #wyzwanieRW
Wyzwanie Runner’s World kończę z 245 km na koncie, im było trudniej, tym lepiej – bo mam nadzieję, że odpowiednio wpłynie to na mój charakter, na siłę woli, chęć walki. Każdy dzień był pojedynczym wyzwaniem, codzienną walką z lenistwem i innymi przeciwnościami.
Czy było warto? Teraz sam możesz odpowiedzieć: „will it make the boat go faster”? Teraz już wiesz, po co to robiłem i po co robię to dalej. Mam cele – dążę do ich realizacji, pomimo przeciwności.
Nie byłoby to oczywiście możliwe, gdyby nie moja kochana żona. Gdyby nie jej wsparcie – na pewno nie udałoby mi się biegać w niektóre z tych 32 dni.
Wystawiłem też na próbę wszystkie metody motywacyjne. Na przykład nazbierała mi się długa lista motywujących cytatów. Przypominanie ich sobie w trudnych chwilach, zdecydowanie mi pomaga. Znajdziesz ja na moim blogu: TheSor w biegu.
Przeczytaj więcej o niezłomnych biegaczach:
» Jak biegać przez całe życie?
» Sylwia Młodecka: Niecodzienna motywatorka
Przypominamy, że czekamy na Wasze listy, zdjęcia i komentarze. Wiadomości wyślij na: [email protected] W każdym miesiącu najlepsze listy i zdjęcia publikujemy w papierowym wydaniu magazynu RW, a ich autorzy otrzymują od nas w nagrodę sprzęt biegowy.
RW