Jasiek Mela o bieganiu: Ból hartuje ducha

Jaś Mela jest chodzącym (a nawet biegającym!) przykładem, że w powiedzeniu: „co cię nie zabije, to cię wzmocni” - kryje się sama prawda. Tragiczny wypadek pozbawił go ręki i nogi, lecz nie pozbawił go tego, co najważniejsze: ambicji i żelaznej siły woli.

Jan Mela, znani biegacze, Jaś Mela bieganie, Fundacja Poza Horyzonty Jaś Mela / fot. Fundacja Poza Horyzonty
Janek Mela po tragicznym w skutkach wypadku nie poddał się, choć wielu by o tym na jego miejscu pomyślało (fot. Fundacja Poza Horyzonty).

Jasiek Mela

Podróżnik, zdobywca biegunów, prezes Fundacji Poza Horyzonty.

Zanim porwałem się na maraton w Nowym Jorku, biegałem najwyżej po 10 km. Całe przygotowania i przebiegnięcie tego dystansu były jednak trochę „na wariata”. Nie zamierzałem nawet pokonać 42 kilometrów. Dobiegłem tylko siłą woli, niesiony wręcz kosmicznym dopingiem ludzi.

Za każdym razem, kiedy chciałem zejść z trasy, a było to naprawdę często, działy się cuda. Przystanąłem, a tu nagle przez barierki przeciska się grubsza, czarnoskóra pani. Podbiegła do mnie, przytuliła, podniosła do góry, zrobiła krzyżyk na czole i powiedziała: „God bless you, you can do it!”. Przez kolejne 5 kilometrów dosłownie jakbym dostał skrzydeł.

Nowa proteza wymiata!

Być może zaskoczę wiele osób, ale profesjonalną protezę sportową przystosowaną do biegania otrzymałem dopiero w 2015 roku. Cały maraton nowojorski pokonałem na zwykłej protezie. Kiedy ją zdjąłem na mecie, była we krwi. Poraniła mi doszczętnie nogę. Po prostu uderzała o nogę i każdy krok był bolesny.

Teraz mogę się do tego przyznać – było to głupie i nieodpowiedzialne z mojej strony. Po tej wpadce postanowiłem z moim protetykiem podejść do sprawy profesjonalnie, dostosować ją do uprawiania sportu, żeby podobna głupota więcej się nie wydarzyła. Różnica między starą a nową jest taka, jakbym biegł z nogą w gipsie i bez niego albo w starych glanach i supernowych butach. Mogę regulować pochylenie protezy, szybkość i dynamikę biegu. Czuję się jak odrzutowiec.

Czytaj też: Jasiek Mela: biegnie się głową

Smak dobrego treningu

Dopiero w 2014 roku, kiedy dostałem się w ręce trenera triathlonistów Piotra Nettera, zdałem sobie sprawę, jak ważny jest zrównoważony, odpowiedzialny trening, stopniowe rozwijanie swoich możliwości. Tydzień po tygodniu widziałem postępy. Ciało, choć zmęczone, nie było zmasakrowane. Do tego z nową protezą zmieniła mi się zupełnie technika biegu.

W swoim pierwszym triathlonie nie miałem obawy o swoje zdrowie, że dosłownie urwie mi nogę, choć oczywiście byłem zmęczony i wiedziałem, że następny tydzień będzie na fizycznym kacu. No ale są kibice. Micha nie przestaje się uśmiechać, kiedy ludzie odstawiają browara, żeby poklaskać i dopingować. Oczywiście wtedy mam ochotę się z nimi zamienić. Ale myślę sobie: „No, stary, jak dobiegniesz, zobaczysz, jak ten browar będzie smakować!”.

Ból: jedyny, prawdziwy

Chciałbym poświęcać 1,5-2 godziny trzy razy w tygodniu na sam bieg. Choć ze względu na pracę w Fundacji Poza Horyzonty ciągle jestem w rozjazdach i trudno mi o regularność, staram się, żeby w tygodniu mieć te dwa święte dni na trening. Zawsze pytam samego siebie przed rozpoczęciem przygotowań: „Czy chcesz ukończyć ten start?”.

I odpowiadam sobie: „Tak”. A zawsze jestem słowny wobec siebie. Na trasie czego nogi nie dobiegną, to doniesie głowa. Nie ma na świecie prawdziwszego uczucia niż ból. Daje on potem niesamowity hart ducha, który przydaje się na wszystkich innych polach życia. Pokonywanie samego siebie wzmacnia poczucie człowieczeństwa, rozwój wewnętrzny, zbliżenie się do Boga.

RW 03/2016

REKLAMA
}