Kilka tygodni temu zdecydowałem się wrócić do biegania. Ale potem znalazłem parę powodów, by jednak tego nie robić. Wiem, że bieganie jest dobre: w dni, kiedy mięśnie, oddychanie i środowisko pozwalają - nawet bardzo. I chociaż jestem przekonany, że siedzenie na kanapie jest beznadziejne, ma ono jedną niezaprzeczalną zaletą - wymaga o wiele mniej wysiłku.
Podstawowym problemem, z którym przychodzi Ci się zmierzyć, kiedy próbujesz wrócić do biegania, jest to, że dostarcza ono przyjemności, która jest, niestety, efemeryczna i ulotna, a bóle i niebezpieczeństwa z nim związane zdają się czaić w pobliżu i tylko czekają, by dać o sobie znać.
Moja ostatnia przygoda z bieganiem była krótka i intensywna. Przebiegłem swój pierwszy maraton na początku 2007 roku i podczas miesięcy przygotowań do biegu zmieniłem się z osoby niebiegającej w osobę biegającą obsesyjnie.
Trenowałem pięć razy w tygodniu, badałem zawartość kwasu mlekowego we krwi, kupowałem gazety o bieganiu i spędzałem godziny na forach internetowych, angażując się w specjalistyczne dyskusje dotyczące idealnego tempa czy sposobu stawiania stopy przy lądowaniu. Czasami leżałem w łóżku z dwoma palcami na tętnicy szyjnej i usypiałem z myślą, że moje tętno spoczynkowe w tym tygodniu się zmniejszyło.
Cieszył mnie cały ten proces: plan treningowy wprowadzał porządek w mój nieuporządkowany tryb życia, a bieganie zbliżyło mnie do medytacji tak bardzo, jak nigdy dotąd. Ale moja fascynacja osłabła w momencie, kiedy przekroczyłem linię mety, chociaż zachowywałem pozory jeszcze przez kilka miesięcy.
Kiedy teraz o tym myślę, wiem, że to było nieuniknione. Zaczynałem biegać z konkretnym celem w głowie, a kiedy go osiągnąłem, motywacja zniknęła. Nie jest mi łatwo oddawać w pracy kolejne raporty, jeśli nie mam wyznaczonego na to terminu. Tak samo trudno mi biegać bez celu. A jednak chcę do tego wrócić. Brakuje mi przyjemności płynącej z biegania, nawet jeśli moja pamięć o niej jest nieostra. Stąd moja decyzja sprzed paru tygodni, by wrócić na trasy.
Brakowało mi tylko katalizatora. Znalazłem go bliżej niż się spodziewałem. Powrót na trasę wabi się Kora. Jest bernardynem i mieszka naprzeciwko. Miała ostatnio problemy z nerkami - musiała często wychodzić na dwór. Pewnego dnia jej właściciel utknął w pracy i zadzwonił do mnie z prośbą, żebym z nią wyszedł na spacer.
Dzień był naprawdę przyjemny - bez upału, z lekkim wiaterkiem...Wyszedłem ochoczo na dwór i... zatrzymałem się na kilka chwil. A potem zawróciłem, żeby zmienić ubranie. Mój stary strój wciąż był na mnie dobry, buty do biegania też pasowały.
Chwilę później poszliśmy z Korą biegać. Jej się podobało. A mnie? Nie tak bardzo. Ale biegłem. Bez żadnego celu, bez powodu, z dużym, oślinionym psem. Następny bieg, kilka dni temu, wydawał się trochę łatwiejszy. A ostatni - dziś po południu - był naprawdę dobry. Tak, znów zacząłem biegać, ale tym razem bez ustalonego celu. I myślę, że tak już zostanie.
RW 03/2008