Na posadzkę więziennej celi wysypałem zawartość woreczka. Było w nim wszystko, czego potrzebowałem: zapalniczka, strzykawka z igłą, a także… czekolada. Zacząłem ją podgrzewać. Szybko przemieniła się w lepką maź. Chwyciłem za strzykawkę i jednym pociągnięciem nabrałem gęsty płyn do pojemnika z podziałką. Błyskawicznym ruchem wbiłem igłę między szóste a siódme żebro, dociskając tłok.
Poczułem przeszywający ból i żar rozlewającej się w płucach czekolady. W jednej chwili zacząłem się dusić. Poczułem się tak, jakby ktoś powoli wlewał mi gorącą smołę do wnętrza organizmu. Chwyciłem się za klatkę, zacząłem machać rękami, jakbym chciał nagarnąć powietrza do ust. Próbowałem coś krzyczeć, ale traciłem świadomość. Odgłosy wołania o pomoc i uderzania butów o metalowe schody więzienia dochodziły jakby z oddali. Słyszałem nakładające się na siebie słowa, jakby niesione echem, z którymi kojarzyło się tylko zło: dolargan, kodeina, morfina, kokaina, heroina, wódka, papierosy, szpital psychiatryczny, wieszanie się, podcinanie żył, okradanie aptek, więzienie, milicyjny areszt, przypadkowy seks, ból, kłamstwa, przemoc, dzieciństwo, rodzina, pustka…
Umierałem. Był rok 1981.
Legnica 1969
„Klejenie się to pikuś – mawiał Chrabąszcz. – Morfina daje takiego kopa, że… To jak niekończący się orgazm”. (...) O tym, że jednak kończy się boleśnie, mieliśmy przekonać się po latach, ale wówczas, w 1969 roku, nikt nie chciał słuchać o czymś, co miało perspektywę dłuższą niż jeden dzień. Chwilę po pierwszym zastrzyku z morfiny zacząłem tracić kontrolę nad swoim ciałem, jakbym stał obok. Po jakimś czasie wszystko puściło i... klęczałem nad kiblem, rzygając jak kot. Starałem się zaimponować dziewczynom, pokazać, że mimo fatalnej reakcji organizmu na narkotyk walczę, nie poddaję się… Zawsze chciałem być najlepszy – nawet w takich momentach! Tam, gdzie inni by się poddali i wołali o pomoc, ja walczyłem. (...)
Bezstresowym sposobem na zdobycie morfiny były lewe recepty, ale z czasem zabrakło aptek, w których można było realizować je anonimowo i farmaceuci rozpoznawali nas już po sposobie chwytania za klamkę. Włamania do aptek były dla nas niczym zabawa, która pozostawiała po sobie stosunkowo niewiele śladów. Pogrywaliśmy z milicją, jak tylko się dało. Kłamaliśmy, manipulowaliśmy, szliśmy w zaparte. Czasami na wniosek prokuratury zamykano mnie w areszcie śledczym, gdzie oczekiwałem na proces. Sędziowie, widząc stan, w jakim się znajdowałem, kierowali mnie na badania, gdzie diagnozowano u mnie lekomanię i uzależnienie od opiatów. Tak właśnie zaczął się kolejny etap mojego staczania się: zakład karny i psychiatryk. (...)
Wrocław 1974
Bałem się chwili, w której otworzą się drzwi celi i poznam współwięźniów. Wielokrotnie, siedząc na dołku w Legnicy, słyszałem ostrzeżenia kumpli: „Pamiętaj, jeżeli kiedykolwiek cię posadzą, od razu musisz pokazać, że jesteś jednym z nich, bo inaczej będziesz frajerem, będą cię gnoić na każdym kroku. Nie możesz okazać słabości”. Był tylko jeden sposób, by to przeżyć bez szwanku: grypsować i wyrobić sobie mocną pozycję w grupie. Szybko opanowałem też metodę migania (pisania na rękach), dzięki czemu mogłem porozumieć się z kumplami poza murami więzienia. Wiele razy prosiłem ich o przekazanie informacji matce, która przemycała mi do więzienia wszystko co chciałem, nieświadomie nawet narkotyki. (...) Procesu się nie doczekałem. Któregoś dnia kazali mi się spakować i zabrali do radiowozu. Sędzia nakazał przeprowadzenie badań psychiatrycznych. Było tylko jedno miejsce, gdzie mogłem trafić na obserwację.
Lubiąż 1974
Obserwacja psychiatryczna w Lubiążu miała dla mnie jedną zaletę, której jeszcze wtedy sobie nie uświadamiałem. Areszty śledcze, więzienie, szpital psychiatryczny – wszystko to ratowało mi życie. Te przerwy w ćpaniu dawały organizmowi chwilę wytchnienia. Oczywiście głód powodował bolesne reakcje, ale gdyby nie ten przymusowy odwyk, już dawno wylądowałbym w trumnie. (...)