"Biegnie się głową, nogi to tylko narzędzie" - mówi Jasiek. Owszem, w przygotowaniu do tych wszystkich zmagań pomogli mu ludzie dobrej woli, ale to on musiał pokonać setki kilometrów, walczyć z zimnem i wżynającą się w udo protezą.
Od kiedy stał się pełnoletni i założył swoją fundację, wyciąga rękę do innych osób. Wszystko zaczęło się w 2004 roku, kiedy Marek Kamiński postanowił zdobyć w jednym roku obydwa bieguny w towarzystwie 16-letniego chłopca, który dwa lata wcześniej uległ poważnemu wypadkowi. Wielu ludzi uważało to za szalony pomysł. Słynny polarnik i jego młody kompan postanowili udowodnić, że bariery i niepełnosprawność są tylko w naszych głowach. Niemożliwe? Nie dla Jaśka Meli.
Każdy ból jest do zniesienia
Jasiek stał się człowiekiem instytucją. Trudno się z nim umówić na rozmowę i sesję zdjęciową. Nie unika mediów, po prostu jego czas szczelnie wypełniają obowiązki w założonej fundacji "Poza horyzonty". Spotkania z niepełnosprawnymi dziećmi, pokazy zdjęć oraz filmów w szkołach, kontakty z darczyńcami, treningi, nauka - to jego dzień powszedni.
Udało nam się spotkać w Krakowie. Jasiek żartuje sobie, że nie wie, jaki jest dziś dzień tygodnia, tak ma napięty plan (naprawdę nie wiedział). Jako biegaczy interesowały nas jego wrażenia z pokonanego niedawno maratonu nowojorskiego.
"Gdy w fundacji powstał pomysł, by nasz team biegowy wziął w nim udział, pomyślałem, że i ja mógłbym spróbować swoich sił. Co prawda nigdy nie byłem zapalonym biegaczem, ale już niejednokrotnie przekonałem się, że siła człowieka tkwi w głowie. Lubię próbować nowych rzeczy i na różnych płaszczyznach pokonywać swoje ograniczenia" - twierdzi Jasiek.
Zaskakuje nas już sam sposób wysławiania się zdobywcy obu biegunów. Okazuje się bardzo dojrzały jak na swój wiek i do tego szczery. "Muszę się przyznać, że nie planowałem przebiegnięcia całego maratonu. Sądziłem, że nie dam rady. Moim życiowym dystansem dotąd było... 10 km. Nie znałem tak naprawdę swoich możliwości" - wyznaje Jasiek.