Jarosław Wilczyński: biegacz, który zajechał daleko

Możesz stać na bramce, możesz jeździć po polach, możesz grać w kosza i tańczyć. Możesz zająć drugie miejsce na świecie i marzyć o pierwszym. Wszystko możesz! Ludzie tacy jak Jarek udowadniają, że prawdą jest to, co mówili w telewizji – niemożliwe nie istnieje.

Jarosław Wilczyński - biecz na wózku Piotr Robakowski, arch. prywatne
„Nigdy nie chciałem być traktowany ulgowo. Nawet rodzicom na to nie pozwalałem.” – mówi Jarek.  (fot. Piotr Robakowski, arch. prywatne)

Jarosław Wilczyński zajechał naprawdę daleko. Jest niepełnosprawny od dziecka, choć należy do grona tych osób na wózku, które kwestionują słownikowe znaczenie tego słowa. Już jako mały chłopak nie chciał być traktowany jak ktoś o mniejszych możliwościach ruchowych.

I nie był. Jeździł po polnych drogach – jak było trzeba, chłopaki pomagali przepchać mu się przez dziury i doły. Stał też na bramce, więc ojciec musiał regularnie wymieniać szprychy w ostrzelanym wózku. Sport kochał od zawsze. Już za dzieciaka wstawał w nocy i oglądał po ciemku igrzyska olimpijskie w Calgary. W szkole średniej trafił do drużyny koszykarskiej, a z niej do kadry Polski. Zadomowił się tam, jako skrzydłowy, na dziewięć lat.

„Byłem szybki, byłem zwinny, chłopaki szukali mnie do kontry. To był mój styl gry” – opowiada. Jeździł na międzynarodowe turnieje, zdobywał medale. Gdy skończył z koszem, profesjonalnie zajmował się tańcem. Na parkiety trafił całkiem przypadkiem, bo koleżanka podpatrzyła go na dyskotece, jak świetnie sobie radzi mimo niepełnosprawności. Potem jednak przyszło życie zawodowe i rodzinne, a ono wszystkich sportowców trochę zwalnia.

Właśnie wtedy, po kilku latach przerwy w aktywności, Jarosław doszedł do wniosku, że czas wrócić do najstarszej z jego pasji, czyli długodystansowej jazdy na wózku. No i wrócił. I to w jakim stylu! Ot, tak sobie, za pierwszym razem wygrał Wings for Life w Polsce. Był też drugim na świecie zawodnikiem na wózku.

Jarosław Wilczyński - biecz na wózku Piotr Robakowski, arch. prywatne
Biceps długodystansowca to niezaprzeczalna zaleta w sportach wodnych. Ileż to rozpędzić kajak...? (fot. Piotr Robakowski, arch. prywatne)

„Chciałem przejechać 12 kilometrów, a uciekałem przed autem przez nieco ponad 26. Udało się” – podsumowuje. W kolejnym roku przygotowania pokrzyżowała mu ciężka, wielotygodniowa choroba. Od tego czasu starty na długich dystansach stały się jego pasją. Jeździ półmaratony i maratony tam, gdzie dopuszcza się zwykłe wózki, a nie tylko te profesjonalne, sportowe typu handbike. Bo na taki dopiero zbiera pieniądze.

A to poważny koszt, Jarosław Wilczyński potrzebuje 30 tys. złotych. W sieci na stronie zrzutka.pl/aeg4rh opisana jest jego akcja. Każdy może na nią zajrzeć i go wspomóc.

„Gdybym miał taki wózek, mógłbym startować częściej i śmielej marzyć o starcie na igrzyskach olimpijskich” – zauważa. Pointa jest więc oczywista: pazur chłop ma, brakuje mu tylko sprzętu.

Więcej inspirujących historii naszych Czytelników:

⇒ Niewidomy biegacz i wyjątkowy przewodnik - duet od łamania barier

⇒ Janusz Radgowski: Z dna na szczyt wózkiem

⇒ Ryszard Sawa: Pionier z apetytem

Jarosław Wilczyński to człowiek wielu pasji. To facet, który mimo przeciwności losu życia na lenistwo i użalanie się nad sobą nie zmarnował. Sportowcom raczej świeci słońce.

Jarosław Wilczyński - biecz na wózku Piotr Robakowski, arch. prywatne
(fot. Piotr Robakowski, arch. prywatne)

2013

Koszykarzem był szybkim i zwinnym. Oddawał się tej pasji, a ona odwdzięczała mu się medalami.

Jarosław Wilczyński - biecz na wózku Piotr Robakowski, arch. prywatne
(fot. Piotr Robakowski, arch. prywatne)

2015

W sierpniu 2015 kolejny triumf. Tym razem pierwsze miejsce w BMW Półmaraton Praski.

REKLAMA
}