Czy ten młody by posłuchał? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że historia dwóch Jerzych Górskich poszła w dobrą, niesamowitą stronę. W stronę mistrzostwa sportowego, w stronę pomocy innym. W stronę dzieła życia, które dziać się może właśnie teraz. I nie chodzi o nagrody, jak tytuł „Przeglądu Sportowego” – Olimpionika, czy wyróżnienie ONZ „Mistrz sportu, mistrz życia”. Chodzi o to, co dzieje się w polskich więzieniach.
Spełnienie w ultra
Jerzy Górski w 1983 roku trafił do Monaru. Dlaczego? Sam nie wie. Złożyły się na to różne okoliczności: młodość, głupota, czasy. Zaczął brać, nawet nie wiedział, że to groźne. Coś tam gadali, ale kto by to brał na poważnie.
„Kiedy poczułem pierwszy narkotykowy głód, nie wiedziałem, co to jest. Mówili, że będzie, ale ja to bagatelizowałem. Głód? Co za problem, najem się i już…” - wspomina.
W Monarze kazali mu co dzień biegać po 1800 metrów. No i raz-dwa poczuł endorfiny i jeden nałóg zamienił na drugi. Najpierw zamarzył o zwycięstwie w dużym maratonie, ale potem, jak objeżdżał rowerem wszystkie Monary w kraju, to wystartował z marszu w triathlonie. Nie umiał pływać, walczył o przetrwanie, ale skończył. Potem los pchnął go w dobrą stronę. Dostał pokój na stadionie klubu Chrobry Głogów i tam walczył o marzenia.
Owoce przyszły prędko. W kolejnym ironmanie, w którym wystartował, zajął już drugie miejsce, a zaraz potem w mistrzostwach kraju – trzecie. A potem zobaczył w telewizji Ultramana na Hawajach i go opętało. Wysłał do Stanów zgłoszenie, ale go zignorowali. Żeby zwrócić na siebie uwagę, sam zrobił taki dystans w kraju: 10 km pływania, 140 km roweru w jeden dzień, a na drugi 285 km roweru i 84 km biegu.
Całość pokonał w czasie, który dał mu drugą lokatę na świecie. Ale i tak go na Hawaje nie wzięli. Jerzy Górski jest jednak uparty. Postanawił udowodnić swoją wartość w Western State Endurance Run.
„To był najtrudniejszy bieg w moim życiu. Rozmawiałem z Bogiem, poznałem siebie i omal nie zszedłem. Finiszowałem z kijem w ręku, idąc” - opowiada.
Za wiele pieniędzy nie miał i kupił sobie na ten wyścig buty w Niemczech po przecenie – bo jeden był trochę większy od drugiego. Trzy miesiące później ma szczęście: w 1990 roku wygrywa podwójnego ironmana podczas nieoficjalnych mistrzostw świata w Hunstville w Alabamie. Ale już trzy lata później trafia go pech: wpada pod samochód, gdy jako trener młodzików i juniorów przejeżdża trasę podopiecznych rowerem. Złamana szczęka, bark, łopatka, obojczyk, przetrącone ręce i obrzęk mózgu nie powstrzymują go jednak przed robieniem brzuszków pod kroplówką. Po kilku miesiącach wsiada do samolotu i leci na Hawaje na Ultramana. Kończy go i na mecie zaznaje spokoju.
„O to chodziło, tego chciałem, osiągnąłem spełnienie" - mówi.
Spełnienie w pomaganiu
Spełnienie nie oznaczało jednak zgnuśnienia. Zajął się organizacją biegów. Założył firmę Sport Górski i do dziś ma pełne ręce roboty. Organizuje triathlony, maratony i wiele innych zawodów sportowych. Kilkanaście edycji Sława Triathlon, Cross Straceńców w Głogowie, impreza trzydziestolecia triathlonów w kraju, mistrzostwa świata w pięcioboju, biegi na Ursynowie, ale i rajdy rowerowe dla ludzi po transplantacji serca. Nie tylko za pieniądze, bo może się też pochwalić „Marszobiegiem ludzi dobrej woli”, podczas którego zbiera żywność dla ubogich.
„Za nami już 11 edycji, a na każdej udaje się załadować żywnością tira. Dla rodzin wskazanych przez ośrodki pomocy społecznej to zapas jedzenia na kilka miesięcy” – mówi Jerzy Górski.
Żeby pomóc potrzebującym, Górski potrafi przepłynąć w grudniowej Odrze prawie dwa kilometry. Zrobił to w 2012 roku. Po co to wszystko?