Jasiek Mela
Podróżnik, zdobywca biegunów, prezes Fundacji Poza Horyzonty.
Zanim porwałem się na maraton w Nowym Jorku, biegałem najwyżej po 10 km. Całe przygotowania i przebiegnięcie tego dystansu były jednak trochę „na wariata”. Nie zamierzałem nawet pokonać 42 kilometrów. Dobiegłem tylko siłą woli, niesiony wręcz kosmicznym dopingiem ludzi.
Za każdym razem, kiedy chciałem zejść z trasy, a było to naprawdę często, działy się cuda. Przystanąłem, a tu nagle przez barierki przeciska się grubsza, czarnoskóra pani. Podbiegła do mnie, przytuliła, podniosła do góry, zrobiła krzyżyk na czole i powiedziała: „God bless you, you can do it!”. Przez kolejne 5 kilometrów dosłownie jakbym dostał skrzydeł.
Nowa proteza wymiata!
Być może zaskoczę wiele osób, ale profesjonalną protezę sportową przystosowaną do biegania otrzymałem dopiero w 2015 roku. Cały maraton nowojorski pokonałem na zwykłej protezie. Kiedy ją zdjąłem na mecie, była we krwi. Poraniła mi doszczętnie nogę. Po prostu uderzała o nogę i każdy krok był bolesny.
Teraz mogę się do tego przyznać – było to głupie i nieodpowiedzialne z mojej strony. Po tej wpadce postanowiłem z moim protetykiem podejść do sprawy profesjonalnie, dostosować ją do uprawiania sportu, żeby podobna głupota więcej się nie wydarzyła. Różnica między starą a nową jest taka, jakbym biegł z nogą w gipsie i bez niego albo w starych glanach i supernowych butach. Mogę regulować pochylenie protezy, szybkość i dynamikę biegu. Czuję się jak odrzutowiec.